piątek, 10 lutego 2012

Calypso Ambre Christiane Celle

"Patoka" to słowo na wpół już zapomniane. Oznacza, co skonstatowałam niedawno i ze sporym zdumieniem, płynny miód ściekający ze zmiażdżonych plastrów wosku. Słowu temu przypisywałam szersze nieco znaczenie, kojarzyłam je z każdym bardzo gęstym, oleistym, słodkim, aromatycznym płynem barwy złocistej lub złocistobrązowej. W takim rozumieniu bohaterka dzisiejszej opowieści niewątpliwie z patoką może się kojarzyć. W tym węższym, poprawnym znaczeniu, z resztą, też.



    Płynne złoto.

    Ambra to jedna z moich ulubionych perfumeryjnych nut. Zachwyca mnie mnogość interpretacji, w jakich może być ujęta, potrafi być słodka, szarlotkowo-cynamonowa albo słona, wytrawna; jedwabista i elegancka albo mięsista i szorstka, ciepła albo wystudzona, lekka, niemal transparentna lub ciężka, osiadająca na skórze gęstymi kroplami, zmysłowa albo ostra i zdecydowana. Choć najbardziej fascynują mnie ambry wytrawne i słone (odzywają się chyba we mnie geny Ojca- marynarza) to cenię wszystkie wcielenia tej nuty- o ile nie zatrącają o plastikowość, taką jak nieznośne i nienoszalne dla mnie ambry L'Artisan.


    Ambra od Christiane Celle jest półpłynna, ciężka, zawiesista, gorąca, bardzo słodka i w zdumiewający sposób pełna światła. Kojarzy mi się z zastygającym ale wciąż jeszcze płynnym złotem, które zdaje się niemal emanować jasnością i żarem albo z gryczanym miodem lanym na nagą skórę cienkim strumyczkiem, pod światło. Gęsta ciecz spływa powoli i zastyga na ciele, światło igra w ciężkich kroplach, rozświetla lepką, brązową patokę, dodając jej złocistych, migotliwych refleksów. 
    Zapach nie ewoluuje spektakularnie, nie zaskakuje, nie dziwi olfaktorycznymi sztuczkami, trwa po prostu długie godziny, ambra oblepia skórę gęstą słodyczą wanilii i płynnego miodu.


    Mimo że wanilia jest w Ambre Calypso nieco spożywcza a słodycz ta zdaje się być apetyczna zapach nie trąci kuchennymi proweniencjami, ambra nie pozwala zapomnieć, że pochodzi od zwierzęcia, i to od takiego, które z kulinariami nie ma nic wspólnego. Jest surowa, szorstka od cedrowego, nieoheblowanego drewna, mięsista, odrobinę tłusta, nieco ziemista dzięki dodatkowi krztyny paczuli. Ciężkość otwarcia łagodzi nieco tchnienie olejku geranium, jego orzeźwiający, ostry zapach dodaje nieco lekkości i polotu ciężkim, wonnym strugom ambry które jednak już chwilę później rozcierają się na skórze i owijają się wokół noszącego pachnidło jak złoty kokon. Temperatura i swoista lepkość kompozycji sprawia, że Ambre Calypso to wymarzone perfumy na mrozy. Smugi zapachu tworzą coś na podobieństwo kolejnej warstwy ubrania, lekkiej lecz wcale nie transparentnej, ciepłej i grubej lecz nie krępującej ruchów. Noszę więc te perfumy w szczególnie mroźne dni z prawdziwą przyjemnością, wygrzewam się w ich złotym blasku i ze zgrozą myślę o globalnym ich użyciu cieplejszymi porami roku.


    Ilustracja pierwsza pochodzi ze strony http://pszczelipark.pl
    Ilustrację drugą pożyczyłam z serwisu www.teberia.pl

    4 komentarze:

    1. Trzy Ryby, czemu Ty nie przyznajesz się do blogowania?! No wiesz! Za karę dodam Cię do polecanych. I to natychmiast! :)

      A poważniej: odczucia mamy bardzo, bardzo podobne. Nawet ilustrację do recenzji wybrałyśmy praktycznie taką samą. :)

      OdpowiedzUsuń
      Odpowiedzi
      1. Chwalić się blogowaniem trudno gdy blog zupełnie jeszcze w powijakach. Dziękuję serdecznie za dodanie, jestem zaszczycona.

        Ambra Calypso, mam wrażenie, jest dość jednoznaczna. Dokładniej: wali obuchem między oczy, przygniata ciężarem i dosłownością, nie pozostawia wątpliwości, dwuznaczności i nieścisłości interpretacyjnych. I taką ją właśnie lubię.

        Usuń
    2. oooo bloga masz i nie mówisz:D

      OdpowiedzUsuń
      Odpowiedzi
      1. Na razie to blog -maleństwo, bloguś nieledwie. Ale jeśli ktoś zechce go czytać to pewnie urośnie i może będzie się można się nim chwalić :)

        Usuń

    Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...