Nie żywię jakiejś szczególnej sympatii do domu perfumeryjnego Clive Christian. Producent chwalący się tym, że oferuje najdroższe perfumy świata i czyniący z tego faktu slogan reklamowy budzi niechęć, nie zabiegałam zatem nigdy zbyt gorliwie o zawarcie znajomości z jakimikolwiek jego kreacjami. Próbki V for Man i V for Women, które dzięki uprzejmości perfumerii Quality Missala otrzymałam potraktowałam iście po macoszemu zsyłając je, nietestowane, w kąt szuflady.
Teraz biję się w piersi, ze wstydem i skruchą. Nie mogę, po prostu nie mogę zbyć tych zapachów pogardliwą obojętnością bądź milczeniem. Są piękne, oba; piękne opowieści noszą w sobie. Dziś kadzidlany V for Man, mimo traumatycznego dla mnie otwarcia (z racji na zawartość znienawidzonego białego pieprzu) to zapach absolutny, w takim znaczeniu w jakim absolutne są dzieła Poe'go w których każdy szczegół, każdy, najmniejszy element jest istotny dla opowieści i wpleciony w nią.
Świeże, wciąż jeszcze wilgotne ziarna trzech odmian ziarnistego, różowego, czarnego i białego ucierane w moździerzu wykonanym z zimnego, porowatego kamienia. Kamień sam w sobie nie ma zapachu, emanuje chłodem a chropowatość materiału zdaje się kumulować i wzmacniać aromat przypraw. Tłuczek zgrzyta o brzusiec, trą się wonne ziarna aż do postaci szorstkiego, grubego proszku. Takie jest otwarcie.
Najpierw znika wrażenie mineralnego zimna, później pikantna i bogata woń palącej przyprawy łagodnieje schodząc do zapachowego tła. Pojawia się cedr, suchy, wiórzasty wytłuszczony niepokojąco elemi, gęstym, żywicznym, półpłynnym, lepkim. Chropowatość kamienia powoli przemienia się w szorstkość starego drewna ciętego zgodnie ze słojami, rozeschniętego, głaskanego przez deszcze, szarpanego przez wiatr. Odrobina żywego oudu elektryzuje statyczną kompozycję, daje doświadczenie ruchu, napięcia... zagrożenia.
Wyobraźnie sobie, stary, bardzo stary drewniany dom. Taki, w którym krokwie śpiewają i zawodzą z wiatrem, pojawiające się niewiadomo jak przeciągi w długich korytarzach chylą światło świecy a deski podłogi skrzypią jakby stąpające po nich duchy miały materialny ciężar. Zdaje się że drewno, z którego wykonano dom pochodziły z rozebranego okrętu albo wiekowej kapliczki wydziela bowiem subtelny aromat morskiej soli i zwietrzałego kadzidlanego dymu. Nikłe światło zmierzchu wpadające przez szczerbate okna z wybitymi częściowo szybami czyni wszystko we wnętrzu domostwa szarym rożnymi nasyceniami szarości, pokryte płóciennymi pokrowcami, nieliczne meble przysypane są kurzem z irysowego pudru.
Coś dziwnego wydarzyło się w tym miejscu albo też zaraz się wydarzy. Czyste, zimne, krystaliczne olibanum jest jak zapowiedź nagłego pojawienia się Madeline Usher, wiemy, że ono nastąpi, wiemy jaki tragiczny finał będzie miała ta opowieść, na razie jednak pełen napięcia Roderick Usher siedzi w salonie ze swym przyjacielem i histerycznie opowiada mu mrożące krew w żyłach historie, straszne, dziwne i nieprawdopodobne. Przyjaciel słucha, z niedowierzaniem kręcąc głową. Słucha też dom, słucha uważnie całą swą pachnącą drewnem uwagą. I milczy. Choć również wie i zna swój los przypieczętowany ziemistym, mokrym wetiwerem.
Teraz biję się w piersi, ze wstydem i skruchą. Nie mogę, po prostu nie mogę zbyć tych zapachów pogardliwą obojętnością bądź milczeniem. Są piękne, oba; piękne opowieści noszą w sobie. Dziś kadzidlany V for Man, mimo traumatycznego dla mnie otwarcia (z racji na zawartość znienawidzonego białego pieprzu) to zapach absolutny, w takim znaczeniu w jakim absolutne są dzieła Poe'go w których każdy szczegół, każdy, najmniejszy element jest istotny dla opowieści i wpleciony w nią.
Zagłada domu Usherów
Najpierw znika wrażenie mineralnego zimna, później pikantna i bogata woń palącej przyprawy łagodnieje schodząc do zapachowego tła. Pojawia się cedr, suchy, wiórzasty wytłuszczony niepokojąco elemi, gęstym, żywicznym, półpłynnym, lepkim. Chropowatość kamienia powoli przemienia się w szorstkość starego drewna ciętego zgodnie ze słojami, rozeschniętego, głaskanego przez deszcze, szarpanego przez wiatr. Odrobina żywego oudu elektryzuje statyczną kompozycję, daje doświadczenie ruchu, napięcia... zagrożenia.
Wyobraźnie sobie, stary, bardzo stary drewniany dom. Taki, w którym krokwie śpiewają i zawodzą z wiatrem, pojawiające się niewiadomo jak przeciągi w długich korytarzach chylą światło świecy a deski podłogi skrzypią jakby stąpające po nich duchy miały materialny ciężar. Zdaje się że drewno, z którego wykonano dom pochodziły z rozebranego okrętu albo wiekowej kapliczki wydziela bowiem subtelny aromat morskiej soli i zwietrzałego kadzidlanego dymu. Nikłe światło zmierzchu wpadające przez szczerbate okna z wybitymi częściowo szybami czyni wszystko we wnętrzu domostwa szarym rożnymi nasyceniami szarości, pokryte płóciennymi pokrowcami, nieliczne meble przysypane są kurzem z irysowego pudru.
Coś dziwnego wydarzyło się w tym miejscu albo też zaraz się wydarzy. Czyste, zimne, krystaliczne olibanum jest jak zapowiedź nagłego pojawienia się Madeline Usher, wiemy, że ono nastąpi, wiemy jaki tragiczny finał będzie miała ta opowieść, na razie jednak pełen napięcia Roderick Usher siedzi w salonie ze swym przyjacielem i histerycznie opowiada mu mrożące krew w żyłach historie, straszne, dziwne i nieprawdopodobne. Przyjaciel słucha, z niedowierzaniem kręcąc głową. Słucha też dom, słucha uważnie całą swą pachnącą drewnem uwagą. I milczy. Choć również wie i zna swój los przypieczętowany ziemistym, mokrym wetiwerem.
Ilustracja pierwsza przedstawia kamienną pumę, dzieło sztuki prekolumbijskiej. Więcej artefaktów z tego okresu można znaleźć tu: http://www.thecityreview.com/s99precs.html
Ilustrację drugą znalazłam na: http://www.zdjecia.biz.pl/
Nie wiem, czy nie napiszę jeszcze raz- ale trudno. Przypomniała mi się ulubiona lektura z dzieciństwa - "Opowieści z dreszczykiem", dwa grube tomy, "Zagłada" jako jedna z pierwszych pozycji. Chciałabym powąchać zapach, który pachnie jak chłodne powietrze w przeciągu powstałym przez uchylenie drzwi nie-ludzką ręką
OdpowiedzUsuńJustyna Neyman
Justyno V Man chyba by Cię jednak rozczarował. Jest w nim napięcie i dreszcz, wrażenie naelektryzowanego powietrza ale to jednak nie takie stężenie niesamowitości o jakim piszesz.
UsuńOpowieści z dreszczykiem też czytałam jako dziecko choć nie miałam ich antologii. Z resztą, nadal takie lubię, szczególnie te stanowiące klasykę literatury.
Och.. Halloween za pasem. :) Takiego nastroju mi potrzeba.
OdpowiedzUsuńMarketing CC i mnie dotąd nie zachęcał do sięgnięcia po próbkę, choć na któryś z ich męskich zapachów miałam już kiedyś chętkę. Ale mi przeszło, kiedy zobaczyłam cenę za 0,5 ml próbki. :)) A teraz jeszcze wy, Koleżanko, nie ułatwiacie sprawy. :D
Mam dokładnie ten sam problem z CC. I nadal nie lubię tej marki, w jakiś sposób irytuje mnie że obie wersje V okazały się tak ciekawe.
UsuńSzczęśliwie dla mnie biały pieprz w otwarciu skutecznie wywiewa mi pomysł posiadania większej ilości V Man.
O, to ja posunęłam się dalej; nawet nie przyglądałam się bliżej zapachom CC, więc dzięki niewiedzy nic nie miało szans mnie zainteresować ;)
OdpowiedzUsuńI co narobiłaś? Wyrwałaś mnie z tego błogosławionego stanu ;P
Mea culpa, mea maxima culpa! Wstyd mi, naprawdę.
UsuńAle to naprawdę ciekawy i wart poznania zapach, tym tylko usprawiedliwić się mogę.
A ja nie lubię strasznych opowieści , więc mam spokój ;P aczkolwiek zapach zapowiada się interesująco...
OdpowiedzUsuńTo tylko dreszcz, napięcie, wrażenie lekkiej niesamowitości romantycznego horroru, żadnych potworności.
UsuńAle spokoju zazdroszczę- nie wiem czy zachowałabyś go poznając V For Woman.
Na szczęście jeszcze nie znam ;)
OdpowiedzUsuńRomantycznych horrorów też nie lubię...
UsuńAle to nie horror a piękny, wyrazisty szypr :)
UsuńA szypry to tak :)
OdpowiedzUsuń