Tak się własnie stało z bohaterem tej opowieści. No, prawie.
"pachniesz nieprzyzwoitością..."
Opium aż kipi od emocji, jest gęste od misternie utkanych nut przyprawowych, goździków, ziela angielskiego, cynamonu rozpowietrzonych w nucie serca zielonymi akordami a w podstawie ciemne od kłębów kadzidła i podeschniętych, pomarszczonych strąków wanilii. Krótko rzecz ujmując Opium jest kwintesencją orientu w perfumach. No, chyba, że pachnie mydłem. A na mnie całe lata mydłem pachniało. Aż kilka dni temu zdarzył się cud.
Spryskałam nadgarstek płynem z odlewki opisanej lakonicznie jako Opium EDT, ot tak, by ponownie przekonać się, że to dzieło YSL nie lubi mojej skóry i zamarłam. Opium zapachniało, rozpostarło się niczym wonny wachlarz, zamigotało szorstkimi, suchymi, goździkami przełamanymi miękkimi aromatami cytrusowych skórek. Żadnego mydła, żadnych ługowych afrontów.
Test globalny także wypadł doskonale, spod frenetycznego przyprawowego serca przesączyła się ciężkimi kroplami żywiczna podstawa zapachu, dymna, gorąca jak samo pożądanie, miękka, słodka od mirry, zawiesista od ambry. Wersja EDP okazała się być jeszcze bardziej gęsta i esencjonalna, otwarcie rozpościera się szeleszcząc suchym, wytrawnym cynamonem i kującymi goździkami rozsypanymi ambrowo-żywicznej, pulsującej bazie. Gdzieś przy skórze smuży się dym z żarzących się szlachetnych drewien i rozświetlająca zapach nuta żywcem dartych i miażdżonych jaśminowych kwiatów i liści, obdzieranych z kory gałązek, roślinnego soku. Zapach oblepia skórę, przywiera do niej nie zastygając jednak, nie stygnąc. Cały czas mam wrażenie, że jest spływającym między piersi gęstym, purpurowym syropem o konsystencji stopionego bursztynu.
Oczarowana i zaczarowana zapragnęłam posiąść większą ilość tej cudownej mikstury niż posiadane dwie marne odlewki i jakieś resztki we flakonie toteż umyśliłam sobie, by kupić największą możliwą pojemność rozebrać ją na wizażowym forum współzakupowym. Zamiar swój oczywiście czym prędzej wcieliłam w życie bo moja natura jest nie tylko obsesyjna i po głupiemu uparta ale i popędliwa.
Tylko życzliwość i trzeźwość miłego Wizażanina uchroniła mnie przed totalnym blamażem- w ferworze emocji całkiem zapominałam, że Opium w 2009 roku uległo reformulacji. Zmieniona receptura w oczywisty sposób wyjaśnia magiczną na pozór odmianę reakcji pachnidła na moją skórę, potwierdziły to pośpieszne testy "starego" Opium, w którym to uparte mydło na swoim miejscu jak tkwiło tak tkwi.
Choć jakaś, nieco snobistyczna lub aspiracyjna (czy to aby nie to samo?) część mnie żałuje, że ortodoksyjny perfumeryjny klasyk jest poza moim zasięgiem i że nie mogę nasiąkać jego legendą bardzo cieszę się jednak, że odkryłam Opium dla siebie. Pachnidło to jest dla mnie perfumeryjną Marią Callas jako Madame Butterfly, zderzeniem czołowym Wschodu z Zachodem, konfrontacją życia pełnego dramatów z dramatyczną opowieścią. Jawnie erotyczne nie jest jednak odarte z tajemnicy; kipiące od emocji ale zachowujące milczenie, gorące i rozedrgane ale niepopadające w wulgarność ani w banał Opium lokuje się gdzieś na granicy kultur, w samym centrum mojego olfaktorycznego świata- choć pewnie nie umiałabym i nie mogłabym nosić go codziennie tak samo jak nie umiem i nie mogę codziennie słuchać niesamowitego głosu Callas. Za dużo w nim ładunku emocjonalnego, ciężaru i gęstości.
Ilustracja pierwsza to jedna z reklam perfum.
Iliustracja druga to fragment afisza inscenizacji Madame Butterfly Giacomo Pucciniego z La Scali z 1998 roku
Ilustracja trzecia, Maria Callas jako Madame Buttefly pochodzi ze strony http://sopranos.freeservers.com/marpics.htm
Nie ważne, czy po reformulacji, czy też nie, najważniejsze, że udało Ci się odczarować Opium i zakochać się w jego nie-mydlanym-wcieleniu :) Pozdrawiam, Gryx!
OdpowiedzUsuńJeszcze raz dziękuję za pomoc i wyjaśnienie tej magicznej odmiany. A Opium piękne jest, zakochania godne.
UsuńPozdrowienia.