Związek nieco perwersyjny.
Ambre Oud to związek dwóch silnych wonnych osobowości, które walczą między sobą o prymat i dominację w zapachu, walczą tak zawzięcie, że szybko tracą siły i zapach znika ze skóry po trzech- czterech godzinach i tak bardzo angażują się w swoją rywalizację, że słabo pachną, perfumy trzymają się blisko przy ciele i trzeba naprawdę wwąchiwać się w nadgarstek by dać się temu burzliwemu romansowi zaczarować.
Choć ambra i oud przeplatają się przez całe trwanie zapachu od pierwszej chwili wiadomo, że zaangażowane w bój i miłość między sobą mają czas na skoki w bok w objęcia innych nut. Pachnidło Kiliana otwiera się najtrudniejszym i najmniej wdzięcznym wcieleniem obojga zapachowych kochanków: agar zatrąca aseptyczną, medyczną proweniencją a ambra jest dziwnie ciągliwa, plastikowa. Oud wyraźnie zerka w stronę ciepłych, podbitych miękkim, słodkawym, jakby kwiatowym aromatem przypraw, które zerkają na niego powłóczyście, trzepoczą rzęsami i śmieją się kokieteryjnie ale silna, ambra stanowczym gestem spycha płoche przyprawy do wonnego tła angażując cały oud dla siebie.
Znika niewdzięczny plastik i trudna, medyczna nuta, związek ambry i agarowej żywcy przez chwilę zdaje się być mariażem idealnym, doskonale komplementarnym. Ambra zmiękcza oud, dodaje mu jedwabistości oud zaś dodaje ambrze odwagi i ekspresji. Nuty ściśle ze sobą przeplecione tworzą zapach zmysłowy, ciemny, cielesny, jak smak własnej śliny w ustach. Szybko jednak okazuje się że to, co zdawało się być miłosnymi zapasami pary kochanków w istocie jest grą bardziej dramatyczną, toczoną o większą stawkę. Wyrazisty oud wykończony jakby odzwierzęco oud stara się zepchnąć miękką, jakby się zdawało bezbronną z miłości ambrę do roli tła, na którym jego wonny urok będzie mógł się w pełni rozwinąć. Ambra pozornie ulega mu i przez moment cofa się i rozpływa, kryje się pod agarową żywicą by kilka chwil później, wyraźnie zafascynowana i dosłodzona wanilią, wzmocniona energią nowego romansu wrócić i nakryć agar powłoką czułości i okrucieństwa, zdawałoby się, lekką i puszystą ale na tyle mocną by ukrócić igiełki agarowej woni, zdyscyplinować nutę, która teraz sama powoli zaczyna się cofać, kryć się, schodzić do tła.
Wciąż jeszcze agar nie jest przekonany co do swojej klęski, zerka na suchy, ziołowy laurowy liść, który kruszy się przy samej skórze, gorzkawy i pikantny ale królująca ambra gasi wszelkie jego zapędy i namiętności. I w końcu poddaje się, rozpływa się w ambrze, która pospołu z żywiczno- słodką benzoiną i suchym, niemal dymnym cedrowym drewnie w podstawie zapachu zwycięska trwa przez chwilę pełna triumfu- ale szybko poczyna cichnąć i gasnąć tak, jakby walka z agarem ją samą uzasadniała i stanowiła sens i cel jej trwania i pachnienia. Po pół godzinie po zapachu zostaje zaledwie słodkawa benzoinowo- waniliowo- ambrowa poświata, miękka, ciepła, pozbawiona wszelkich gwałtownych emocji.
Zdjęcie Fridy Kahlo i Diego Riviery wzięłam z http://planetgroupentertainment.squarespace.com/frida-kahlo-for-library-distri/
Kolejna ilustracja to oczywiście kadr z filmu Julie Taymor z Salmą Hayek i Alfredem Moliną w rolach głównych.
Ilustracja trzecia to autoportret Fridy Kahlo z "uwewnętrznionym" Diegiem z 1949 roku
Nie wiem jak Ty w tym duecie zdjęciowym umiejscowiłaś Fridę, dla mnie to ewidentny oud, ambra do Diego....może. Co nie zmienia faktu, że konotacje skojarzeniowe wyśmienite:)
OdpowiedzUsuńA dziękuję- choć ja chyba stereotypowo ambrę spersonifikowałam jako kobietę. Choć Frida do klasycznego stereotypu kobiety ma się jak hmm... pięść do oka.
OdpowiedzUsuń