Nie obchodzę Halloween. Nie podoba mi się przeszczepianie na siłę świąt wyrwanych z obcego kontekstu do naszego kręgu kulturowego, nie podobają mi się puste, okaleczone kulturowe znaki napędzane jedynie marketingiem, reklamą i zyskiem, nie podoba mi się wreszcie unifikacja obyczajów i tradycji, kulturowa globalizacja, która ujednolicając i uogólniając zmienia to, co wyjątkowe i odmienne w wielkiego hamburgera z McDonalda, dostępnego prawie w każdym miejscu na świecie i wszędzie smakującego tak samo.
Dzisiejsza data jest jednak szczególna. Czy to post-celtyckie Halloween czy słowiańskie Dziady, ta noc jest magiczna. W odwiecznym cyklu jasność ustępuje miejsca ciemności, nadchodzi czas zimy i śmierci. Zmarli spacerują po rozstajach, obiaty z jadła i napoju mają uśnieżyć ich tęsknotę za światem żywych a ogniska ogrzać ich dusze skostniałe w chłodzie krainy cieni.
Nie mogę więc odmówić dziś sobie najbardziej magicznego, sugestywnego i niesamowitego zapachu jaki znam. Zapachu, który jest zawieszony pomiędzy światami i czasami.
Dzisiejsza data jest jednak szczególna. Czy to post-celtyckie Halloween czy słowiańskie Dziady, ta noc jest magiczna. W odwiecznym cyklu jasność ustępuje miejsca ciemności, nadchodzi czas zimy i śmierci. Zmarli spacerują po rozstajach, obiaty z jadła i napoju mają uśnieżyć ich tęsknotę za światem żywych a ogniska ogrzać ich dusze skostniałe w chłodzie krainy cieni.
Nie mogę więc odmówić dziś sobie najbardziej magicznego, sugestywnego i niesamowitego zapachu jaki znam. Zapachu, który jest zawieszony pomiędzy światami i czasami.