Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Serge Lutens. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Serge Lutens. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 10 marca 2013

Serge Lutens: La Fille de Berlin


"Parę dni później zabrał mnie z sobą, bym posłuchał śpiewu Sally.
„Lady Windermere" (który to lokal dziś już podobno nie istnieje) była pseudoartystyczną, „swojską" knajpą tuż na tyłach Tauentzeinstrasse, knajpą, którą właściciel najwyraźniej próbował upodobnić w miarę możności do Montparnasse. Ściany były oblepione rysunkami na jadłospisach, karykaturami i teatralnymi fotosami zaopatrzonymi w dedykacje („Jednej jedynej Lady Windermere", „Johnny'emu — najserdeczniej"). Wachlarz, w czterokrotnym powiększeniu, wisiał rozpostarty nad bufetem. Pośrodku sali stał na podeście fortepian.
Ciekaw byłem, jak Sally będzie się zachowywała. Nie wiem czemu, wyobrażałem sobie, że ją zobaczę stremowaną, ale nie, nie zdradzała najmniejszej nawet tremy. Miała zaskakująco głęboki i ochrypły głos. Śpiewała źle, bez wyrazu, z rękami zwisającymi u boków, a mimo to jej występ był na swój sposób efektowny, do czego się przyczyniła jej niepokojąca aparycja i mina osoby, która ma w nosie, co ludzie o niej myślą"*.


środa, 20 lutego 2013

Serge Lutens: Borneo 1834; Molinard: Les Orientaux Patchouli; Reminiscence: Patchouli; Perris Monte Carlo: Essence de Patchouli

Paczula. Olfaktoryczny dziwak. W istocie to zioło, święta roślina hinduizmu blisko spokrewnione z naszą miętą. Rośnie powszechnie w Indiach, Chinach, Malezji i Indonezji; silny, ciężki zapach liści paczuli ma silne właściwości odstraszające owady dlatego właśnie to liśćmi tej rośliny przekładane były cenne bele jedwabiu i przyprawy, które Kompania Indyjska przywoziła do Europy z dalekiego orientu w XVIII i XIX wieku. Nic więc dziwnego, że w zbiorowej świadomości europejczyków aromat paczuli utrwalony został jako zapach luksusu i egzotyki.
Powszechnie używana w perfumach jako dodający ziemistości, głębi i cienia składnik "drugiego planu" paczula  nieczęsto forsowana jest na osiowy składnik kompozycji. I jest to w pełni zrozumiałe bo choć paczula przynajmniej tyle ma twarzy ile Kriszna ramion większość jej wcieleń, powiedzmy sobie szczerze, nie grzeszy specjalnie urodą. A jeśli już to jest to uroda niezwykle wprost niszowa. Wilgotne, stęchło -ziemiste, pleśniowe aromaty wymagają niezwykle wybrednego, wyrobionego nosa i doceniane są tylko przez wąskie grono paczulowych koneserów. To nie znaczy jednak, że nie istnieją paczulowce bardziej przyjazne powonieniu w których ta niezwykła roślina ujawnia mniej kontrowersyjne spektra swego wonnego widma.

W mojej pachnącej szufladzie paczulowce urządziły sobie prawdziwy sabat. Wciąż sceptyczna wobec takiej osnowy kompozycji skrzętnie gromadzę próbki, testuję nieufnie i wciąż nie wiem czy w końcu lubię paczulę w roli głównej czy też nie.
Zapraszam na pierwszą część krótkiego i bardzo subiektywnego przeglądu pachnideł z paczulą w roli tytułowej.

Justyno, pięknie dziękuję za próbki.


sobota, 26 stycznia 2013

Serge Lutens: Cuir Mauresque; Parfum d'Empire: Cuir Ottoman, Keiko Mecheri: Cuir Cordoba

Skóra jedna z tych substancji, których zapach jest mi naprawdę miły. To jedna z najstarszych perfumeryjnych nut, początkowo jednak nie była składnikiem samego pachnidła a raczej dołączała się do kompozycji z jej nośnika. W XVI wieku bowiem paryscy rękawicznicy, którzy szyli z najcieńszej cielęcej skórki rękawiczki dla arystokracji nasączali swoje wyroby wonną olejową mieszaniną piżma, cywetu, ambry. Woń świeżo wyprawionej, zmiękczonej tłuszczem skóry mieszała się z zapachową kompozycją tworząc pierwsze być może skórzane pachnidło w dziejach.
Lubię skórę tak w szyprowym wcieleniu, w którym dla mojego nosa jest zwykle erotyczna, wilgotna i lubieżna, jak i w połączeniu z ambrą albo z przyprawami, podaną na orientalnie. Dziś opowiedzieć chcę o trzech zapachach, które eksplorują temat skóry na sposób wschodni dopisując do niej arabskie przyprawy i orientalne żywice.


sobota, 13 października 2012

Houbigant: Orangers en Fleurs; Armani Prive: Ambre Soie; Serge Lutens: Santal Majuscule

Testowanie perfum bywa niebezpieczne. Większość pachnideł to, co prawda, byty mniej lub bardziej przyjazne i raczej nieszkodliwe, co najwyżej czasami nie chcą się spoufalać i odstają od skóry. Niekiedy trzeba wielokrotnych testów by wybredny zapach zdołał się przekonać do tego, kto chce go nosić, by zechciał się rozwinąć i zapachnieć całym swym bogactwem i pięknem. Są jednak i perfumy, które od pierwszego naciśnięcia atomizera i pierwszych kropel wręcz wtulają się w ciało i jego naturalną woń, zachwycają . 
Ale zdarzają się i zapachy agresywne, takie które ścinają z nóg, duszą, wwiercają się w mózg, kaleczą receptory węchowe albo robią dziury w węchomózgowiu. Lub też krzywdzą na inne, często bardzo wyrafinowane sposoby. Jak te trzy, o których zaraz opowiem.

piątek, 14 września 2012

Slumberhouse: Norne, M.Micallef: Ylang in Gold, Serge Lutens: Fourreau Noir

Ostatnimi dniami dręczy nagły przypływ malkontenctwa i silniejszej niż zazwyczaj mizantropii spowodowany, być może, jakimś wirusem, który wewnątrz mojego ciała znalazł znakomite warunki egzystencji. Nic mi się nie podoba i wszystko mnie drażni, ukochane zapachy zdają się jakby mniej piękne a nowości wydają się wtórne, nijakie i nudne. Aby dobrze spożytkować ten nastrój a jednocześnie nie krzywdzić perfum świeżo testowanych, dopiero co poznawanych, dziś krótko i zwięźle opowiem o pachnidłach, z którymi znajomość zawarłam jakiś czas temu i które, delikatnie mówiąc, nie wzbudziły mojego zachwytu.

piątek, 20 lipca 2012

Serge Lutens: L'Eau Froide oraz Comme des Garcons: Dover Street Market

Dziś opowieść traktować będzie o dwóch zapachach, właściwie niepodobnych, zupełnie inaczej pomyślanych, skomponowanych z odmiennych nut zapachowych, złożonych na całkowicie różne sposoby. Mnie jednak obydwa pachnidła kojarzą się z tym:


Niezbyt to szlachetne, wyrafinowane ani godne skojarzenie dla perfum, już śpieszę by się z niego wytłumaczyć.

wtorek, 17 kwietnia 2012

Undergreen Black; Serge Lutens Miel de Bois; Illamasqua Freak

Dni temu kilka odebrałam z Poczty pakiet próbek od Poli (dziękuję!). Prócz zapachów znanych mi i lubianych; takich, z którymi znajomość chciałam sobie odświeżyć lub po prostu zachomikować cenne krople zjawiły się u mnie i nowości, pachnidła, które dopiero co pojawiły się na rynku i takie, których nie znałam mimo że są dostępne już od dłuższego czasu. Z niektórymi z nich wiązałam duże nadzieje- i gdy tylko zaaplikowałam zapachy na skórę pojęłam błyskawicznie, w nieprzyjemny raczej sposób, że moje nadzieje i wyobrażenia oparte na lekturach recenzji i spisów nut nijak się mają do tego, co właśnie raportują mi receptory węchowe.
Uprzedzam, dziś będę krytykować i narzekać.

piątek, 2 marca 2012

Chene Serge Lutens

"Wisiałem na wietrznym drzewie 
Dziewięć straszliwych nocy 
Raniony włócznią, oddany 
Żywcem własnej mocy"


Powyższy cytat pochodzi z Havamal, części Eddy Starszej. Odyn, najwyższy z nordyckich bogów zwany czasem Panem Szubienicy albo Bogiem Powieszonych sam sobie (!) został złożony w ofierze, przez to posiadł magiczną moc i mógł nauczyć się sztuki runów i świętych pieśni.

czwartek, 26 stycznia 2012

Rousse Serge Lutens

Żadna chyba przyprawowa nuta zapachowa nie jest w mojej wyobraźni sprzęgnięta tak silnie z kolorem co cynamon. No, może z wyjątkiem szafranu. Wąchając szafran czuję kolor jasnej, nasyconej żółci, gdy wącham cynamon moje powonienie pieści zapach koloru rdzawo- rudego, jego nasycenie zależy od faktury i kształtu cynamonowej nuty a jego natężenie od jej intensywności.  Bardzo chciałam poznać wonnego bohatera dzisiejszej opowieści wyobrażając sobie, że będzie to rdzawo- rudy burzowy obłok, groźne sirocco, rycząca, cynamonowa potęga, tuman pyłu gany wiatrem. 

czwartek, 12 stycznia 2012

Cedre Serge Lutens

"Piękno jest zawsze dziwaczne. Rzec nie chcę, iż jest dziwaczne w sposób dobrowolny i na zimno, bo w takim przypadku byłoby potworem, wykolejonym z torów życia. Mówię, że zawiera zawsze odrobinę dziwaczności, która sprawia, że szczególnie jest piękne.
                                                                                                                                   Charles Baudelaire

Jest pewien szczególny rodzaj piękna, taki, jakim piękne były mitologiczne potwory,   chimera, Scylla, Meduza; piękna niezaprzeczalnego choć niemal szokującego innością, osobnością, wywołującego szok i zachwyt jednocześnie, fascynację i lęk, pożądanie i zgrozę. Dla mnie perfumeryjnym wcieleniem tego szczególnego rodzaju piękna jest bohater dzisiejszej opowieści.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...