"Wisiałem na wietrznym drzewie
Dziewięć straszliwych nocy
Raniony włócznią, oddany
Żywcem własnej mocy"
Powyższy cytat pochodzi z Havamal, części Eddy Starszej. Odyn, najwyższy z nordyckich bogów zwany czasem Panem Szubienicy albo Bogiem Powieszonych sam sobie (!) został złożony w ofierze, przez to posiadł magiczną moc i mógł nauczyć się sztuki runów i świętych pieśni.
Ofiara Odyna
Jeśli przyjmiemy, że drzewo Yggdrasill, Drzewo Straszliwego w którego konarach i korzeniach tkwiło wszystkie dziewięć światów, było nie jesionem, jak przyjęła nordycka tradycja a żywym, potężnym dębem to oto mamy zapach Chene. Ciemna, zimna noc jest aż przesycona elektrycznością, na potężnym drzewie wisi nieżywy i nieumarły bóg, zawieszon między życiem i śmiercią trwa, wiatr kołysze umęczonym ciałem, trzeszczy powróz trąc o konar, boska krew kapie na darń, wsiąka w ziemię.
Od boskiej męki soki w dębowym drewnie aż wrzą, popieli się kora, ścinają się żywice, tlą się żywcem dębowe, ciemne liście wydzielając wilgotny, tłusty dym.
W otwarciu zapach jest potężny, nieco apteczny, bardzo gęsty jakby przysadzisty, jak dębowy pień. Przy samej skórze wyczuć można paczulową woń pleśni, wilgotnego mchu i kruchych porostów. Po jakimś czasie wysładza się odrobinę (może to bób tonka o lekko waniliowym posmaku a może odrobina sprytnie ukrytego między innymi nutami miodu?), nabiera faktury chropowatej, popękanej, dębowej kory. Ciemnieje.
Boska krew wypływająca z przebitego włócznią ciała krzepnie na źdźbłach trawy wydzielając nikły zapach rumu. Zmierzch zapachu kryje się w dartej pasami brzozowej korze, broczącej sokiem jak skóra w męce oddzielana od żyjącego wciąż ciała.
Zapach Chene jest potężny niczym Yggdrasill, przedwieczny i niepodlegający czasowi. Jest też wiecznie zielony, niczym Drzewo Straszliwego podlewane co rano przez Norny- ale ta zieloność nie ma nic wspólnego ze ulotną świeżakowością. Jest ciemna, dojrzała, wilgotna, przypomina zieleń mchu porastającego pień starego drzewa, niby kruchego i podatnego na zniszczenie a odradzającego się wciąż i wciąż, na nowo.
W otwarciu zapach jest potężny, nieco apteczny, bardzo gęsty jakby przysadzisty, jak dębowy pień. Przy samej skórze wyczuć można paczulową woń pleśni, wilgotnego mchu i kruchych porostów. Po jakimś czasie wysładza się odrobinę (może to bób tonka o lekko waniliowym posmaku a może odrobina sprytnie ukrytego między innymi nutami miodu?), nabiera faktury chropowatej, popękanej, dębowej kory. Ciemnieje.
Boska krew wypływająca z przebitego włócznią ciała krzepnie na źdźbłach trawy wydzielając nikły zapach rumu. Zmierzch zapachu kryje się w dartej pasami brzozowej korze, broczącej sokiem jak skóra w męce oddzielana od żyjącego wciąż ciała.
Zapach Chene jest potężny niczym Yggdrasill, przedwieczny i niepodlegający czasowi. Jest też wiecznie zielony, niczym Drzewo Straszliwego podlewane co rano przez Norny- ale ta zieloność nie ma nic wspólnego ze ulotną świeżakowością. Jest ciemna, dojrzała, wilgotna, przypomina zieleń mchu porastającego pień starego drzewa, niby kruchego i podatnego na zniszczenie a odradzającego się wciąż i wciąż, na nowo.
Ilustracja, drzewo Yggdrasill, pochodzi z http://digital-photography-school.com/forum/other-sys/141945-yggdrasil-world-tree.html
Po stokroć zazdroszczę. Obniuchany atomizer zwiastuje właśnie to, o czym piszesz, moc i potęgę. Miałam wielkie nadzieje, a moja skóra przetwarza to w syrop ziołowy and nothing more.
OdpowiedzUsuńPani Stettke
Chene to, jak się zdaje, kapryśny zapach. Ale na tym chyba polega cała magia z perfumami- skóra, wrażliwość nosa, preferencje, zapachy same wybierają sobie tego, przez kogo chcą być noszone.
UsuńA Tobie, jeśli dobrze kojarzę, pięknie leży Wonderwood- na mnie, nawet szkoda gadać. A na Wizażu wyczytałam ostatnio że w mojej (i Twojej, jeśli dobrze pamiętam) ulubionej Messe de Minuit Ktoś poczuł terpentynę!
Terpentynę! Wyobrażasz sobie?!
Och, świetnie kojarzysz- Wonderwood leży na mnie idealnie, ale dopiero po Sabbathowym "dopępkowym" zlaniu się na wskroś.
OdpowiedzUsuńŁoż matko moja- terpentyna?!!! W Minuicie?!!! Niemożliwe. Nie wierzę- w tym miodnym kadzidle?! Terpentyna to jest, iowszem, najczystsza, w Bel Ami Hermesa.
Ale wszystko jest możliwe w sztuce perfumiarskiej. To mnie od zawsze najbardziej w niej zachwyca, że nie wiadomo,kiedy nastąpi wielka niespodzianka. Bo np. znielubione przez Ciebie (i wielu innych) Borneo 1834 (o ile dobrze pamiętam:))to na mnie arcydzieło. Albo Arcydzieło, i to wielką literą, z premedytacją.
Pani Stettke.
Świetnie pamiętasz, Borneo układa się na mnie fatalnie nie przeczę jednak że to wspaniały zapach. Miałam okazję wąchać tego Lutensa na kimś, kogo skóra bardziej łaskawa jest dla paczuli niż moja i Borneo było przepiękne, doskonale wyważone, mroczne i aksamitne jednocześnie.
UsuńBel Ami nie znam, terpentynę zaś czuję wyraźnie w etrzaku- paczuli. Ale w Messe ani kropli.
Może kiedyś poczuję- to dopiero byłaby niespodzianka :)