niedziela, 10 czerwca 2012

Fam SoOud

Jedną z moich najcięższych życiowych traum są moje własne zęby. Dokuczają mi na rożne, podstępne sposoby niekoniecznie wynikające z zaniedbań czy niechęci do szczoteczki i pasty zmuszając mnie do częstego przesiadywania w stomatologicznych gabinetach. Pewnie zgodzicie się ze mną, że takie przybytki mają swój specyficzny zapach. Diabli wiedzą co się na niego składa, nie są to na pewno wyłącznie wonie środków dezynfekcyjnych, formaldehydu czy krezolu, pracuję w miejscu często zmywanym takowymi, znam ich zapach doskonale i nawet udało mi się go polubić. Woni bijącej z gabinetu zębologa polubić jednak nie potrafię i to nie tylko za sprawą emocjonalnych konotacji. Jest w niej coś odstręczającego, gryzącego, coś, co smakowo przekłada się na piekący tlenek cynku używany jako wypełnienie czasowe. Czasami podejrzewam stomatologów, że w ramach jakiegoś światowego spisku z niewiadomych przyczyn aromatyzują swoje miejsca pracy oudem. To tłumaczyłoby ceny ich usług oraz wyjaśniałoby dlaczego agar jest dla mnie tak trudną nutą.
W pachnącym bohaterze dzisiejszej opowieści odnalazłam oud właśnie w takim, najbrzydszym z możliwych, wcieleń. A nazywa się on całkiem adekwatnie...


Usta.

...choć jak dla mnie bezpośrednie nawiązanie do zębów tuż po głębokiej interwencji stomatologicznej byłoby jeszcze bardziej na miejscu.


Dentystyczny, zimny, aseptyczny i nieco skórzany oud jest wręcz bolesny, dojmujący jak borowanie tuż przy samym nerwie. W Fam podkręcony został jeszcze gorzkim, jasnym szafranem, który, sam w sobie, bardzo miły jest mojemu powonieniu ale w towarzystwie agaru czyni mojemu węchowi same afronty. No, po prostu coś strasznego!
Ten pierwszy akord, przejmujący i lodowaty jest preludium do innego rodzaju tortur. Mniej już traumatogennych ale także przykrych. Bo oto spod agarowej żywicy wyglądać poczyna bardzo pikantna, czerwona papryka doprawiona mnóstwem kosmetycznego pudru i jakąś podejrzaną oleistością a oprawiona w pięknie drzewną, miękką bazę. 

Całość brzmi jakoś sztucznie, gumowo, woskowo, chemicznie, moja rozszalała, silnie skoncentrowana na słowach i pojęciach wyobraźnia nagle doznaje efektu "acha" i wiem już dlaczego usta obrano na imię dla tych perfum. Ta woskowa syntetyczność aromatyzowana olejkiem różanym, tłusta i pudrowa zarazem to woń szminki, kryjącej, silnie napigmentowanej, zakładam, że w kolorze chili... i nieco zjełczałej.

Po pewnym czasie róża traci swoje sztuczne podbicie, pomadka wyciera się lub wsiąka w usta pozostawiając za sobą różaną poświatę, w której zatopione są wciąż intensywne, pikantne, kipiące od kapsaicyny przyprawy. Ta faza trwania zapachu byłaby nawet miła mojemu powonieniu gdyby nie piżmo, z początku zwierzęce, brudne, wysysające różę wręcz erotycznym niepokojem które później zaczyna się, najzwyczajniej w świecie, mydlić gryzącą, silnie zasadową, wżerającą się w śluzówki nosa i oczu pianą.
Brrr!


Zdjęcie pierwsze pożyczyłam z portalu: http://tychydentysta.pl/bez-kategorii/gabinet-stomatologiczny/
Drugie można znaleźć na: http://www.mavavoom.com/category/health-and-relationships/body-and-soul/
Trzecie pochodzi z : http://pamietnikandzi.blox.pl/html

6 komentarzy:

  1. Zapach wydaje się, hm... ciekawy. :D
    ale może dlatego, że w moim gabinecie dentystycznym ta charakterystyczna nutka jest ledwie wyczuwalna. Poważnie; nie wiem, czego oni tam używają ale ichnie detergenty skutecznie tuszują "branżowe" wyziewy. :)
    W każdym razie: wiesz, że mnie nie odstraszyłaś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie było moim zamiarem odstraszać kogokolwiek od poznania Fam. Tym bardziej Ciebie, zdaję sobie sprawę żeś niestrachliwa, przecierp więc spotkanie z tym zapachem na własnej skórze, nie będę Cię żałować :)
      A tak na poważnie: zapach jest ciekawy, ale ma niemal wszystko to czego w perfumach wprost nie cierpię- aseptyczny oud i tłustawą zjełczałość, którą czułam w Carbone i która skutecznie zniechęciła mnie do tergo zapachu i kosmetyczny puder a zarazem jakąś kanciastość, ostrość nie szorstką ani chropowatą ani lśniącą i przenikliwą, pełną światłą ule uwierającą jak kamień w bucie, przykrą dla mojego nosa.
      Może Ty odbierzesz Fam inaczej, ciekawam Twoich wrażeń.
      I stomatologa zazdroszczę, jak wchodzę do swojego mam ochotę zatkać nos.

      Usuń
    2. Jeszcze w testach do niego nie dotarłam, ale ogólne wrażenia całkiem interesujące. Za flakonem pewno nie będę się zabijać ale poza tym... Może w okolicach września 2013 roku najdzie mnie chęć, by Fam opisać. ;)
      Co do stomatologa, a raczej stomatolożki, to swoją uwielbiam bo jest potworną gadułą. Z pacjentem potrafi podzielić się dylematami odnośnie remontu domu jak i przepisem na ciasto. :) Gorzej, że kiedy dłubie metalowymi ustrojstwami w mojej znieczulonej jamie ustnej, czasami naprawdę oczekuje odpowiedzi na zadane pytanie... ;)

      Usuń
    3. Trzymam Cię za słowo i we wrześniu za rok wyglądam za recenzją :)
      Nie wiem jak zareagowałabym na gadatliwą stomatolożkę. Mój lekarz milczy jak kamień i mogę w spokoju koncentrować się by powstrzymać wciąż powracające impulsy odgryzienia mu palców.

      Usuń
  2. Recenzja intrygująca i działająca na wyobraźnię. :) Również miałam dziwne skojarzenia wąchając Fam, ale jednak przyjemniejsze... Albo miałam lepszy humor. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałam Twoją recenzję Fam- no i rzuciłam się do testów. Szkoda, że dla mnie okazał się to zapach mniej łaskawy- Catwoman to postać, z którą naprawdę miło byłoby zawrzeć bliższą znajomość.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...