wtorek, 31 stycznia 2012

Opium Yves Saint Laurent

Są takie zapachy, które chciałbym polubić. Chciałabym by dobrze układały się na mojej skórze, bym pięknie nimi brzmiała. Są nuty, których szukam w różnym wcieleniu, łudząc się, że w końcu znajdę takie, które naprawdę mi się spodoba; są perfumy, wokół których krążę miesiącami albo całymi latami testując, kupując flakony i puszczając je w świat. To w sumie dość głupie świat bowiem pełen jest różnego asortymentu pachnideł, ich wybór jest tak bogaty, że mogę wręcz kąpać się w bardzo "moich" zapachach i im poświęcać tylko czas, uwagę i miejsce na mojej skórze zamiast gonić za fantazmatem piękna, które nie jest  moim pięknem. Ale moja obsesyjna natura do mądrych nie należy wiele więc muszę jej wybaczyć, między innymi tą nieracjonalną skłonność. A czynię to tym chętniej, że zdarza się, rzadko po prawdzie ale jednak, że duch mój odniesie zwycięstwo nad upartą materią zapachu i nagle jakieś pachnidło objawi mi w końcu swoją magię.
Tak się własnie stało z bohaterem tej opowieści. No, prawie. 


"pachniesz nieprzyzwoitością..."




...tak powiedział mi mój Miły gdym Mu się ukazała pachnąc tą wonną miksturą. Komplement to piękny i bardzo trafny, ciężkie, esencjonalne Opium bowiem jest zapachem nadzwyczaj erotycznym, istotnie nieprzyzwoitym. Nie mogę się opędzić od wrażenia, że Jean Amic i Jean-Louis Sieuzac komponując te perfumy w 1977 roku chcieli stworzyć antytezę chanelowskiej Piątki, zapachu eleganckiego, chłodnego, gładkiego, pełnego dystansu i aldehydów. Jeśli tak było w istocie to pracującym pod szyldem YSL perfumiarzom cel ten udało się osiągnąć całkowicie.




Opium aż kipi od emocji, jest gęste od misternie utkanych nut przyprawowych, goździków, ziela angielskiego, cynamonu rozpowietrzonych w nucie serca zielonymi akordami a w podstawie ciemne od kłębów kadzidła i podeschniętych, pomarszczonych strąków wanilii. Krótko rzecz ujmując Opium jest kwintesencją orientu w perfumach. No, chyba, że pachnie mydłem. A na mnie całe lata mydłem pachniało. Aż kilka dni temu zdarzył się cud. 
Spryskałam nadgarstek płynem z odlewki opisanej lakonicznie jako Opium EDT, ot tak, by ponownie przekonać się, że to dzieło YSL nie lubi mojej skóry i zamarłam. Opium zapachniało, rozpostarło się niczym wonny wachlarz, zamigotało szorstkimi, suchymi, goździkami przełamanymi miękkimi aromatami cytrusowych skórek. Żadnego mydła, żadnych ługowych afrontów.
Test globalny także wypadł doskonale, spod frenetycznego przyprawowego serca przesączyła się ciężkimi kroplami żywiczna podstawa zapachu, dymna, gorąca jak samo pożądanie, miękka, słodka od mirry, zawiesista od ambry. Wersja EDP okazała się być jeszcze bardziej gęsta i esencjonalna, otwarcie rozpościera się szeleszcząc suchym, wytrawnym cynamonem i kującymi goździkami rozsypanymi ambrowo-żywicznej, pulsującej bazie. Gdzieś przy skórze smuży się dym z żarzących się szlachetnych drewien i rozświetlająca zapach nuta żywcem dartych i miażdżonych jaśminowych kwiatów i liści, obdzieranych z kory gałązek, roślinnego soku. Zapach oblepia skórę, przywiera do niej nie zastygając jednak, nie stygnąc. Cały czas mam wrażenie, że jest spływającym między piersi gęstym, purpurowym syropem o konsystencji stopionego bursztynu.
Oczarowana i zaczarowana zapragnęłam posiąść większą ilość tej cudownej mikstury niż posiadane dwie marne odlewki i jakieś resztki we flakonie toteż umyśliłam sobie, by kupić największą możliwą pojemność rozebrać ją na wizażowym forum współzakupowym. Zamiar swój oczywiście czym prędzej wcieliłam w życie bo moja natura jest nie tylko obsesyjna i po głupiemu uparta ale i popędliwa. 
Tylko życzliwość i trzeźwość miłego Wizażanina uchroniła mnie przed totalnym blamażem- w ferworze emocji całkiem zapominałam, że Opium w 2009 roku uległo reformulacji. Zmieniona receptura w oczywisty sposób wyjaśnia magiczną na pozór odmianę reakcji pachnidła na moją skórę, potwierdziły to  pośpieszne testy "starego" Opium, w którym to uparte mydło na swoim miejscu jak tkwiło tak tkwi. 
Choć jakaś, nieco snobistyczna lub aspiracyjna (czy to aby nie to samo?) część mnie żałuje, że ortodoksyjny perfumeryjny klasyk jest poza moim zasięgiem i że nie mogę nasiąkać jego legendą bardzo cieszę się jednak, że odkryłam Opium dla siebie. Pachnidło to jest dla mnie perfumeryjną Marią Callas jako Madame Butterfly, zderzeniem czołowym Wschodu z Zachodem, konfrontacją życia pełnego dramatów z dramatyczną opowieścią. Jawnie erotyczne nie jest jednak odarte z tajemnicy; kipiące od emocji ale zachowujące milczenie, gorące i rozedrgane ale niepopadające w wulgarność ani w banał Opium lokuje się gdzieś na granicy kultur, w samym centrum mojego olfaktorycznego świata- choć pewnie nie umiałabym i nie mogłabym nosić go codziennie tak samo jak nie umiem i nie mogę codziennie słuchać niesamowitego głosu Callas. Za dużo w nim ładunku emocjonalnego, ciężaru i gęstości.

Ilustracja pierwsza to jedna z reklam perfum.
Iliustracja druga to fragment afisza inscenizacji Madame Butterfly Giacomo Pucciniego z La Scali z 1998 roku
Ilustracja trzecia, Maria Callas jako Madame Buttefly pochodzi ze strony http://sopranos.freeservers.com/marpics.htm

2 komentarze:

  1. Nie ważne, czy po reformulacji, czy też nie, najważniejsze, że udało Ci się odczarować Opium i zakochać się w jego nie-mydlanym-wcieleniu :) Pozdrawiam, Gryx!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze raz dziękuję za pomoc i wyjaśnienie tej magicznej odmiany. A Opium piękne jest, zakochania godne.
      Pozdrowienia.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...