piątek, 3 lutego 2012

Kelly Caleche EPD i EDT Hermes

Zapachowe dziwactwa, pokrętne (i pokrętnie pachnące) pomysły niemal instynktownie przypisuję perfumeryjnej niszy. Pachnidła o woni smoły, taśmy klejącej, garażu, kościoła czy meczetu wciąż mnie frapują ale powoli przestają dziwić, miejsce dla nich widzę głęboko w niszy właśnie, tam gdzie zaglądają jedynie najbardziej ortodoksyjni zwolennicy wonnej dosłowności i oryginalności. Ja do takich nie należę, dosłowność wolę testować niż nosić, stronię zwykle od perfum, które mają być dokładnym odwzorowaniem woni spotykanej w realnym świecie, zapachem niespreparowanym, perfumeryjnym lustrzanym odbiciem jakiegoś, wąskiego zwykle, fragmentu rzeczywistości. Wolę gdy zapach jest kreacją a nie imitacją, gdy zmysły i wyobraźnia same szukają odniesień, odnajdują plany, sensy i znaczenia, lubię zbliżyć skropione perfumami nadgarstki do twarzy, zamknąć oczy i zatopić się w samym zapachu oraz w tym, co pojawia się na wewnętrznej stronie moich powiek.
Jakież więc było moje zdumienie, gdy dowiedziałam się, że jedne z moich ulubionych perfum, z mainstreamu, inspirowane są zapachem.... butów! Na szczęście jednak to zapach obuwia boga więc moja wyobraźnia, nieskrępowana a wręcz zapłodniona konceptem może żywo pracować.






Zapach boskich sandałów.




Hermes, przez Rzymian zwany Merkurym, bóg kupców i złodziei, opiekun podróżnych i alchemików, boski posłaniec by przemykać szybko między światami żywych i umarłych, namacalnym i nienamacalnym potrzebował nóg chyżych i odpornych na zmęczenie. Poprosił więc swego przyrodniego brata, boga-rzemieślnika Hefajstosa by ten wyrychtował mu odpowiednie obuwie- tak postały talaria, uskrzydlone sandały.
Jean Claude Ellena, nadworny perfumiarz domu mody, który od greckiego boga wziął swoje imię zmieszał zapach mający być ilustracją tego mitu i wonią hermesowych sandałów- Kelly Caleche. Znam też inną wersję inspiracji dla tej kompozycji-ma nią być słynną torebkę Kelly domu mody Hermes, Kelly Caleche, jak sama nazwa podsuwa, to zapach jej wnętrza przesyconego kobiecymi perfumami (czyżby oryginalnym Caleche? wskazywałaby na to logika ale nos przeczy). Z połączenia tych legend wychodzi, że zapach musi być skórzany ale transparentny jak granice światów, które przekraczał Hermes, pełen powietrza jak skrzydełka talaria a jednocześnie kwiatowy jak archetypicznie kobiece pachnidła.




Dla mnie Kelly Caleche to zapach eleganckich, jasnych, zamszowych kobiecych rękawiczek, dopiero co ściągniętych z kobiecych dłoni. Skórka, z której uszyto rękawiczki jest cieniutka, znakomicie wyprawiona, jej zapach pozbawiony jest charakterystycznej skórzanej surowości i goryczy. Miękki, aksamitny zamsz w Kelly Caleche EDT muśnięty jest w otwarciu gorzkością grapefruita, jakby ktoś ręką odzianą rękawiczką unosił do ust cząstkę owocu a później zaś wybrał się na przechadzkę na łąkę. Popołudnie jest gorące ręka zatem lekko spociła się a wilgoć i sól przesyciła zamsz, przyciemniła go tam, gdzie styka się z wnętrzem dłoni. Wilgotna skórka chętnie łapie i przetrzymuje w sobie zapachy roślin- swojskiego rumianku miażdżonego w palcach, konwalii znalezionych na cienistych polanach i siana, dopiero co skoszonego, schnącego w słońcu, szeleszczącego pod stopami. W podstawie zapachu, spleciony z zamszem króluje irys. Irys prawdziwy, nie miałki puder z irysowego kłącza, kosmetyczny i zwykle nieco mdlący a cały kwiat, świeżo ścięty, broczący roślinnym sokiem, sztywny, jędrny o postrzępionych, pierzastych płatkach porośniętych od wewnętrznej strony wąskim paskiem pręcików brudzących na żółto skórkę rękawiczek.




Wersja EDP, zdecydowanie bardziej kwiatowa, na mojej skórze jest też zdecydowanie bardziej sucha, dłoń w zamszowej rękawiczce przesypuje wyschnięte, różane płatki potpourri, zanurza się w podsuszanych kwiatkach mimozy, kruszy delikatne fiołki. Ta kwiatowa suchość skontrastowana jest szczyptą cytrusowej jasnościjasną, kremową i miękką wanilią z podstawy oraz wysłodzoną nią mechatą skórką, aksamitną, miękką, ciepłą, wyokrągloną słodyczą. Nuta zamszu nie jest tak dominująca i intensywna jak w stężeniu wody toaletowej, brak jest też szorstkiego, kującego podbicia, które moja wyobraźnia identyfikuje jako siano. Woda perfumowana jest za to kompozycją zdecydowanie gęściej utkaną niż jej starsza siostra, jest ciemniejsza, głębsza i cieplejsza. Obie wersje są malowane w charakterystyczny dla Jeana Claude'a Elleny pracującego pod szyldem Hermesa, pastelowy sposób, obie są transparentne, lekkie choć przy tym bardzo trwałe. Obie są niesłychanie eleganckie, wyrafinowane, niemal surowe w swej prostocie- a przez to posiadające specyficzny, wynikający z nieprzekombinowania, urok. Nie potrafię powiedzieć, która jest mi bliższa.


Ilustracja pierwsza- skrzydlaty sandał, fragment posągu Hermesa pochodzi ze strony http://www.wingedsandals.com
Dwie kolejne ilustracje pochodzą ze strony http://www.starchefs.com/

2 komentarze:

  1. Kelly Caleche mam i bardzo lubię, Elixir właśnie do mnie leci (najbardziej mi się podoba z całego rodzeństwa),a bardzo ciekawa jestem Twojej opinii o Eau D'Hermes.

    OdpowiedzUsuń
  2. Rety, elixiru nie znam, wyobrażam sobie jak musi być wspaniały. Eau d'Hermes testowałam wieki temu, pamiętam ten zapach jako cytrusowo- skórzany, ze szczyptą kardamonu.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...