środa, 2 maja 2012

Giorgio Armani: [Czarna] Mania


Naszło mnie ostatnio na wspominanie. Na przywoływanie z pamięci zetlałych i nieaktualnych myśli, pociętych fragmentów wspomnień, dawnych emocji, przykurzonych obrazów, dźwięków, wrażeń, zapachów... Właśnie, zapachów. Pośród tych wszystkich, które utonęły gdzieś w rynkowym niebycie, które zostały wycofane, które zabrano ze sklepowych półek najbardziej brakuje mi Jej. Żadnego wycofania nie uważam też za podłość porównywalnej do tej, którą Jej uczyniono. Nie dość bowiem, że wycofano ją ze sprzedaży to jeszcze zastąpiono słodkim kwietuchem, który podszywa się pod nią nosząc Jej imię. Uczyniono to po cichu, bez komentarza, ostrzeżenia, udając, że nic się nie stało, że taka właśnie, kwiatowa, asekurancka i nijaka była od chwili narodzin. Nieprawda!


Zapach czarów.


Kiedyś czarodziejskiej różdżce z matowego szkła zakończonej czarnym korkiem ukryte były magiczne moce. Mistrzowsko splecione ze sobą akordy zimna i ciepła sprawiały, że Mania była zapachem jakby oszronionym, skraplającym się i sublimującym na skórze, jednocześnie parzącym i zimnym, ostrym jak lodowate powietrze i miękkim jak spływająca po ciele w strumykach woda. Zmrożone przyprawy pozostawiały ślad gęsiej skórki, prym wśród nich wiedzie żółty jak zawiść szafran, szorstki i jedwabisty jednocześnie, przywodzący na myśl dotyk kociej łapy, delikatnej, miękkiej lecz zakończonej ostrymi, raniącymi skórę pazurami.


Z szafranem splata się skórzaste, wilgotne ladbanum, gorzkawe, żywiczne, odbierające kapryśnemu kwiatu pomarańczy z otwarcia słodycz i kruchą delikatność kolejne zaś nuty miast statecznie wkraczać na olfaktoryczną scenę mienią się jak jaskrawe światło przepuszczane przez lodową taflę skrzą się, iskrzą i gasną by za chwilę znów zamigotać. Czuję więc zmrożone goździki i także zimną, świeżo przeciętą gałkę muszkatołowa, która podbita jest słodkim, dla kontrastu ciepłym, jakby ogrzanym ludzkimi dłońmi drewnem gwaiakowym. I wanilię, niespożywczą ale jasną i puchatą, niezbyt słodką, ogrzewającą kompozycję od środka zbyt słabo by rozpuścić lód przypraw ale wystarczająco, by zmrożona tafla ściekać poczęła strumykami znacząc na skórze szlaki, którymi spragnione pieszczoty palce podążyć mogą niosąc ciepło zziębniętemu ciału dotykając, muskając, sprawiając rozkosz.


Pojawiająca się u zmierzchu trwania zapachu ambra, słodkawa, syropowa, gęsta zmienia strukturę kompozycji, magiczny i pełen napięcia mariaż zimna i ciepła zmienia się w zapach wystudzony, mglisty i wilgotny, kadzidło zasnuło go dymną strugą i zmieszało się z mokrym oparem rozmywając kontury i emocje. 


Kolory milkną i cichną w różnych odcieniach i nasyceniach szarości, nos traci orientację i gubi się między akordami i nutami, Mania zastyga w dymnym smutku i zadumie. Schyłek tego pachnidła zamiera jakby w żalu, może za intensywnością swojego otwarcia ale dla mnie to piękny smutek, doskonałe uzupełnienie maniakalnego kolorytu.
Zesłana do zapachowego niebytu, czyśćca pachnideł Mania wciąż trwa dzięki swej legendzie. I nawet wciąż znajduje nowe miłośniczki rade by użyczyć jej swej skóry.
Na szczęście, dzięki poczynionym na czas zapasom, mogę się jeszcze nią cieszyć.




Zdjęcie pierwsze to kadr z filmu Cremaster w reżyserii Matthew Barney'a
Zdjęcie drugie pochodzi z http://boulderreporter.com/the-polar-ice-sheets-are-melting/
Zdjęcie trzecie pożyczyłam z http://efektyspecjalne.pl/cms/?pl_mgla,15

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...