czwartek, 24 maja 2012

Burqua SoOud

Z bohaterką dzisiejszej opowieści miałam problem od chwili, gdy dowiedziałam się o jej istnieniu. Z jednej strony zafascynował mnie skład i przypisane jej określenie "ciekłego kadzidła" z drugiej, zbulwersowało imię. Chciałam poznać ale NIE CHCIAŁAM by mi się perfumy te spodobały.
Dokładnie taki sam dylemat przeżywałam swego czasu przy okazji 1740 Marquis de Sade Histoires de Parfums. Ciekawił mnie zapach opisywany jako skórzano- ambrowy szypr ale wybrane dlań imię budziło wstręt i niechęć. Prawdziwą ulgę poczułam przetestowawszy, gdy okazało się, że te perfumy po prostu nie trafiają w mój gust. Podobną, a może nawet większą ulgę poczułam po wczorajszych testach, zbrodnicze, pełne przemocy a zakończone okrutnymi morderstwami orgie opisywane przez markiza bowiem były wytworami jego chorej wyobraźni tymczasem przedmiot, którego miano noszą perfumy o których dziś chcę pisać jest realnym i namacalnym narzędziem opresji, przemocy, mizoginii i nierówności. Symbolem świata, w którym jednej połowie społeczeństwa odbiera się twarze, podmiotowość i prawo do decydowania o sobie w imię kulturowo uwarunkowanego lęku drugiej połowy społeczeństwa.
Wiecie już o jakim zapachu mowa?


Rozkosze islamskiego raju.





Burka nie jest strojem ani wygodnym, ani ładnym ani, tym bardziej, zmysłowym. Wyobrażacie sobie jak to jest oglądać świat zza gęsto utkanej siateczki przesłaniającej oczy? Jak to jest oddychać powietrzem przefiltrowanym przez gęstą, grubą tkaninę? Być ubraną, bez względu na pogodę, w gruby, szczelnie zasłaniający ciało strój, nieprzewiewny i workowaty?
Kobieta w burce niewiele ma wspólnego ze zmysłową, umalowaną modelką w wystylizowanym nikabie, która widnieje na reklamie SoOud. Burka odbiera twarz, społeczną personę, zaciera tożsamość i unifikuje odbierając podmiotowość, głos i możliwość wyrażania własnego zdania. Burka jest jednym z narzędzi przymusu, którym posługuje się świat, w którym morderstwo "honorowe" jest czynem moralnie usprawiedliwionym, zalegalizowanym prawnie i społecznie, w którym gwałty małżeńskie, pedofilia i okaleczanie kobiet są na porządku dziennym a żeńska połowa społeczeństwa wygląda tak:




No, ale dość już o imieniu, przejdźmy do zapachu. Burqua, ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, okazała się zapachem zupełnie nie kadzidlanym. To ciężki, drzewny orient zaserwowany "na bogato", inkrustowany misternie kwiatowymi nutami, w otwarciu gęsty, ciemny i smolisty. Najbardziej podoba mi się pierwszy oddech tym pachnidłem: czarne, tłustawe oudowe tchnienie zmieszane ze słodkim, jasnym gwaiakowcem i zieloną, kwiatową nutą nieco przywiędłą, zmiażdżoną ciężarem innych akordów ale wciąż wyczuwalną jest jak skok w głęboką czarną przepaść, jak świst powietrza w uszach, jak dech zaparty adrenaliną, lękiem i spadaniem. A chwilę później pojawia się słodycz. Smolista, gęsta czerń przeciera się a spod niej wyglądać poczyna jadalna niemal miodowość, półpłynna, lepka, ciężka jak słodkie, czerwone wino, tłusta, o przyprawowym, nieco gorzkawym wykończeniu. 
Jeśli trzymać się mam skojarzeń ze światem arabskim to Burqua znacznie bardziej niż ze zgrzebną, surową i workowatą burką kojarzy mi się z hurysą odzianą w zwiewne zasłony, mieszkanką islamskiego raju. 
Hurysa to kobieta idealna, licząca sobie zawsze lat trzydzieści i trzy, nieskazitelna cieleśnie i duchowo, wiecznie młoda i wiecznie odnawiająca swoje dziewictwo. Każdy pobożny muzułmanin w raju ma prawo aż do siedemdziesięciu dwóch hurys, usługujących mu na rożne sposoby i troszczących się o jego wygody. Nie wiem tylko do czego w raju prawo ma pobożna muzułmanka, zakładam że nie do siedemdziesięciu dwóch pięknych młodzieńców.
Hurysa z pachnidła SoOud tańczy. Wiruje w zmysłowym tańcu orientalnym a w pępek ma wpięty złoty kolczyk. Jej nasmarowane różanym olejkiem ciało jest krągłe, pozbawione kątów i płaszczyzn. Karmione wschodnimi, miodowymi, tłustymi słodkościami przewija się w przestrzeni miękkimi konturami pojawiającymi się i znikającymi za półprzeźroczystymi zasłonami, wzbudzając pożądanie niedookreślonością, gibkością, wdziękiem, magicznym pięknem.
Niebiańskie widziadło rozwiewa się jednak szybko a Burqua wytracając nuty drzewne oraz swą matową ciemność staje się zapachem niemal kwiatowym, z domieszką słodkiej jadalności. Gdzieś u samego zmierzchu stygnie, jakby dzięki jakiejś ziołowej, zimnej nucie przewijającej się tuż na samej granicy wrażliwości mojego nosa a później szybko rozwiewa się w kwiatowym, słodkim tchnieniu.


Burqua to perfumy bardzo nietrwałe, przynajmniej na mojej skórze. Ostatnie echa zapachu wyparowały już po trzech godzinach- jest coś ironicznego w tym, że perfumeryjna imienniczka przedmiotu tak konkretnego, realnego, odcinającego od świata i tak trwale zakotwiczonego w kulturze i ludzkiej mentalności okazuje się tak efemeryczna i ulotna.
Cieszę się, że nie zachwyciło mnie to pachnidło. Nie odmawiam mu urody, przepychu, misterności- niewątpliwie to perfumy, które mogą się podobać. Ja jednak nie mogłabym w zgodzie ze sobą nosić tego zapachu nawet gdyby okazał się tak piękny i "mój" jak Mitsouko i trzymający się skóry wiernie i krzepko jak Black Afgano. Tak samo jak nie mogłabym nosić Markiza de Sade. Jestem, na szczęście, córką innej kultury, mieszkanką innego świata- i nie dla mnie burki i rozkosze islamskiego raju.








Ilustrację pierwszą pożyczyłam z http://diestandard.at/1296696298467/Hessen-verbietet-Burka-im-oeffentlichen-Dienst
Ilustrację drugą można znaleźć na: http://www.liberareggio.org/2010/05/18/liberiamo-le-donne-musulmane-dal-burka-in-nome-della-modernita/
Ilustracja trzecia przedstawia tancerkę orientalną Bauchtanz Chryssanth Sahar, zdjęcie pożyczyłam z Wikipedii.

33 komentarze:

  1. Na mnie Markiz de Sade pachniał nieźle, ale nie na tyle ładnie, żeby połakomić się na cała flaszeczkę. Za to Moulin Rouge pokochałam od pierwszego wąchnięcia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. I znów wraca stary problem : czy "To , co zwiemy różą , pod inną nazwą równie by pachniało" ;)? czy naprawdę nazwa może zniechęcić do zapachu ? To tylko napis na butelce .

    OdpowiedzUsuń
  3. Tovo Moulin Rouge do mnie także trafiło bardziej. Pewnie to także zasługa mniej kontrowersyjnej nazwy.

    Parabelko, tak, to dokładnie ten problem. Napis na butelce z pewnością nie wpływa na zapach -ale na moją percepcję zapachu wpływa niewątpliwie.
    Dla mnie słowa są ważne to z nich bowiem konstruuję moją wewnętrzną narrację czy to, co mnie konstytuuje, co jest nicią mojego trwania, ciągłości. Perfumy zaś stanowią element mojej tożsamości, są sposobem w jaki wyrażam siebie i wpływają, razem ze strojem, postawami, sposobem odnoszenia się do innych na to, co o sobie myślę i za kogo się uważam.
    Fatalnie czułabym się nosząc perfumy, których imiona odwołują się do rzeczy, postaci czy zjawisk tak głęboko i fundamentalnie sprzecznych z wyznawanymi przeze mnie wartościami jak Corrida, Markiz De Sade czy Burka. To nazbyt silny dysonans z tym co uważam za dobre, z tym co wierzę, z tym co chciałabym by "stało się prawem powszechnym".

    Poza tym uważam, że jako konsument mam prawo głosu. Moim głosem jest decyzja o zakupie i użytkowaniu danego produktu- nabywając i promując przez użytkowanie wspieram i producenta i produkt.
    A ja nie chcę wspierać produktów o takich nazwach. Powstrzymując się od zakupu wyrażam mój sprzeciw i niezgodę. Niezgodę albo na zupełną niewrażliwość albo na efekciarstwo i silący się na kontrowersyjność marketing albo na żerowanie na braku świadomości konsumenta- odbiorcy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak, ja chyba też nigdy nie zrozumiem i nie zaakceptuję kultury burki. Jakoś nie mam serca do poznawania zapachu...przykre to ale tak jest.
    pola

    OdpowiedzUsuń
  5. A czy myślisz , że nienabycie przez Ciebie tych perfum zmieni cokolwiek w losach kobiet w burkach ? albo że nabycie będzie miało na nie jakiś wpływ ? Czy talibowie czerpią korzyści z zysków zachodnich producentów perfum , zwłaszcza tych niszowych ? Pytam , bo chociaż rozumiem Twoje argumenty , nie do końca jestem przekonana o ich skuteczności .

    OdpowiedzUsuń
  6. Polu, dziękuję za te słowa.
    Traktuję je jako coś w rodzaju moralnego wsparcia.

    Parabelko, oczywiście, że nie.
    Wiem, że mój sprzeciw wyrażony przez nienabywanie ma bardzo słabą siłę- o ile w ogóle jakąś. Uważam jednak, że nabywając udzieliłabym milczącego przyzwolenia na obecny stan rzeczy.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja to w zupełności rozumiem, mdli mnie jak pomyślę o burkach samo wyobrażenie sobie takiego życia jest jak gwałt na osobowości. Wiem, że to jest inna kultura i dlatego też napisałam, że nigdy jej nie zrozumiem słyszałam wiele argumentów w jej obronie. Problem w tym, że moja wolność jest tym co kocham bodajże najbardziej na świecie i nie wyobrażam sobie takiego życia. Myślę, że odwracając sytuację - tak jak niezakryta kobieta w świecie muzułmańskim jest obrazą tak dla mnie burka jest obrazą ogólnie pojętej wolności.

    Z resztą ostatnio odrzuciło mnie także od marki Maria Lux po przeczytaniu tekstu na blogu Missali

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jedyny przemawiającym do mnie argumentem w "obronie" kultury burek jest taki, że to po prostu inna kultura. Wiem, że ocenianie innej kultury w kategoriach własnej (EMIC) prowadzi do nadużyć i zniekształceń. Wiem też, że ocenianie innej kultury w jej własnych kategoriach (ETIC) prowadzi do aklamacji wobec zła i barbarzyństwa.
      Niekomfortowo czuję się odwołując się do pojęć z zakresu etyki- ale zdaje mi się że problem wymaga nomenklatury "silniejszej", bardziej "obiektywnej" albo choć intersubiektywnej i lepiej zoperacjonalizowanej, niż ta z zakresu przekonań i własnych wyobrażeń.

      Pewnie masz rację Polu, w kulturze burek niezakryta kobieta jest obrazą- tylko pytanie dla kogo. Czy ją samą obraża jej niezakryta twarz? Jeśli tak, jeśli to jej wolny i niezawisły wybór nie wynikający z kulturowego przymusu to dla mnie wszystko jest w porządku.
      Rzecz w tym, że Afganki nie mają żadnego wyboru, odmawia się im jakichkolwiek praw do decydowania o sobie.
      Ja sobie też nie wyobrażam takiego życia- ale gdybym się uparła mogłabym w burce chodzić. Mam wybór- mogę nosić miniówki i obcisłe topy osłaniające brzuch albo szczelnie zakrywać ciało. To moja rzecz jaką opcję wybiorę. Afganka nie ma żadnych alternatyw wobec burki. Ani wobec swojej pogardzającej nią kultury.

      A tekst na blogu Missali jest faktycznie, kontrowersyjny :)

      Usuń
    2. Zgoda, zgoda, zgoda. :)
      Temat naprawdę jest tak samo ważny, co w pewien sposób "śliski" (acz nie o polityczną poprawność mi chodzi, ile o fakt, że punkt widzenia zależy od (milionów) punktów siedzenia). A że one są bardzo różne w samym tylko Afganistanie, niech dowiedzie choćby ten tekst:
      http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114881,11806715,Afganistan__mlode_kobiety_uciekaja_za_granice_przed.html
      Ani trochę nie zazdroszczę im idealnego "zabezpieczenia" przed napastowaniem etc., jak często określana bywa burka, nikab i tak dalej.
      Co do zapachu, to pewno prędzej czy później nasze drogi się skrzyżują; nie może być inaczej. :)

      Też przeczytałam wspomniany tekst. Ret-tty! Marketingowa nawijka o tym, jak to się marketingiem brzydzimy. Litości!
      (a najgorsze, że pewnie sporo osób się na nią nabierze..) Do tego niesmaczna pseudo-artystyczna fotka. A kysz!

      Usuń
    3. He. Dopiero teraz zadałam sobie trud przeczytania "poezji" pod fotografią. :> WTF??
      Po lekturze mam skojarzenia z filmem "Egzorcysta" a konkretnie ze sceną masturbacji za pomocą wiecie-czego. ;> Ogólnie: fuj.
      Ani śmieszne, ani kontrowersyjne, podniecające czy bulwersujące. Prostacko rozegrany niesmak, jak po "Pamiętnikach z wakacji". ;)

      Usuń
    4. Tekścik żałośnie żenujący i aż przez to śmieszny , "poezyja" mnie się skojarzyła pardon z wibratorem :P . Egzorcystę znam tylko ze słyszenia bo oglądać nigdy nie miałam chęci , więc nie wiem , co tam zostało użyte . Zdjęcie nie jest takie złe , ale tak trochę jakby nie a propos perfum , raczej królicze uszy tam powinny być na półeczce ;)

      Usuń
    5. Bo tu o skrajną formę fetyszyzmu chodziło. :> Oraz o ostateczne uprzedmiotowienie. "Żony ze Stepford" :]
      O "Egzorcyście" nie chcę pisać, żeby mnie nikt nie oskarżył o obrazę uczuć religijnych. ;))

      Usuń
    6. O tak, Żony ze Stepford widziałam, film zabawny i straszny- i nie wiem, które bardziej.
      Zastanawiam się tylko jaka idea przyświecała marketingowcom do kobiet adresującym przekaz w którym stawiają tak niejednoznacznie kobiecą podmiotowość. Bo o ile rozumiem, że może to być podnietą dla pewnego typu mężczyzn (kobieta jako zabawka, jako kruchy drobiazg, jako stawiająca na zaspokajanie potrzeb pana-męża uległa) tak nie rozumiem w jaki sposób ma to zachęcać do zakupu same kobiety- dla których, w końcu, produkt jest przeznaczony.

      Egzorcystę też oglądałam. Trąci już myszką.

      Usuń
  8. Coraz częściej dochodzę do wniosku, że jestem prawdziwą szczęściarą z racji na to, że urodziłam się w takich czasach, w takiej kulturze, kraju i rodzinie.
    I jestem pełna podbitego zgrozą i przerażeniem podziwu dla Polek, ewidentnie Polek, które widzę coraz częściej na ulicach naszych miast, które odrzucają wolność, którą daje im nasza kultura i przywdziewają chusty. W imię czego?
    "Jedynej prawdziwej" religii?
    Miłości?

    A nie macie aby wrażenia, tak zmieniając temat, że wszystkie teksty reklamowe są w gruncie rzeczy bełkotem?
    A im bardziej silą się na konwencję inną niż reklamowa tym bardziej są bełkotliwe?

    OdpowiedzUsuń
  9. Też nie wiem , w imię czego - skoro Bóg jest jeden , po co się zawijać w chustę żeby go wyznawać ? Najważniejsze są i tak uczynki , a nie kostiumy i scenografia , wszystko jedno czy meczet , czy ikonostas czy katolicki ołtarz .

    Co do tekstów reklamowych - bełkot 100% . Ale czy można jeszcze wymyślić coś , co bełkotem nie będzie ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A może to jest tak, że mimo tego, że Bóg jest jeden to mój jest bardziej boski od Twojego albo mocniejszy albo fajniejszy i może trzeba się zawijać w chusty albo rozpętywać wojny by sobie dowodzić nawzajem czyj Bóg jest lepszy i dlaczego?

      Bardzo postmodernistyczne pytanie. Pamiętam, że kiedyś na którymś z wykładów próbowano przekonać mnie, że wszystko jest marketingiem. To zdanie speca od tej działki, niejakiego Freda Joyala, zrobiło sporą karierę w środowisku.
      Dla mnie to straszny upadek od czasów, w których twierdzono, że wszystko jest filozofią, wszystko jest sztuką, wszystko jest pięknem albo wszystko jest Bogiem. Na innych wykładach, na innych studiach dowiedziałam się, że duże kwantyfikatory zawsze są podejrzane, to pewna ulga w tym kontekście.
      Choć w sumie wiem, że to co ja piszę, na tym blogu choćby, także jest bełkotem.

      Usuń
  10. No więc cały czas wychodzi na to , że mój Bóg jest jednak lepszy od Twojego ze wszystkimi implikacjami . Nie rozumiem tego i nie zrozumiem , ale najwyraźniej durna jestem :P

    To co piszesz nie jest bełkotem , bo wiadomo , o co chodzi i widać Twoją myśl , w tym co piszesz . W podzdjęciowej odzie do wibratora niekoniecznie . A skoro wszystko jest marketingiem/filozofią/pięknem/sztuką/Bogiem , to pójdę o krok dalej ( a przed nami przepaść ;) ) i ośmielę się twierdzić , że wszystko jest wszystkim - i niech teraz ktoś spróbuje się z tym nie zgodzić , ha ! tego nikt nie da rady przebić - cały wszechświat zawarłam w trzech słowach , jestem genialna ;P
    Mam głupawkę , przepraszam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam wrażenie, że intencja owej ody jest znacznie bardziej czytelna niż przekaz mojego pisania. Oni chcą sprzedać produkt. Za wszelką cenę.
      A skojarzenie z wibratorem- przednie. Aluzje do seksu są jawne- moje ścieżki kojarzeniowe poszły bardziej w kierunku usług seksualnych świadczonych przez luksusowe call girls, może dlatego, że mam wrażenie, że tak "oda" jak zdjęcie reklamowe zostały stworzone i dobrane przez mężczyznę i domyślnym adresatem- co chyba jest błędem- także jest mężczyzna.

      Że wszystko zaś jest wszystkim, to prawda najprawdziwsza, święta prawa i tyż prawda na raz. To prawda aż tautologiczna i podważyć się jej nie da.
      Tak samo jak nie da się zrozumieć tych świętych wojen przez wieki toczonych w imię Boga (Bogów) którzy podobno, jeden w drugiego, są miłością, przebaczeniem i mówi się (d)o nich per "ojciec". By to pojąć trzeba chyba fanatyzmu- a że fanatyzmu boję się najbardziej na świecie bo zaślepia i z racji czyni prawdę to wolę już być sierotą.
      Czyli ateistką.

      Usuń
    2. Tylko wiesz , z ojcami to różnie bywa , są i sadystyczni :P

      Usuń
  11. Kocham frazę "wszystko jest wszystkim"! :)) Jak każda wielka teoria, niemożliwą ani do obrony ani do obalenia. Jako rzekła Rybka.

    OdpowiedzUsuń
  12. wiecie bełkot bełkotem ( kolejny manisfest jakiś tam i tyle). Mi się nie podoba to, że na zdjęciu jest naga małolata ( bo dla mnie osobiście wygląda na niepełnoletnią) a oda nasuwa mi skojarzenia bardzo uprzedmiotowionej i jeszcze zachwyconej z tego stanu kobiety (małolaty?) Nie wiem może przewrażliwiona jestem i drażliwa ostatnio ale niesmaczy mnie to po prostu. Uważam, że markę "niszową" i "luksusową" stać na więcej. Ok Tom Ford nie takie rzeczy pokazywał... ale mimo to jakoś jest to dla mnie tak niestrawne że brrr....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przy tym zdjęciu po słowie "luksusowa" nasuwa mi się od razu "prostytutka" .

      Usuń
  13. Parabelko, zgoda. Stąd właśnie moje umiłowanie sieroctwa :)

    Wiedźmo, tak sobie myślę, że gdybyśmy kiedyś usiadły przy butelce jakiegoś zacnego wina to wymyślenie wielkiej teorii wszystkiego będzie tylko kwestią czasu. Może nawet stworzyłyśmy dwie lub więcej -w końcu dobrze jest mieć jakieś alternatywy :))

    Polu zgoda, to niesmaczne. Ja w jakiś sposób zobojętniałam na takie obrazy- codzinnie w drodze do pracy mijam wielki bilbord na którym roznegliżowana i bardzo młoda dziewczyna reklamuje...odzież roboczą. To taka odzież, z której korzystają częściej mężczyźni (kamizelki odblaskowe, kaski itp) mimo absurdalności łączenia tego typu produktów z seksem strategia reklamy jest dla mnie dość czytelna.
    Ale stosowanie dokładnie takiej samej strategii gdy produkty adresowane są dla kobiet wykracza poza moje pojmowanie.
    Poza tym to trochę śmieszne a trochę żałosne, że marka niszowa i luksusowa reklamuje się w ten sam sposób co producent odzieży BHP.

    OdpowiedzUsuń
  14. Taa. A Einstein z Hawkingiem mogliby się od nas uczyć. ;) Ewentualnie.

    Nawiążę jeszcze do tematu dziewuchy (rzeczywiście, ździebko zbyt nieletniej) z wiadomej fotografii, zestawionej z "poezyją" równie wiadomą. Wasza dyskusja przywiodła mi na myśl skojarzenia ze wspomnianą przez Rybę kobietą-zabawką, z gatunku tych, co normalnie pójdą do piekła i z powrotem, diabły ośmieszą, śmierć w karty ograją, świat ocalą i jeszcze szereg duszyczek z kotłów ze smołą do nieba doprowadzą ale w towarzystwie swojego partnera grają taką-malą, taką-biedną dzidzię, co to lewej ręki od prawej nie odróżni. Lub po prostu te deklarujące, by w kontaktach z mężczyznami udawać głupszą, niż w rzeczywistości.
    I nie mam poczucia, że z ich strony jest to hipokryzja czy kompletnie cyniczna kalkulacja ale prędzej głębokie i szczere przekonanie, że "tak właśnie należy postępować". Że inaczej się nie da a może i nie wolno, bo "ptaszek ucieknie z klatki". :] W tym miejscu przychodzi mi do głowy termin 'wyuczona bezradność' (głównie tez dzięki Rybie :) ).
    Kiedyś zajmowałam się 'poniekąd naukową' analizą fenomenu czytelnictwa Harlekinów i podstawowym wnioskiem, jaki zeń wysnułam [poza konstatacją, że wspomniane książki są stereotypowo kobiecym odpowiednikiem filmów porno; o to właśnie chodzi w biologicznych opisach seksu] okazała się powszechność i swoiste społeczne poczucie "naturalności" wpajania kobietom poczucia podrzędności i poddania mężczyznom spokrewnionym oraz partnerom seksualnym. [słówko "partner" nie jest w tym przypadku szczególnie trafne ;> ] Coś, co kiedyś nazwałam wariacją na temat syndromu sztokholmskiego a Ryba powiązała z wyuczoną bezradnością właśnie. Tego jest od groma: o różnym natężeniu, stopniu indoktrynacji czy łopatologicznej dosłowności. A serwis Biblionetka (którym w badaniach posiłkowałam się także, gdyż umożliwia ocenę lektur w dziesięciostopniowej skali) potwierdzał moją teorię. Im trudniej czytało mi się dany tytuł, tym wyższą punktację (od większej liczby osób) w rzeczonym serwisie otrzymywał. :]
    Dlatego uważam, że projekt żony Gualtieriego będzie sprzedawał się jak ciepłe bułeczki. Z dziką, ekhem, rozkoszą. Niestety.

    Znów się rozpisałam. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem czy z premedytacją czy nieświadomie pisząc o Lilian Driessen użyłaś sformułowania "żona Gualtieriego". Wiem, że Gaultieri jest nazwiskiem bardziej znanym, znacznie dla nas, perfumofilek ale tak to już jest w naszej, i nie tylko naszej, kulturze, że "jakość" kobiety mierzy się tym, jakiego mężczyznę zdołała zdobyć i, najlepiej, zaobrączkować. Stąd wszystkie doktorowe, profesorowe, prezesowe- niegdyś kobiety same nie mogły zdobyć żadnego statusu samodzielnie, spływał więc na nie status ich ojców i mężów.
      Teraz teoretycznie same są w stanie zawalczyć i zdobyć pozycję- ale wciąż jeszcze spotyka się kobiety pławiące się w odbitym blasku, wystarczy przejść się na pierwsze lepsze "babskie spotkanie" i posłuchać jak panie przegadują się zarobkami czy awansami swoich mężczyzn.
      Nie swoimi.
      Mężczyzn.

      Tą wdrukowana podrzędność i podporządkowanie mężczyznom dostajemy w spadku od swoich matek, babć a gruntuje je w nas kultura, dla której to coś na kształt aksjomatu albo imponderabilium, o którym nie ma potrzeby wspominać bo choć oczywiste to jest trochę krępujące niemniej wywiera ogromny wpływ na bieg rzeczy.
      Ja taką schedę otrzymałam od Mamy- kobiety sukcesu silnej, pięknej, wykształconej i zdecydowanej, przywykłej do kierowania ludźmi, wydawania poleceń i brania na siebie wielkiej odpowiedzialności, pewną ręką wyciągającej z kryzysów wielkie przedsiębiorstwa.
      Pamiętam z dzieciństwa jak twardzi, bardzo "męscy" mężczyźni sukcesu, tak zwane gadające głowy, uciekali przed Mamą jak króliki albo lekko bledli na wspomnienie o Niej- a Ona zawsze czułą się winna wytykając im błędy, niekompetencję albo ostawiając ich do pionu. Zawsze czuła że kierując nimi albo opieprzając ich robi coś nie-tak, przekracza jakieś tabu.
      A przecież któż rozsądny podejrzewałby kogoś takiego jak Mama o uwarunkowane płciowo poczucie niższości?
      A jednak.
      Długie lata próbuję sobie poradzić z tym spadkiem. I wciąż nie do końca się z nim uporałam.

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. Wiedziałam, że mi to wypomnisz! ;)
      Rzeczywiście zastanawiałam się nad nazwiskiem Driessen, ale nie mogłam go sobie przypomnieć (a nie miałam czasu, żeby sprawdzić). Co innego nazwisko jej męża, znane mi od kilku lat. Stąd skrót myślowy. Zresztą, w naszej kulturze nazwisko dziedziczymy po ojcu; więc od podporządkowania całkiem nie da się uciec; oczywiście.
      Na "babskich spotkaniach" okazuje się czasem, że kobieta pracuje "bo musi", nie "bo chce". :]
      Cóż, stosunki międzyludzkie nigdy do prostych nie należały. ;) Że zakończę banałem.

      Usuń
    4. Wiedźmo ale ja też pracuję bo muszę. Lubię co prawda swoje zajęcie ale wolałabym móc spokojnie uczyć się węgierskiego, starocerkiewnosłowiańskiego albo klasycznej greki, czytać do woli, zgłębiać historię chińskiego buddyzmu lub tajemnice topologii. I podróżować, dużo, jak najwięcej.
      Chciałabym być rentierką jakiejś fortuny albo zwyciężczynią kumulacji Lotto.
      Rozmarzyłam się.

      Niedawno pojawił się w Polsce pomysł nadawania dwóch nazwisk dziecku- niby to sprawiedliwe lecz prowadzi do absurdu jeśli chodzi o dziedziczenie nazwiska- potomek dwójki o nazwiskach dwuczłonowych powinien mieć nazwisk cztery, dalej postęp rósłby algebraicznie.

      Zauważyłaś, że od jakichkolwiek tematów byśmy nie zaczynały i tak zwykle lądujemy na zagadnieniach feministycznych i genderowych?

      Usuń
    5. Ten pomysł dwunazwiskowy już funkcjonuje i to jest paranoja :]

      Usuń
    6. W sensie użytkowym zgadzam się, to paranoja. W sensie innym jednak niż stricte utylitarny mam wrażenie, że to paranoja nie większa od tej, która całkiem pomija żeńską linię dziedziczenia.
      Nazwisko dostaje się po ojcu, w urzędowych dokumentach podaje się imię ojca (matki rzadziej). Wiem, że ojcostwo przez wieki było związkiem symbolicznym- uznanie dziecka przez ojca było aktem zaufania w stosunku do matki i nadaniem dziecku statusu.
      Ale teraz na Boginię są testy DNA, związek dziecka z ojcem może być tak samo dowodny biologicznie co z matką. I wkurza mnie, że matka wciąż jest pomijana.

      Usuń
    7. Pracujesz, bo musisz? Super, jak każdy. Bo chyba naturalne jest marzenie o milionowym spadku czy wygranej na loterii. Z tym, że pewnie część wydałabyś na poszerzanie własnej wiedzy, horyzontów czy coś w tym stylu. Bo odczuwasz chęć ciągłego rozwoju. A to rzadki dar w sumie, jak tak patrzę czasem na świat (oby zbyt pesymistycznie).

      Dwuczłonowe nazwiska funkcjonują już przecież w krajach latynoamerykańskich! Z tym, że tam przekazuje się de facto nazwiska dwóch dziadków. ;) Chęć uhonorowania matki dziecka to moim zdaniem tylko pozór.

      Usuń
  15. Ale matka jest oczywista , a ojciec nie . Test DNA też nie daje 100% pewności , chociaż czułość jest ponad 99% .
    A co to za różnica czy ktoś się nazywa Pipsztycki-Iksiński czy tylko Pipsztycki ? Przecież on wie , czyim jest dzieckiem , a dla innych to na ogół mało istotne ;)Zagłębianie się w szczegółach często powoduje wylanie dziecka z kąpielą - istotne jest by dziecko tak wychować by funkcjonowało jak wartościowy członek społeczeństwa , a nazwisko i tak zawsze można zmienić .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Parabelko to argument bardzo judaistyczny :) Prawo do nazwania siebie Żydem dziedziczy się po matce, z powodu który podałaś.
      Jako osoba funkcjonująca z trzema nazwiskami wiem (czasami używam tego po Ojcu, czasami Matki a czasami po ex-mężu) świetnie wiem, że nazwisko można zmienić.
      Ale co wtedy z takimi rzeczami jak dorobek naukowy? Nie da się do każdego artykułu robić dopisku "teraz nazywam się tak a tak". Wiele kobiet z aspiracjami naukowymi staje przed tym problemem zawierając małżeństwo i wbrew pozorom nie jest to takie proste do rozwiązania.
      Nie podoba mi się, że kobieta nie ma prawa do własnego nazwiska- ma nazwisko po ojcu lub mężu. To świadectwo, że przestarzałe, zdawałoby się, teorie Leviego Straussa na temat wymiany kobiet są wciąż aktualne.

      Wiedźmo to dlatego że ja się czuję wciąż niedorozwinięta :).

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...