środa, 6 czerwca 2012

Hajj SoOud


"Uzbrojona we włócznię, otulona długą suknią, pod którą rysowały się powabnie 
małe jędrne piersi, istota posuwała się leniwym krokiem jak camelopardus, a szatą mu-
skała trawy zdobiące brzegi jeziora, jakby unosiła się nad ziemią. Miała długie i jedwa-
biste jasne włosy, które spływały jej do bioder, i przeczysty rysunek twarzy, jakby wyryty 
w kości słoniowej. I ta leciutko zaróżowiona twarz zwracała się w niemej modlitwie ku 
jezioru. Koło niej jednorożec grzebał co jakiś czas spokojnie kopytem w ziemi i unosił 
raz po raz pysk z małymi nozdrzami, prosząc w ten sposób o pieszczotę."


Imię tych perfum brzmi "mędrzec". Nie ma w języku polskim żeńskiego odpowiednika tego słowa a zapach te personifikuje mi się właśnie w kobietę. Mędrczyni brzmi nieco podejrzanie a wiedźma czyli ta, która wie sugeruje kobietę starą, mądrą doświadczeniem, taką, której czas będzie musiał odpowiedziewć za to i owo. Kobieta- mędrzec z tego pachnidła natomiast jest młoda i świeża, piękna niemal podług klasycznego kanonu. Jej piękno dotknięte jest jednak pewną skazą, to ukryty sekret, nie łudźcie się, że zdradzi nam go od razu.


Mędrzec.

Zapach otwiera się czysto, półtransparentnie, niemal wodnie. Anyż podobny do tego, który wąchałam już w Al-Jana w towarzystwie chrupkiego, jaskrawożółtego imbiru tworzą woń przejrzystą, nieskalaną jak biała maść jednorożca. Po chwili do przyprawowego duetu dołączają ciepłe cytrusy, mandarynka krągła i dojrzała, grubo krojona bergamotowa skórka, owocowa, subtelna słodycz, która powoli rozpływa się w brzoskwiniowej miękkości kwiatu osmantusa. Zapach jest niewinny, dziewiczy, uduchowiony i przestrzenny, bardziej niż pachnidłem zdaje się być sennym widziadłem, ulotnym i trudnym do opisania majakiem, który po wybudzeniu tonie w pamięci pozostawiając za sobą tylko żal i tęsknotę.
Takim właśnie efemerycznym snem wydała się Baudolinowi Hypatia gdy zobaczył ją po raz pierwszy. Wstrzymał oddech i zamarł nie chcą spłoszyć cudownego zjawiska przybyłego, jakby się zdawało,  zupełnie innego świata.
To uroczy olfaktoryczny i literacki obrazek myślę jednak, że gdyby trwał zbyt długo strąciłby i zapach i wątek powieści w banał. Na to nie pozwolić nie mogą biegli w swych sztukach Umberto Eco i Stephan Humbert Lucas.
Do Hajj wsączać się poczyna gęsty, słodki różany akord, gdy czułam go już wyraźnie zdałam sobie sprawę, że był obecny od samego otwarcia, schowany za przyprawowymi nutami, blady, delikatny, kruchy jak nierozwinięty pączek. Teraz powoli nabiera mocy i intensywności, róża czerwienieje powoli jakby nasiąkała płynnym barwnikiem, rozwija się, prostuje płatki, wysładza się miękką miodnością. Zapach staje się ciemniejszy, głębszy, bardziej sensualny i zmysłowy przypominając, że bycie leśną hypatią, spadkobierczynią i kontynuatorką przedwiecznej mądrości i wiedzy, poszukującą sposobu na zbawienie Boga dziewicą nie wyklucza wcale bycia kobietą, wszystkich pragnień i pożądań, cielesnych marzeń jakich doświadczamy w realnej lub wyobrażonej obecności ukochanego mężczyzny. Hajj nasiąka czerwienią powoli, tak jak powoli Hypatia dla Baudolina rezygnuje ze swojej apatii, obojętności w której żyją te hypatie, które nie poznały miłości.





Do królewskiej, drżącej z miłości róży dołączają nuty drzewne. Miękkie drewno różane, mleczny gwaiakowiec, odrobina śmietankowego sandałowca doprawione odrobiną waniliowej żywiczności są dla róży kunsztownymi ramami, zapachowym rusztowaniem dzięki któremu nie przygina jej ciężar własnej kwietnej głowy i nie ciąży jej słodycz woni. A zapach wciąż ciemniej i pogłębia się, sucha, krusząca się w palcach paczula pospołu z tytoniowymi liśćmi poprzedza ziemisty ale jednocześnie świeży i zielony wetiwer, który przerasta, zdaje się, różę. Odbiera jej słodycz ale nie tłumi wcale intensywności woni a przez tą zapachową pozostałą po słodyczy szczelinę wsącza się ciemny oud, dymny, głęboki, niepokojąco fizjologiczny, piżmowo-zwierzęcy.
I to jest właśnie sekret Hypatii. Pod długą suknią kryje bowiem ona porośnięte gęstym kręconym włosem koźle nogi, zwieńczone drobnymi kopytkami. Jest satyrką, poszukującą transcendencji boginką chtoniczną, hypatią i kobietą, mędrcem płci żeńskiej, logosem i erosem jednocześnie.
A Baudolino całując jej koźle nóżki zastanawia się jak to możliwe, że kiedykolwiek pragnął innych, ludzkich.






Obie ilustracje przedstawiają Hypatię, aleksandryjską matematyczkę i filozofkę do postaci której nawiązał Umberto Eco.
Ilustracja pierwsza to obraz pędzla Charlesa Williama Mitchella z 1885 roku
Ilustracja druga to fragment Szkoły Ateńskiej Rafaela Santi, fresku z Pałacu Watykańskiego malowanego w latach 1509- 1510.
Zacytowany fragment pochodzi oczywiście z Baudolino w tłumaczeniu Adama Szymanowskiego.

8 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Dziękuję. A i zapach piękny, naprawdę. Nie spodziewałam się, że któryś SoOud tak mnie zaczaruje.

      Usuń
  2. Również się rozpłynęłam. Cudnie napisałaś. :)
    No i mnie "mędrczyni" nie traci sztucznością. No, może o tyle, że wyraz ten nie jest prawie wcale stosowany. ;) Ale przechodzi mi, kiedy pomyślę, że kiedyś podobnie traktowano wyraz "lekarka" natomiast "studentka" oznaczała kochankę studenta. :) A dziś nikt o podobnym znaczeniu nawet nie pomyśli.
    Czy to Ludwik Hirszfeld stwierdził na początku wieku XX, że "prędzej słońce przestanie wschodzić, niż będziemy w Polsce potrzebować kobiet-lekarzy"? [Czyli coś z Twojego podwórka.. :) ]
    I rzeczywiście wychodzi, że znów wlazłam na genderowe podwórko. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję pięknie. Ale zasługa to głównie Umberto Eco i jego wyobraźni i wiedzy.
      No i pachnidła oczywiście.

      Dla mnie dziwność słowa "mędryczyni" jest dokładnie tak sama jak "naukowczyni" postulowanej przez Marię Janion. Niby wszystko jest w porządku ale mozg nieosłuchany z brzmieniem słowa klasyfikuje je jako błąd, jako coś nienaturalnego.
      Mędryczyni, naukowczyni rażą ucho tak jak oko razi napisany bezmyślnie błąd ortograficzny, przyciągają uwagę i domagają się korekty.
      Poza tym budzą przykre skojarzenia z nieszczęsną "ministrą".

      Wiem, że język musi ewoluować, dostosowywać się do wymogów społecznych i technologicznych, inaczej straci swoją pierwszą i podstawową funkcję komunikacyjną i drugą funkcję polegającą na opisie rzeczywistości.
      Dobrze byłoby gdyby ewoluował w kierunku genderowej adekwatności- ale póki się z nim nie osłucham będzie dla mnie podejrzany.

      A słońca jakoś ostatnio nad Polską mało- może sprawdza się to co powiedział Hirszfeld ? :)

      Usuń
    2. Z tym, ze słowo nigdy nie wejdzie do użytku, jeśli nie zacznie być nagminnie stosowane, nie uważasz? Rozumiem Twój punkt widzenia, jednak go nie popieram. Bo dzięki temu w Polsce nigdy nie doczekamy się żeńskich form tego typu wyrazów; im dłużej będą ignorowane, tym dłużej będą "kłuć w uszy" i razić sugestią nowomowy (ergo: tworu sztucznego, wybujałego i gó*no potrzebnego).

      Ostatnio w radiu słyszałam wywiad z Panią Supernianią, która odżegnuje się od rzeczownika "psycholożka" twierdząc, że nazewnictwo nie ma znaczenia. Ździebko wcześniej przyznała, że jej syn również ukończył niedawno studia psychologiczne.
      Aż chciałoby się zapytać, jak to jest mieć w najbliższej rodzinie drugą psycholożkę? ;) Wszak skoro "nazewnictwo nie ma znaczenia"... ;))

      Mnie tam akurat brak słońca nie przeszkadza. W końcu jeszcze mamy wiosnę, do kaduka! A latem będę cierpieć męki, jak co roku.

      Usuń
    3. Zgadzam się. I wiem, że z utylitarnego punktu widzenia to Ty masz rację nie ja.
      Pani Superniania zdaje się cierpieć na syndrom dotykający wiele znanych i pokazywanych w mediach polskich kobiet, które starają się pogodzić wizerunek poświęcającej się i posłusznej mężowi matki- polki z karierą zawodową, niezależnością i stygmatem kobiety sukcesu.
      Nazewnictwo nie ma znaczenia ale "psycholog" brzmi poważniej niż "psycholożka", płeć nie ma znaczenia ale mężczyźni zarabiają więcej, często nawet mimo niższych kompetencji i doświadczenia.
      Działa to też w drugą stronę- w społecznym postrzeganiu relacji płeć też podobno nie jest kategorią wiedzy ale związki lesbijskie są o wiele bardziej tolerowane społecznie niż tworzone przez gejów a mężczyzna samotnie wychowujący dziecko budzi sensację i, z miejsca, podejrzewany jest con najmniej o pedofilię.

      A język masz cięty, istnie wiedźmowaty :)

      Usuń
    4. Czyżbyśmy słuchały tego samego wywiadu? ;)
      Kwestię skostnienia stereotypów odnośnie tkanki społecznej (tak ogólnie, bo poruszamy wiele różnych tematów w zasadzie) omawiano już wiele razy. Wszak rzeczywiście: swego czasu w środowiskach feministycznych głośna była sprawa dyrektorki pewnej stołecznej instytucji kulturalnej, która oficjalnie zaprotestowała przeciwko nazywaniu jej "dyrektorką". A wydawałoby się, że słowo to weszło do języka potocznego lata temu. Tyle, że w odniesieniu do kobiet zarządzających "małymi" instytucjami, typu przedszkole na przykład. :]
      Z drugiej strony zaś ochy i achy nad mężczyzną, który z dzieckiem na ręku robi zakupy w warzywniaku, gdy w tej samej sytuacji kobietę kompletnie by olano (chyba, że jakaś starsza pani akurat poczułaby chęć pouczenia młodej matki). Czyli: termin "dyrektor" nobilituje, "dyrektorka" poniża; kobieta opiekująca się dzieckiem odwala swój psi obowiązek, mężczyźnie w identycznej sytuacji należy się złoty medal.

      Co do języka, to mam wrażenie, że przyganiał kocioł garnkowi. ;) Choć Twój sarkazm wydaje się być delikatniejszy od mojego.

      Usuń
    5. Znaczenie pojęć "sekretarz" i "sekretarka" różni się na tyle, że znam kobiety- sekretarzy. Choć z mężczyzną- sekretarką dotąd się jakoś nie spotkałam.

      A co do relacji kobieta- dziecko też masz wrażenie, że macierzyństwo jest sprawą publiczną? Brzuch kobiety ciężarnej nie należy do niej, to wiadomo; większość obcych nawet ludzi zadaje bez skrępowania przyszłej matce bardzo osobiste pytania, o płeć dziecka, imię, miesiąc ciąży, termin porodu. Nie byłam nigdy w ciąży ale jestem pewna, że szlag by mnie trafił gdybym miała odpowiadać na takie pytania inaczej niż "nie twój interes, do cholery".
      A już szczytem jest dotykanie brzucha, bez pytania, przez obcych ludzi.


      Inna rzecz, że wiele kobiet robi ze swojego macierzyństwa sprawę publiczną opowiadając czy chcesz tego słuchać czy nie o dolegliwościach stanu błogosławionego i nie dając uciec bez pozachwycania się narodzonym już potomkiem, zwykle paskudnym jak to małe dzieci.
      Ale to już trochę inna paranoja.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...