Sabbath odwoływała się ostatnio do absurdalnego poczucia humoru pisząc o Manga Mango i Pretty Fruity . Zafiksowałam się trochę na tym odniesieniu, nie umiem sobie odmówić rozpoczęcia dzisiejszej opowieści od żartu. A więc:
Dziesięć kurzych jaj siedzi rzędem w drzwiach lodówki.Pierwsze trąca drugie:
-Nie podoba mi się to dziesiąte.Całkowity brak kultury, punk jakiś. Powiedz mu, że my tu wszyscy jedna drużyna!
Drugie jajko mówi do trzeciego:
-Pierwsze powiedziało, że ten z tyłu nie pasuje do naszej drużyny, fatalnie się wyróżnia, na oryginalność się sili.
Po kolei jaja szepczą miedzy sobą, w końcu dziewiąte prosto z mostu mówi do dziesiątego:
-Wiesz co...nie pasujesz do nas, wyłamujesz się. Jesteśmy jak rodzina...a ten twój image...
Dziesiąte na to:
-Ile można? Po raz kolejny powtarzam: jestem kiwi! Kiwi! Ja jestem kiwi!
Interlude Woman w otwarciu uderza w nos kwaśną, jaskrawozieloną soczystością owocu kiwi, dokładnie takiego jak z cytowanego wyżej dowcipu, zaskakującą, niepasującą, awangardową, bezczelną w swojej jaskrawej i dosadnie zielonej odmienności od tego, czego się spodziewać mogłam po spisie nut i image samego producenta, do którego ta zwariowana owocowość przystaje mniej więcej tak, jak kiwi do jajek.
Dziesięć kurzych jaj siedzi rzędem w drzwiach lodówki.Pierwsze trąca drugie:
-Nie podoba mi się to dziesiąte.Całkowity brak kultury, punk jakiś. Powiedz mu, że my tu wszyscy jedna drużyna!
Drugie jajko mówi do trzeciego:
-Pierwsze powiedziało, że ten z tyłu nie pasuje do naszej drużyny, fatalnie się wyróżnia, na oryginalność się sili.
Po kolei jaja szepczą miedzy sobą, w końcu dziewiąte prosto z mostu mówi do dziesiątego:
-Wiesz co...nie pasujesz do nas, wyłamujesz się. Jesteśmy jak rodzina...a ten twój image...
Dziesiąte na to:
-Ile można? Po raz kolejny powtarzam: jestem kiwi! Kiwi! Ja jestem kiwi!
Ja jestem kiwi!
Kiwi w towarzystwie gniecionej wraz ze skórką cytryny i imbirowego, musującego soku najpierw zaskakuje, bawi a później rozczarowuje i irytuje. To złożenie godne sezonówek Escady a nie Amouage; zapachu wakacyjnej beztroski i owocowej sałatki z pewnością nie szukałabym u perfumiarzy arabskich szejków. Dołączające do kompozycji, trochę lolitkowate, słodkie i pozujące nieśmiałe białe kwiaty wcale nie poprawiają sytuacji, na metamorfozę Interlude Woman trzeba poczekać przynajmniej godzinę. Ale kiedy już się rozpoczyna wydarzenia toczą się szybko a zapach odmienia się nie do poznania. Oto jaskrawe kiwi wytraca soczystość i cichnie pozostając jednak wciąż obecne tuż przy skórze, w podstawie zapachu. Akord kwiatowy schnie, płatki rozsypują się przy dotknięciu w miękki, biały pył, zapach matowieje, kwaśną słodycz zastępuje klasyczna, szyprowa baza z dużą ilością dębowego mchu ułożona na miękkim, kremowym drzewie sandałowym. Ta nieco wilgotna, cienista mszystość nasycona pełną, ciemną zielenią spotyka się z czerwienią dymnej, niesłodkiej róży. Te dwa akordy współistnieją obok siebie nie łącząc się i nie przenikając, nie toczą między sobą walki, nie siłują się ani nie splatają w miłosnym uścisku, trwają, statyczne, nieruchome a inne nuty pojawiają się i nikną by ustąpić miejsca innym.
Słodzona miodem kawa, ciepła, waniliowa benzoina doprawiona innymi balsamicznymi woniami, odrobina lakierowanej skóry gdzieś na granicy wrażliwości mojego powonienia przewijają się pomiędzy kadzidlaną, matową od oudu różanością a klasycznym, przestrzennym szyprem. Kwaśność owocu kiwi jest już tylko wonnym wspomnieniem, którego echa snują się ledwo wyczuwalne i blade, Interlude u zmierzchu jest wytrawny, nieco cierpki, głęboko drzewny. A cichnąc ociepla się syropowatą, gęstą ambrą.
Drżące ciało.
Nie, nie to według Pedra Almodovara. Nie ciało drżące z lęku lub pożądania. Interlude Man to olfaktoryczna ilustracja męskiego, napiętego ciała w momencie maksymalnego wysiłku.
Spięte, dygocące mięśnie zmagazynowały całą dostępną siłę, zaraz uwolnią ją w jednym geście. Interlude dla mężczyzn to zapach Dyskobola, chwila uwięziona pomiędzy dwoma ruchami, dysk jeszcze wciąż tkwi w dłoni miotacza ale wystarczy by rozluźnił uścisk palców, by wygiął jeszcze bardziej grzbiet i zwolnił mięśnie ramion a cały ciężar jego ciała, zmagazynowana w mięśniach energia sprawi, że krążek poszybuje aż poza zasięg wzroku.
Dla Amourage to jednak nie jest już ważne. Istotny jest ten moment, który uchwycił Myron, statyczna chwila najwyższego wysiłku a później nagłe, pełne ulgi rozluźnienie.
Otwarcie Interlude Man sprawiło, że zaczęłam się zastanawiać jak pachnie palony, czarny pieprz. Jaki aromat miałby dym z pomarszczonych, drobnych pieprzowych ziaren zajętych żywym ogniem. Nie wiem, nigdy nie wąchałam, ale wyobrażam sobie, że dymność złagodziłaby nieco pikantność a dodała goryczy, puchnące od temperatury, skwierczące w męce ziarna pachniałby szorstko, ostro, gryząco, węgliście. Złożenie tej mojej projekcji z chłodnym, nieco balsamicznym oregano i tą częścią wonnego widma labdanum, która jest zwierzęco- fizjologiczna i chropowata jednocześnie może dać pewne wyobrażenie o pierwszym oddechu Interlude Man. Pachnidło to jest cielesne, przesiąknięte ciemnym, dymnym oudem i zapachem mężczyzny, świeżym i czystym potem fizycznego wysiłku; skóra pojawia się w nim od niemal pierwszych chwil, okrywa drżące z wysiłku mięśnie, perli się potem, jest konkretna, żywa i bardzo dosłowna.
A później następuje rozluźnienie. Gryzący dym rozwiewa się pozostawiając po sobie garść miękkiego, pylistego popiołu, w który, kropla po kropli, spływają balsamiczne żywice, miękkie, doprawione słodką ambrą. Żar tli się jeszcze gdzieś wewnątrz zapachu ale, dławiony korzenną gęstością gaśnie w końcu i stygnie do temperatury ciała. Kremowość drewna sandałowego łagodzi akord skórzany, który teraz mięknąć i gubiąc kontur zdradza pewne proweniencje z zamszem.
Interlude Man kojarzy mi się z japońską sztuką strzelania z łuku, kyudo. O ile w europejskim łucznictwie wartością jest celność tak w kyudo najważniejszy jest rozwój duchowy i moralny, do którego dąży się poprzez ćwiczenie równowagi walki i opanowania. Samo napinanie łuku jest tak samo istotne jak zwolnienie cięciwy i bieg strzały, każdy ruch ma być harmonijnym spojeniem napięcia i rozluźnienia, wcieloną precyzją, celowością, pięknem.
Dobry humor mnie dziś nie opuszcza. Zdjęcie przedstawia kiwi- ale oczywiście ptaka kiwi. Pożyczyłam je z: http://www22.homepage.villanova.edu/stephen.garvin/kiwi_bird.htm
kolejna ilustracja pochodzi z http://www.digart.pl/praca/4532853/i.html
Ilustracja trzecia przedstawia Dyskobola Myrona, to kopia antyczna
ilustrację czwartą, łucznika kyudo pożyczyłam z: http://en.wikipedia.org/wiki/File:Kyudo_or_the_way_of_archery.jpg
Dowcip niesamowicie mnie rozbawił :)
OdpowiedzUsuńJakoś nie potrafię sobie wyobrazić połącznia kiwi z kwiatami :)
Kiwi na półeczce z jajkami :) Cudne.
OdpowiedzUsuńDziękuję, żart świetny, opis działający na wyobraźnię, jak zwykle :)
Pozdrowienia,
tri
Cholewcia, to ja też jestem kiwi. :/
OdpowiedzUsuń;)
W ogóle, to chyba mam coś z nosem, bo choć słodkawa kwasotę w Interlude Woman wyczuwam, to tego konkretnego kiwi ni w ząb.
W każdym razie lubię oba zapachy. Każdy jest inny, oba równie ciekawe (choć nie na tyle, bym miała zaraz zapałać uczuciem ;) ). Ciekawy pomysł z tym strzelaniem z łuku.
Dodam jeszcze, że dla mnie klikanie w nową miniaturę fotki z Twojego bloga było dla mnie jak ruletka w skali mini-mini. ;) „Do czego ona to dobrała? O czym będzie tym razem?” :) Tak więc brak tytułów aż takiej przeszkody nie stanowił. Ale to pewnie dlatego, że czytam (w miarę) na bieżąco.
ha ha ha dobre z tym kiwi
OdpowiedzUsuńCieszę się, że rozbawił Was dowcip.
OdpowiedzUsuńTovo, to połączenie i dla mnie było trudne do wyobrażenia- a już je powąchałam też okazało się...trudne. Przyjemne, ale zupełnie nie w moim stylu. Szczęśliwie zapach ewoluuje naprawdę spektakularnie.
Tri, dziękuję, jak zwykle.
I również pozdrawiam.
Wiedźmo, mnie także spodobały się oba Interlude choć męski zdecydowanie bardziej. Być może gdyby kiwi chciało być w damskiej wersji dyskretniejsze i układać się na mnie jak na Tobie wyznaczenie faworyta byłoby trudniejsze.
Co do tytułów postów zaś: jeśli ktoś zagląda do mnie od czasu do czasu to chyba faktycznie tytuły ułatwią mu życie. Ja oczywiście zapraszam do siebie jak najczęściej i bardzo jestem rada regularnie wpadającym gościom co nie znaczy, że wadzić będzie jakiś gest wobec tych, którzy nie bywają tak często.