Wiele lat temu, w Algierze, zabłąkałam się na suuk, targ na którym, może tylko tego dnia a może w ogóle, handlowano wyłącznie przyprawami. Lejący się z nieba, słoneczny żar sprawił, że intensywna woń korzeni zdawała się materialnie wisieć w powietrzu, spoista, ciężka, zdawało mi się, że mogłabym ją rozgarniać rękami lub kroić nożem. Od intensywnych aromatów aż kołowało mi się w głowie, czułam się zagubiona i otumaniona, zbłąkana w obcej kulturze, islamskim kraju, w miejscu, w którym nikt nie mówił po angielsku a mój kulawy francuski wystarczał tylko do tego, by zrozumieć niewybredne komentarze rzucane przez mężczyzn pod adresem mojego jak najbardziej stosownego dla europejki w pustynnym upale stroju i tego, że błąkałam się po ulicach sama, bez męskiego towarzystwa.
Zdjęcie pierwsze pochodzi z archiwów własnych.
Ilustracja druga została pożyczona z: http://www.outtravelingworld.com/dubai-spice-souk.html
a trzecia z http://gingerandscotch.com/2008/04/smell-the-spices.html
Przyprawowy suuk.
Camus pisał, że Algier jest brzydki. Nic podobnego, to niesłychanie malownicze miasto. Rozumiem, że tłem dla powieści takiej jak Dżuma nie powinno być miejsce piękne niemniej białomura, rozrzucona nad brzegiem błękitnego morza, na wskroś egzotyczna arabska metropolia na zawsze zapadła mi w serce jako stolica barwna, pełna tajemniczych zapachów, dziwnych dźwięków, niezrozumiałych obyczajów, niezwykłych terenów.
Jednym z najbardziej ciekawych miejsc był właśnie przyprawowy targ, po którym chodziłam pijana od samego zapachu, upojona, otumaniona gorącem, ostrożnie wąchająca nieznane mi korzenie, ziarna i proszki, próbująca odgadnąć ich przeznaczenie. Tłok, hałas, jazgotliwy arabski język, nachalne zachwalanie towaru przez sprzedawców, pałętające się pod nogami dzieci, wszystko to tworzyło atmosferę bardzo ruchliwego przedpiekla.
Jednym z najbardziej ciekawych miejsc był właśnie przyprawowy targ, po którym chodziłam pijana od samego zapachu, upojona, otumaniona gorącem, ostrożnie wąchająca nieznane mi korzenie, ziarna i proszki, próbująca odgadnąć ich przeznaczenie. Tłok, hałas, jazgotliwy arabski język, nachalne zachwalanie towaru przez sprzedawców, pałętające się pod nogami dzieci, wszystko to tworzyło atmosferę bardzo ruchliwego przedpiekla.
I w to właśnie miejsce przeniosło mnie L'Autre. Otwarcie zapachu to przyprawy, intensywne, palące, gorące, świeże i soczyste a jednocześnie przepojone dojrzałą dzięki suszeniu mocą. Jako pierwszy w nos rzuca się kardamon, ziarnisty, zielonkawy, mało mający wspólnego ze sprzedawanym u nas w torebkach kremowo-białawym proszkiem. Jest szorstki, gorący, gorzki i pełen werwy, gdzieś u nasady języka pozostawia po sobie garbnikowe odczucie stawiające na sztorc brodawki smakowe, właściwe dobremu, czerwonemu wytrawnemu Bordeaux. Kardamonowi towarzyszy świeżo tłuczony w kamiennym moździerzu czarny pieprz, chropowaty i ostry, zaparzony w pustynnym upale.
Te gęste, kanciaste nuty łagodzi przemykająca pomiędzy nimi dyskretnie wystudzona zieloność, kojąca lecz dodana zbyt oszczędnie by zniwelować wrzącą temperaturę otwarcia tak intensywnego, że pierwszy oddech nim zdaje się być wcieraniem przyprawowego, szorstkiego proszku w odsłonięte, żywe nerwy.
Zapach jednak powoli stygnie. Ekspansywny, żywotny kardamon zdominowawszy pieprz znalazł sobie inne towarzystwo. Świeżo przekrojona gałka muszkatołowa, kolendra w drobnych, brązowych ziarnkach, gnieciona w palcach; pylisty, żółty jak zawiść szafran, odrobina dopiero co otartego, suchego, wytrawnego cynamonu i całe garście ziarnistego kuminu lepkie i wilgotne od ludzkiego potu układają się w orientalne tło dla imperatywnych kardamonowych ziaren, których czas nie odziera z mocy ani z szorstkiej bezceremonialności. Tuż przy skórze błąka się sucha, krucha, wylizana słońcem paczula, niepiwniczna, lekko kakaowa, chłonąca przyprawowe ciepło i schnąca w nim, cielesna i fizjologiczna od zaparzonego w afrykańskim upale kuminu.
Zapach jednak powoli stygnie. Ekspansywny, żywotny kardamon zdominowawszy pieprz znalazł sobie inne towarzystwo. Świeżo przekrojona gałka muszkatołowa, kolendra w drobnych, brązowych ziarnkach, gnieciona w palcach; pylisty, żółty jak zawiść szafran, odrobina dopiero co otartego, suchego, wytrawnego cynamonu i całe garście ziarnistego kuminu lepkie i wilgotne od ludzkiego potu układają się w orientalne tło dla imperatywnych kardamonowych ziaren, których czas nie odziera z mocy ani z szorstkiej bezceremonialności. Tuż przy skórze błąka się sucha, krucha, wylizana słońcem paczula, niepiwniczna, lekko kakaowa, chłonąca przyprawowe ciepło i schnąca w nim, cielesna i fizjologiczna od zaparzonego w afrykańskim upale kuminu.
Zdjęcie pierwsze pochodzi z archiwów własnych.
Ilustracja druga została pożyczona z: http://www.outtravelingworld.com/dubai-spice-souk.html
a trzecia z http://gingerandscotch.com/2008/04/smell-the-spices.html
intensywna woń przypraw... uwielbiam ją :) niestety jeszcze mam dostęp tylko do tych w kuchni :).
OdpowiedzUsuńZapach musi być piękny :)
OdpowiedzUsuńxWeni2 L'Autre to własnie takie przyprawy, ważone na kilogramy, duszące się ze sobą w skwarnym gorącu. Nie kojarzą się jadalnie ani kuchennie tylko dlatego, że nikt przy zdrowych zmysłach nie spożywa SAMYCH przypraw.
OdpowiedzUsuńTovo, zapach jest supernaturalistyczny i bardzo oryginalny, dla mnie piękny ale wyobrażam sobie, że to co dla mnie jest jego największym atutem- czyli ten korzenny huragan- może odstraszać od tego pachnidła.