Dzisiaj będzie o tym, że drogie wcale niekoniecznie znaczy dobre i że marka z tradycjami nie zawsze oferuje zapachy godne swej historii. Dom perfumeryjny Grossmith znany wcześniej jako J.Grossmith& Son powstał w 1835 roku co czyni go jedną z najstarszych marek perfumeryjnych Wielkiej Brytanii. Wracający dzięki pasji prawnuka założyciela na wonny rynek po prawie sześćdziesięciu latach przerwy Grossmith oferuje trzy zapachy z przełomu XIX i XX wieku odtworzone pieczołowicie na podstawie cudem ocalałych z zawieruchy II wojny światowej receptur oraz kolekcję nowych pachnideł skomponowanych przez Trevora Nichollego.
Nie testowałam jeszcze wydartych zapomnieniu pachnideł Grossmith sprzed wieku choć pilno mi do ich poznania. Jednak na początek sięgnęłam po co bardziej obiecujące zapachy z nowej kolekcji- i rozczarowałam się srodze.
Róża z kwaśną miną.
Saffron Rose mógłby być zapachem jeśli już nawet nie wybitnym to przynajmniej bardzo dobrym. Mógłby -ale nie jest, został bowiem sknocony. A dokładniej mówiąc: skwaszony.
Otwiera się kującą, silnie geraniolową, cierpką różą o zmacerowanych, pomarszczonych płatkach, żywcem wziętą z Tea Rose The Perfumer's Workshop.
Gdy węchowe receptory przyzwyczają się do zapachu, po kilku oddechach, cierpkość blednie niknie a na pierwszy plan wysuwa się animalna kwaśność budząca podejrzenie, że w perfumach użyto nie tylko wymienionego w nutach kastroleum ale i ostrego, fizjologicznego cywetu. I choć składniki odzwierzęce w pachnidłach mi niestraszne zwykle bowiem wprowadzają do zapachu zmysłowość, olfaktoryczny odpowiednik odczucia ciężaru w dole brzucha, pożądania i napięcia to złożenie budzi moją niechęć, fizjologiczność w Saffron Rose przez dominantę kwasowości jest dokładnie tak erotyczna jak bezdomny koczujący na Dworcu Centralnym.
Miękki szafran wraz odrobiną wytrawnego, szorstkiego cynamonu pomagają róży odnaleźć swoje drzewne, wyciszone wcielenie. Rychło w czas bowiem wędzona w fizjologicznych wyziewach kontrastowo wysładza się i poczyna balansować na granicy lepkiej konfiturowej jadalności. Mleczny, subtelny gwaiak i jedwabisty kaszmeran wygładzają niesforną różę, kwiatowy akord poczyna przypominać mi woń aromatyzowanego olejkiem różanym różańca, który moja Babcia chowała w szufladzie sekretarzyka. Jednak oud, początkowo ciemny i dymny, trzymający się przy skórze kwaśnieje, potężnieje i z barbarzyńską brutalnością bierze w posiadanie podstawę zapachu. Jak na dzikusa przystało jest, rzecz jasna, fizjologiczny i bezkompromisowo rozprawia się ze słodkawymi żywicami, które chciałby zagarnąć część wonnego spektrum Saffron Rose dla siebie. Wybija im z głowy wszelką słodycz pozwalając jednak zachować lepkość.
Baza Saffron Rose przypomina więc nieco Rose Anonyme a właściwie woń, w którą mogłoby się przekształcić źle przechowywane Rose Anonyme, pełne kwasu, złości i wyzbytej słodyczy benzoiny.
Nigdy nie upierałam się, że dysponuję szczególnie wyrafinowanym powonieniem, jestem też daleka od twierdzenia, że znam się na zapachach. Wiem także dobrze, że o gustach, zwłaszcza tych dotyczących perfum, się nie dyskutuje. Ale Golden Chypre to naprawdę przesada. I wcale nie chodzi o to by Golden Chypre pachniało jakoś nieprawdopodobnie źle albo odrażająco. Choć w sumie nie jest przyjemne, przynajmniej dla mojego nosa. Drażniąca, metalicznie brzmiąca gałka muszkatołowa poprzedza aromat pełnych słońca pomarańczy, zdaje się, że gdyby ścisnąć jedną w dłoni zamiast soku trysnęły ciepłe, złociste promienie. Gdzieś głęboko, na samej granicy mojego powonienia aromat studzi kropla miętowego soku, który po kilku chwilach zaostrza się i mechacieje przekształcając się w zimne, szorstkie geranium. Zgryźliwy, zdrewniały kardamon i imperatywna, trącąca zasadowym mydłem gałka przykrywają słoneczną owocowość i, pospołu z słodkim, ziołowym heliotropem oraz niuansem lawendowego chłodu tworzą gorzkawy akord lekarstwiany, pudrowy i lekko mdlący. Geranium z wolna ewoluuje w kierunku dobrze nam znanej, pół transparentnej, niesłodkiej różny wytracając ostrą cytrynowość, rozpływając się w przykurzonym paczulą cieniu.
Wytrawna, lekka, jakby rozwodniona baza z wyraźnym soczystym i chrupkim wetiwerem, mydlanym, śliskim roślinnym piżmem ogrzana kroplą płynnej ambry nie zdradza absolutnego pokrewieństwa z żadnym znanym mi szyprem, jest gładka, pozbawiona kantów, absolutnie niecharakterystyczna. Być może istnieją odbiorcy, którym Golden Chypre przypadnie do gustu. Ale by znalazł się ktoś gotów zapłacić 1325zł za flakon zapachu tak niecharakterystycznego i pozbawionego osobowości- głęboko wątpię.
Ilustrację pierwszą pożyczyłam z bloga http://esha-oreo.blogspot.com/
Ilustracja druga pochodzi z:http://www.mouserunner.com/Art_marija.html
Nie testowałam jeszcze wydartych zapomnieniu pachnideł Grossmith sprzed wieku choć pilno mi do ich poznania. Jednak na początek sięgnęłam po co bardziej obiecujące zapachy z nowej kolekcji- i rozczarowałam się srodze.
Róża z kwaśną miną.
Saffron Rose mógłby być zapachem jeśli już nawet nie wybitnym to przynajmniej bardzo dobrym. Mógłby -ale nie jest, został bowiem sknocony. A dokładniej mówiąc: skwaszony.
Otwiera się kującą, silnie geraniolową, cierpką różą o zmacerowanych, pomarszczonych płatkach, żywcem wziętą z Tea Rose The Perfumer's Workshop.
Gdy węchowe receptory przyzwyczają się do zapachu, po kilku oddechach, cierpkość blednie niknie a na pierwszy plan wysuwa się animalna kwaśność budząca podejrzenie, że w perfumach użyto nie tylko wymienionego w nutach kastroleum ale i ostrego, fizjologicznego cywetu. I choć składniki odzwierzęce w pachnidłach mi niestraszne zwykle bowiem wprowadzają do zapachu zmysłowość, olfaktoryczny odpowiednik odczucia ciężaru w dole brzucha, pożądania i napięcia to złożenie budzi moją niechęć, fizjologiczność w Saffron Rose przez dominantę kwasowości jest dokładnie tak erotyczna jak bezdomny koczujący na Dworcu Centralnym.
Miękki szafran wraz odrobiną wytrawnego, szorstkiego cynamonu pomagają róży odnaleźć swoje drzewne, wyciszone wcielenie. Rychło w czas bowiem wędzona w fizjologicznych wyziewach kontrastowo wysładza się i poczyna balansować na granicy lepkiej konfiturowej jadalności. Mleczny, subtelny gwaiak i jedwabisty kaszmeran wygładzają niesforną różę, kwiatowy akord poczyna przypominać mi woń aromatyzowanego olejkiem różanym różańca, który moja Babcia chowała w szufladzie sekretarzyka. Jednak oud, początkowo ciemny i dymny, trzymający się przy skórze kwaśnieje, potężnieje i z barbarzyńską brutalnością bierze w posiadanie podstawę zapachu. Jak na dzikusa przystało jest, rzecz jasna, fizjologiczny i bezkompromisowo rozprawia się ze słodkawymi żywicami, które chciałby zagarnąć część wonnego spektrum Saffron Rose dla siebie. Wybija im z głowy wszelką słodycz pozwalając jednak zachować lepkość.
Baza Saffron Rose przypomina więc nieco Rose Anonyme a właściwie woń, w którą mogłoby się przekształcić źle przechowywane Rose Anonyme, pełne kwasu, złości i wyzbytej słodyczy benzoiny.
Mdląca ziemistość
Nigdy nie upierałam się, że dysponuję szczególnie wyrafinowanym powonieniem, jestem też daleka od twierdzenia, że znam się na zapachach. Wiem także dobrze, że o gustach, zwłaszcza tych dotyczących perfum, się nie dyskutuje. Ale Golden Chypre to naprawdę przesada. I wcale nie chodzi o to by Golden Chypre pachniało jakoś nieprawdopodobnie źle albo odrażająco. Choć w sumie nie jest przyjemne, przynajmniej dla mojego nosa. Drażniąca, metalicznie brzmiąca gałka muszkatołowa poprzedza aromat pełnych słońca pomarańczy, zdaje się, że gdyby ścisnąć jedną w dłoni zamiast soku trysnęły ciepłe, złociste promienie. Gdzieś głęboko, na samej granicy mojego powonienia aromat studzi kropla miętowego soku, który po kilku chwilach zaostrza się i mechacieje przekształcając się w zimne, szorstkie geranium. Zgryźliwy, zdrewniały kardamon i imperatywna, trącąca zasadowym mydłem gałka przykrywają słoneczną owocowość i, pospołu z słodkim, ziołowym heliotropem oraz niuansem lawendowego chłodu tworzą gorzkawy akord lekarstwiany, pudrowy i lekko mdlący. Geranium z wolna ewoluuje w kierunku dobrze nam znanej, pół transparentnej, niesłodkiej różny wytracając ostrą cytrynowość, rozpływając się w przykurzonym paczulą cieniu.
Wytrawna, lekka, jakby rozwodniona baza z wyraźnym soczystym i chrupkim wetiwerem, mydlanym, śliskim roślinnym piżmem ogrzana kroplą płynnej ambry nie zdradza absolutnego pokrewieństwa z żadnym znanym mi szyprem, jest gładka, pozbawiona kantów, absolutnie niecharakterystyczna. Być może istnieją odbiorcy, którym Golden Chypre przypadnie do gustu. Ale by znalazł się ktoś gotów zapłacić 1325zł za flakon zapachu tak niecharakterystycznego i pozbawionego osobowości- głęboko wątpię.
Ilustrację pierwszą pożyczyłam z bloga http://esha-oreo.blogspot.com/
Ilustracja druga pochodzi z:http://www.mouserunner.com/Art_marija.html
Że ILE to kosztuje??? Bardzo podoba mi się twój opis, szczególnie wątpliwy erotyzm pana z dworca jako porównanie. Nie mam specjalnie zaufania do odtworzonych zapachów i cudem ocalałych receptur. Naprawdę odtworzyć się ich raczej nie da i wychodzi "coś mniej więcej na kształt", z czego wnoszę, że może nawet ocalałe cudowne receptury to opowiastka wyssana z palca, albo niekompletne notatki. Na klasyce (tworzeniu jej) trzeba się znać, serce i entuzjazm są wzruszające, ale naprawdę dobrego zapachu nie stworzą.
OdpowiedzUsuńTych odtworzonych perfum jeszcze nie wąchałam, mam nadzieję że okażą się lepsze niż te wyżej opisane. Cenowo wszystkie zapachy Grossmith plasują się podobnie- trochę powyżej 1300 lub 1400 za setkę wody perfumowanej.
UsuńCiekawe czy trafię w ich zbiorach na zapach wart takiej ceny.
opowiastka wyssana z palca - zwłaszcza w Wlk.Brytanii przez którą jakoś hordy najeźdźców-niszczycieli nie przechodziły od kilkuset lat ;P
UsuńCoś tam bombardowali swego czasu, ale zgoda, opowiastka mało wiarygodna.
UsuńZapachy też.
Coventry :P no i Londyn troszkę ,ale co to jest ;P
UsuńW minicyklu "Perfumes", zrealizowanym przez BBC, część jednego z odcinków poświęcono marce Grossmith oraz Pp. Brooke. Właściciel marki opowiadał, jak odnaleźli stare dokumenty (banał nad banały) oraz pokazywał receptury. Dziwnym trafem - jedynych ówcześnie produkowanych wód. Niby takie cóś można bez trudu podrobić ale i tak zastanawiałabym się - po co? Dlatego akurat we (w miarę) oryginalne receptury perfum G. wierzę. Przynajmniej w wydaniu trzech podstawowych wód.
OdpowiedzUsuńCo do wojen i bombardowań, Wielka Brytania to nie Polska. Jeśli archiwa tam płonęły, to je odtworzono, przynajmniej w części. Zabytków nikt im nie dewastował, średniowiecznymi księgami w ogniskach nie palił, dzieł sztuki nie kradł bez najmniejszego umiaru. Do dziś, jeśli chcesz kupić sobie suknię z lat 40. XIX w. czy biżuterię z epoki, w UK zrobisz to bez większego problemu (nie wliczając finansowego), w wielkich miastach ale też dość sennych mieścinach. W Polsce podobne działania z góry skazane byłyby na niepowodzenie.
Dlatego nie przypuszczam, że historia o oryginalnych recepturach nie miałaby być prawdziwa.
Do poznania opisywanych wód zaś i tak czuję się zachęcona; czy może raczej - Rybka nie zdołała mnie zniechęcić. :)
Ale niech nie wciskają kitu o cudownym ocaleniu z pożogi , litości ! W kraju , gdzie XVIII wieczna japońska porcelana jest eksmitowana przez panią domu do garażu , bo zagraca salon ??? sama widziałam programy BBC - bodajże antyki ze strychu to się nazywało czy jakośtak , gdzie ludzie rzeczy , które u nas byłyby bezcennym skarbem , traktowali jak zbędne nic nie warte rupiecie - stara porcelana , srebra , meble , biżuteria . Dla nas nie do pojęcia , bo u nas zniszczono/wywieziono wszystko .
UsuńCzasami żałuję, że nie mam telewizora.
UsuńWiększość nabywców przynajmniej zainteresuje historia o "cudownym ocaleniu", bardzo niewielu, jak myślę, jest na tyle krytycznych by zorientować się czym ta opowieść w istocie jest.
A to nie prawda jest istotą sukcesu a wysokie słupki sprzedaży.
Historia jest pewnie zręcznym chwytem marketingowym. Jak tylko minie mi katar przekonam się jakie są zapachy dla których została stworzona. Nie chcę prorokować bo często padał ofiarą samospełniających się przepowiedni- na tym więc na razie poprzestanę.
OdpowiedzUsuńWiedźmo, jutro rano idę na pocztę. Nie będzie nijakim problemem nadanie przesyłki z opisanymi powyżej zapachami na Twój adres, bardzo ciekawa jestem Twoich wrażeń (bo w sumie mam nadzieję że jest w tych pachnidłach jakieś interesujące "coś" którego ja odnaleźć nie jestem w stanie, że moja negatywna ocena to kwestia toporności mojego nosa a nie obiektywnej słabości zapachów).
Jejciu, nie spodziewałam się. Bardzo Ci dziękuję! :* Niespodziewany prezent świąteczny zawsze jest mile widziany. ;)
UsuńPrzesyłki jeszcze nie nadałam- zrobię to zaraz po świętach.
UsuńNie szkodzi, i tak będzie świąteczna. :)
Usuń