piątek, 7 grudnia 2012

Keiko Mecheri: Iris d'Agent i Ume

Słowo "chypre" w imieniu lub linii perfum to niesłychanie skuteczny haczyk na niektóre ryby. Gdy szyprowości towarzyszy jeszcze wabiące określenie "vintage" zimna, rybia krew przyśpiesza grzejąc się w żyłach a łuski drżeć poczynają od żądzy, zupełnie niezwykłej dla stworzenia pędzącego swe życie w chłodnej wodnej toni. Keiko Mecheri zaproponowała mi dwa zapachy vintage chypre, zarówno w jednym jak i w drugim szyprowości jest jednak jak na lekarstwo, niewiele też znajduję w nich wyzwania, nonkonformizmu, mocy, gęstości, bezkompromisowości i intensywności, której spodziewałabym się po perfumach vintage.
Nie oznacza to jednak, że uważam Ume i Iris d'Agent za zapachy nieudane. Testowane symultanicznie na dwóch nadgarstkach stanowią piękne zestawienie ciepła i chłodu, światła wieczoru, miękkiego i żółtawego oraz wysokiego światła wczesnego południa,  zimnego, białego, ostrego. Noszone globalnie rozgrzewają albo chłodzą powietrze wokół ciała dając wrażenie termoizolacyjnej warstwy, zupełnie niewrażliwej na warunki atmosferyczne.




Ciepło 



Otwarcie Ume to subtelnie słodka, jedwabista śliwka, przez kilka pierwszych chwil na wpół transparentna w kontakcie ze skórą łapie oddech i ogrzana ciepłem ciała niemal eksploduje bursztynowym sokiem. Keiko Mecheri wykorzystała japońską odmianę śliwki (od niej właśnie perfumy wzięły swe imię), jej zapach różni się nieco od jej europejskiej kuzynki. Na pierwszy olfaktoryczny plan wysuwa się soczysta, ciepła słodycz dojrzałego miąższu podbita lekko orzechową tłustością, głęboki, aksamitny nieco cierpki fiolet skórki zaś kryje się w cieniu łyskając od czasu do czasu srebrzystą szadzią.

Spod gęstości esencjonalnej śliwki przesnuwa się nitka seledynowej, delikatnej zieloności tak, jak strużka światła przenika przez kłębiastą, burzową chmurę. Kipiące sokiem, odarte ze skóry mandarynki o wstydliwie ściśniętych cząstkach rozpływają z wolna w słodkiej, ciepłej słodyczy bursztynowego blasku ośmielone przez z wolna pojawiające się kwiatowe serce zapachu, pnące się do góry, na powierzchnię owocowego musu. Kwaskowo- zielony osmantus; delikatna, krucha, udająca bez wisteria i świetlisty, maślany jaśmin zmatowione zostały szczyptą rozgrzewających przypraw, pomiędzy którymi ukryto kilka listków czarnej, mocno przefermentowanej herbaty.



Dopiero głęboki zmierzch zapachu ujawnia jego dalekie pokrewieństwo z szyprem, ale zdecydowanie bardziej niż w wymiarze vintage jest to szyprowość w stylu modern. Ume jest szyprem dokładnie w taki sam sposób w jaki Coco Mademoiselle od Chanel, wraz z trwaniem na skórze wytraca słodycz nie pozbywając się jednocześnie ciepła i rozproszonej, miękkiej świetlistości. Drzewna podstawa spleciona z ostrego, żywicznego drewna hinoki i delikatnego, elastycznego mahoniu ukrywa odrobinę dębowego mchu muśniętego paczulowym cieniem. Nie takiego vintage oczekiwałam.


Chłód

Iris d'Agent to olfaktoryczna siła o wartości niemal identycznej do Ume lecz o wprost przeciwnym zwrocie. Tak jak Ume rozgrzewa i opromienia tak Iris d'Agent studzi i zalewa blaskiem wczesnego poranka, gdy słońce nie daje jeszcze ciepła a rosa osiadła na liściach irysa ziębi palce.



Otwarcie to właśnie majestatyczny, zimny, biały irys, z ostrymi, zdolnymi ciąć palce sztywnymi, zielonymi liśćmi oraz sztywnymi, kruchymi płatkami powyginanymi jak łabędzie skrzydła. Chłodną świeżość i rześkość podkreśla akord hesperydowy, rozpowietrzone i przelane lodowatą wodą cytrusy wydobywają z irysa gorzkawą ziemistość marchwiowych nasion, przez chwilę Iris d'Agent przypomina mi Warm Carrot od Cognoscenti, której odebrano wszelkie ciepło a marchewkową rudość zastąpiono śnieżną, nieskalaną bielą.
Irysowe masło nie odbiera ostrości brzytwy otwarciu, nie otula, nie tłumi, raczej koi otwarte przenikliwością zapachu rany, zasypuje hamując krwawienie i odbierając ból. Ukryta głęboko pomiędzy nutami kropla gęstej, syropowatej ambry nie wystarcza by ogrzać zziębnięte dłonie podkreśla natomiast w irysie aspekt roślinnej goryczy, krystalicznego, transparentnego i czystego soku.



Zmierzch zapachu zdominowany jest przez żywiczny, wilgotny cedr, drobne strzępki białych płatków irysa spadają na jego chropowatą powierzchnię i rozpuszczają się, jak śnieg, w maleńkie krople wody. Akord szyprowy jest ledwo wyczuwalny, kryje się gdzieś wywnętrz drewna, śpi w jego żywicy i nic, zupełnie nic nie ma wspólnego z bezczelnością prawdziwych szyprów vintage.


Wszystkie wykorzystane ilustracje to obrazy i plakaty Alfonsa Muchy.

5 komentarzy:

  1. Bo te dzisiejsze szypry to nie szypry - to popłuczyny , nie ma się co oszukiwać :/

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja również zetknęłam się z szyprami niszowymi - Modern Chypre i Classic Chypre Estebana. Ten pierwszy to słodziak, niezły i może, ale szypru bym się w nim nie dopatrzyła. Natomiast Classic - o, tak, wali po nosie, jak trzeba.

    OdpowiedzUsuń
  3. Parabelko zgoda, większość współczesnych szyprów to coś zupełnie innego niż nam, przywykłych do zapachów retro, się z szyprami kojarzy. Ale "modern szypry" mogła być dobre lub marne, te od Keiko są na mój nos niezłe w przeciwieństwie do wspomnianego przez Justynę Modern Chypre Estebana lub Golden Chypre Grossmith, które właśnie testuję.
    No po prostu blehh...

    A Classic Chypre Estebana, ja głupia, nie poznałam.
    Coś czuję że bez kolejnej wizyty w Mon Credo się nie obędzie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie martw się - Classic ma otwarcie jak Aromatisc Elixir , środek jak Bandit a zakończenie jak Mitsouko - ponieważ wszystkie trzy znasz , znasz również Classic Chypre :P

    OdpowiedzUsuń
  5. Imponujący rozwój. Chyba jednak chcę poznać, choćby przez wzgląd na spektakularną ewolucję.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...