Nie będę pisała o etycznych aspektach twórczości Naomi Goodsir, zrobiła to jakiś czas temu Wiedźma z Podgórza, ja mogę podpisać się pod każdym Jej słowem nie czując potrzeby aby powtarzać to, co zostało już powiedziane. Naprawdę, nie chciałam by uwiódł mnie któryś z zapachów tej projektantki. Zwykle gdy nie chcę się czymś zachwycać zachowuję dystans, może to moja uparta nieświadomość trzyma gusta w ryzach. Tym razem jednak magia zapachu okazała się nazbyt silna, moje ulubione ingrediencje perfumiarskie zmieszane dokładnie tak jak lubię podeszły mnie ze zręcznością Don Juana.
I nastroju nie poprawia mi nawet fakt, że drugi z dostępnych zapachów wzbudził u mnie chłodniejsze znacznie uczucia.
Bois d'Ascense to kompozycja w której przeplatają się dwa moje ulubione modalności zapachowe: słoność i gorycz. Są podane tak jak lubię najbardziej, bez skrywania ich pod oleistą kwiatowością, bez dosładzania, ułatwiania, rozcieńczania.
Gorzkie, ciemne otwarcie jest tak wyraziste, że pierwszy oddech stawia na sztorc brodawki smakowe u samej nasady języka, ścina je tytoniową gorzkością tak, że mam wrażenie jakbym w ustach żuła kawałek świeżo wyprawionej, nielakierowanej skóry. Wbrew pozorom to wcale nie jest nieprzyjemne. Za macerującym zmysły tytoniem pojawia się akord wytrawnego alkoholu, zacnej whisky która w zestawieniu z cierpką gorzkością tytoniu wydaje się niemal słodka, aksamitna, kojąca spierzchnięte od garbników wargi. Mam wrażenie, że oto znalazłam się w pracowni XIX wiecznego artysty, przestronnej i mrocznej, do której słońce nie zagląda nigdy. Artysta, wyklęty jak Villon, samotny jak Mallarme, długowłosy i nieogolony para się po trosze malowaniem a po trosze pisaniem a muzy swe wabi mocnym alkoholem i tytoniem.
Gdy nie jest już w stanie odgonić senności późnej nocy żuciem grubo siekanych, suto przesypanych solą liści wychodzi na ulice Berlina czy Sankt Petersburga, chwiejąc się lekko na nogach ze zmęczenia i od nadmiaru whisky zaczepia co urodziwsze ladacznice, znają go już wszystkie prostytutki z zakazanych zakątków miasta, wszystkie były już w jego pracowni, gdzie, spojone alkoholem pozowały mu nago drżąc w dotkliwym chłodzie, bez nadziei patrząc na popiół w zapominanym palenisku, dawno już zimny, poruszany przez panoszący się po kątach przeciąg.
Jałowiec, bardziej w postaci oleistego cade niż igieł czy jagód czyni pierwsze chwile życia Bois d'Ascese nieco podobne do Patchouli 24, okopcone, nieco kadzidło rozpięte w drzewnych ramach obrosłych mchem przywodzi na myśl starą, zapomnianą wędzarnię zapach Naomi Goodsir jest jednak bardziej surowy, czarny i matowy niczym odłamek bazaltu ukruszony z samych wrót piekieł. Ladbanum, skórzaste, gorzkawe, spiczaste w swej dymnej gęstości, wszechwładne jak zły duch czyni z wyklętego artysty XIX wiecznego Fausta, znużonego malowaniem ciał ulicznic i zaklinaniem własnych, kapryśnych muz.
Kilka kropli krwi, sól potu, głębokie nacięcie skóry, kadzidlany dym i prastara inkantacja wywołują z mroku pierwotnego i skłębionego chaosu demona o kompleksji suchotniczej i ironicznym poczuciu humoru, który jednak obdarzon jest wielką mocą.
I to jest chwila triumfu niespełnionego artysty, dłonie o żółtych od nikotyny palcach aż drżą mu od niecierpliwości, oczy płoną od gorączki, los jego słodzi się syropową ambrą, rozgrzewa się szczyptą cynamonu. Wiem, że historia ta nie może mieć dobrego zakończenia, gorzko- słona ciemność czai się przy skórze, zasypia między piersiami tylko na moment, bo nieskończoności, jak powiadał Pascal, nie są dla ludzi, sława nuży a nieśmiertelność męczy gorzej jak najdłuższa bezsenność.
Ale to jest chwila triumfu Artysty. Niechaj więc mu trwa jak najdłużej.
Cuir Velours to słodki, miękki zamsz. Pachnie tak jakby ktoś dłonią obleczoną w cienką, zamszową rękawiczkę przesypywał drobne, suche kwiatki kocanki pachnące ziołowo, sucho, gęsto, bez częstej komponenty rosołu albo maggie. Otwarcie Cuir Velours wzbogacone jest słodką, dymną nutą wędzonej śliwki i odrobiną jasnej, świetlistej zieloności bo ja wiem, może trawy cytrynowej, soczystej, ostrej, tnącej palce. Świeży, aromatyzowany odrobiną wanilii tytoń tabakowy i łyk słodkiego rumu na ukojenie podrażnionych roślinnym proszkiem śluzówek to serce zapachu.
Delikatność, urodziwość i słodycz zamszowego akordu przywodzą na myśl romantyczną scenę w odcieniach sepii, kwiatowa, subtelna czułostkowość o wstydliwie stulonych płatkach, kadzidlany dym gotów okryć nieprzeniknioną dla wzroku gęstą chmurą każdy co śmielszy gest cienką strużką wzbija się ku niebu. Niepotrzebna jest bowiem wszelka cenzura, w Cuir Velours nie ma miejsca na żadną nieprzyzwoitość, zapach od pierwszego oddechu aż do finiszu pozostaje pastelowy i niewinny, słodki i czysty.
Ciążąc ku bazie pachnidło traci na wyrazistości, sepia wyróżowiawia się, słodycz uciera się na cukrową watę, perfumy przywodzą na myśl zapach kartek "pamiętnika", który pamiętam z dzieciństwa. Słodki, gęsty, pudrowy i suchy a jednocześnie lepki świetnie pasował do sentymentalnych wierszyków, które wpisywały sobie kilkuletnie dziewczęta, "ku wieczystej pamięci".
Kilka miesięcy temu znalazłam w moich szpargałach podobny "pamiętnik" a w nim wpisy z czasów szkoły podstawowej. W tej chwili nie pamiętam większości twarzy z tamtego czasu, wiele imion to dla mnie już tylko puste znaki.
Wtedy Cuir Velours podobałby mi się znacznie bardziej niż teraz.
Ilustracja pierwsza to obraz Gustawa Couberta Portret Artysty,
druga, pędzla Delacroix to Mefistofeles w pracowni Fausta
trzecia zaś to Słodka scena na jeziorze Samuela Luke'a.
I nastroju nie poprawia mi nawet fakt, że drugi z dostępnych zapachów wzbudził u mnie chłodniejsze znacznie uczucia.
Poeta wyklęty
Bois d'Ascense to kompozycja w której przeplatają się dwa moje ulubione modalności zapachowe: słoność i gorycz. Są podane tak jak lubię najbardziej, bez skrywania ich pod oleistą kwiatowością, bez dosładzania, ułatwiania, rozcieńczania.
Gorzkie, ciemne otwarcie jest tak wyraziste, że pierwszy oddech stawia na sztorc brodawki smakowe u samej nasady języka, ścina je tytoniową gorzkością tak, że mam wrażenie jakbym w ustach żuła kawałek świeżo wyprawionej, nielakierowanej skóry. Wbrew pozorom to wcale nie jest nieprzyjemne. Za macerującym zmysły tytoniem pojawia się akord wytrawnego alkoholu, zacnej whisky która w zestawieniu z cierpką gorzkością tytoniu wydaje się niemal słodka, aksamitna, kojąca spierzchnięte od garbników wargi. Mam wrażenie, że oto znalazłam się w pracowni XIX wiecznego artysty, przestronnej i mrocznej, do której słońce nie zagląda nigdy. Artysta, wyklęty jak Villon, samotny jak Mallarme, długowłosy i nieogolony para się po trosze malowaniem a po trosze pisaniem a muzy swe wabi mocnym alkoholem i tytoniem.
Gdy nie jest już w stanie odgonić senności późnej nocy żuciem grubo siekanych, suto przesypanych solą liści wychodzi na ulice Berlina czy Sankt Petersburga, chwiejąc się lekko na nogach ze zmęczenia i od nadmiaru whisky zaczepia co urodziwsze ladacznice, znają go już wszystkie prostytutki z zakazanych zakątków miasta, wszystkie były już w jego pracowni, gdzie, spojone alkoholem pozowały mu nago drżąc w dotkliwym chłodzie, bez nadziei patrząc na popiół w zapominanym palenisku, dawno już zimny, poruszany przez panoszący się po kątach przeciąg.
Jałowiec, bardziej w postaci oleistego cade niż igieł czy jagód czyni pierwsze chwile życia Bois d'Ascese nieco podobne do Patchouli 24, okopcone, nieco kadzidło rozpięte w drzewnych ramach obrosłych mchem przywodzi na myśl starą, zapomnianą wędzarnię zapach Naomi Goodsir jest jednak bardziej surowy, czarny i matowy niczym odłamek bazaltu ukruszony z samych wrót piekieł. Ladbanum, skórzaste, gorzkawe, spiczaste w swej dymnej gęstości, wszechwładne jak zły duch czyni z wyklętego artysty XIX wiecznego Fausta, znużonego malowaniem ciał ulicznic i zaklinaniem własnych, kapryśnych muz.
Kilka kropli krwi, sól potu, głębokie nacięcie skóry, kadzidlany dym i prastara inkantacja wywołują z mroku pierwotnego i skłębionego chaosu demona o kompleksji suchotniczej i ironicznym poczuciu humoru, który jednak obdarzon jest wielką mocą.
I to jest chwila triumfu niespełnionego artysty, dłonie o żółtych od nikotyny palcach aż drżą mu od niecierpliwości, oczy płoną od gorączki, los jego słodzi się syropową ambrą, rozgrzewa się szczyptą cynamonu. Wiem, że historia ta nie może mieć dobrego zakończenia, gorzko- słona ciemność czai się przy skórze, zasypia między piersiami tylko na moment, bo nieskończoności, jak powiadał Pascal, nie są dla ludzi, sława nuży a nieśmiertelność męczy gorzej jak najdłuższa bezsenność.
Ale to jest chwila triumfu Artysty. Niechaj więc mu trwa jak najdłużej.
Kartki z pamiętnika
Cuir Velours to słodki, miękki zamsz. Pachnie tak jakby ktoś dłonią obleczoną w cienką, zamszową rękawiczkę przesypywał drobne, suche kwiatki kocanki pachnące ziołowo, sucho, gęsto, bez częstej komponenty rosołu albo maggie. Otwarcie Cuir Velours wzbogacone jest słodką, dymną nutą wędzonej śliwki i odrobiną jasnej, świetlistej zieloności bo ja wiem, może trawy cytrynowej, soczystej, ostrej, tnącej palce. Świeży, aromatyzowany odrobiną wanilii tytoń tabakowy i łyk słodkiego rumu na ukojenie podrażnionych roślinnym proszkiem śluzówek to serce zapachu.
Delikatność, urodziwość i słodycz zamszowego akordu przywodzą na myśl romantyczną scenę w odcieniach sepii, kwiatowa, subtelna czułostkowość o wstydliwie stulonych płatkach, kadzidlany dym gotów okryć nieprzeniknioną dla wzroku gęstą chmurą każdy co śmielszy gest cienką strużką wzbija się ku niebu. Niepotrzebna jest bowiem wszelka cenzura, w Cuir Velours nie ma miejsca na żadną nieprzyzwoitość, zapach od pierwszego oddechu aż do finiszu pozostaje pastelowy i niewinny, słodki i czysty.
Ciążąc ku bazie pachnidło traci na wyrazistości, sepia wyróżowiawia się, słodycz uciera się na cukrową watę, perfumy przywodzą na myśl zapach kartek "pamiętnika", który pamiętam z dzieciństwa. Słodki, gęsty, pudrowy i suchy a jednocześnie lepki świetnie pasował do sentymentalnych wierszyków, które wpisywały sobie kilkuletnie dziewczęta, "ku wieczystej pamięci".
Kilka miesięcy temu znalazłam w moich szpargałach podobny "pamiętnik" a w nim wpisy z czasów szkoły podstawowej. W tej chwili nie pamiętam większości twarzy z tamtego czasu, wiele imion to dla mnie już tylko puste znaki.
Wtedy Cuir Velours podobałby mi się znacznie bardziej niż teraz.
Ilustracja pierwsza to obraz Gustawa Couberta Portret Artysty,
druga, pędzla Delacroix to Mefistofeles w pracowni Fausta
trzecia zaś to Słodka scena na jeziorze Samuela Luke'a.
A ja uznałam, że zlekceważę całkowicie nowe zapachy od Goodsir, nie poznam, nie obadam; nie, nie i nie ;)
OdpowiedzUsuńA teraz co? Po Twojej recenzji, ujmując rzecz wulgarnie, przesrane. Nie zdzierżę i zamówię jedną próbkę ;P
Wcale nie jest mi przykro że narażam Cię na poznanie Bois d'Ascese (bo pewnie tą własnie próbkę zamówisz)-- to znaczy: czuję się nieco winna że pokomplikowałam Twoje plany ale gotowość do zakupu po pierwsze pochlebia mi po drugie zaś bardzo jestem ciekawa jak Ty odbierzesz ten zapach.
UsuńNo i Cię dopadły.. same. Hłe, hłe, hłe [rechocze mój wewnętrzny diabeł :> ]. Zapachy są naprawdę interesujące, to prawda. Choć do oryginalności im daleko.
OdpowiedzUsuńHmm na mnie Bois d'Ascense jest właśnie, ku jeszcze większej może uciesze Twojego wewnętrznego czorta, oryginalny. Tak bezkompromisowej słonej goryczy nie wąchałam chyba jeszcze nigdy- ale jak mi powiesz gdzie szukać będę przewdzięna, przestanie mnie może kusić własny flakon.
Usuń