Mężczyźni doświadczeni w rozkoszach miłości, kosztowanych na całym świecie, twierdzili, że nigdy nie doznawali takich dreszczy, jakie wywoływał w nich naturalny zapach Pięknej Remedios. (...)
Dlatego też tylko oni rozumieli, że młody dowódca straży zmarł z miłości, a rycerz przybyły z dalekich stron stoczył się na dno rozpaczy(...)Pewnego dnia, kiedy zaczynała się kąpać, ktoś spośród przybyszów uniósł obluzowaną dachówkę i znieruchomiał z
zapartym tchem, podziwiając wspaniałość jej nagich kształtów. (...)
- Ostrożnie - krzyknęła - spadnie pan.
- Chcę tylko patrzeć na panią - szepnął intruz.
- No dobrze - odpowiedziała - ale proszę uważać, bo dach jest spróchniały. (...)
Przegniły strop rozleciał się z groźnym trzaskiem i mężczyzna ledwie zdążył
krzyknąć z przerażenia, zanim rozbił sobie czaszkę i umarł bez jęku na cementowej
podłodze. Cudzoziemcy, którzy dosłyszeli hałas w jadalni i pospieszyli, żeby wynieść
trupa, poczuli na jego skórze dławiący zapach Pięknej Remedios. Całe jego ciało było
nim tak nasiąknięte, że z rozbitej czaszki popłynęła nie krew, lecz bursztynowa oliwa
przesycona tym tajemnym aromatem, i wtedy zrozumieli, że zapach Pięknej Remedios
torturuje mężczyzn nawet po śmierci, dopóki nie rozsypią się kości. Nie skojarzyli
mimo wszystko tego straszliwego wypadku z dwoma innymi, nie znając tamtych
dwóch mężczyzn, którzy umarli przez Piękną Remedios".
Naturalny zapach Pięknej Remedios musiał być podobny do Kingdom. Naturalna słoność lekko spoconej w słońcu skóry, metaliczny zapach śliny, zmysłowość jedwabistego orientu, kremowość sandałowego drewna, wszystko to splata się w Królestwie w melodię, bardziej mruczaną niż śpiewaną, nuconą cicho niskim, zmysłowym głosem.
Na magię Kingdom składa się cecha, która zwykle uważana jest za wadę perfum: bliskoskórność. Królestwo tli się przy samym ciele, na odległość ramienia pachnidło tworzy tylko mglistą zapachową aurę, miękką poświatę z sandałowca, nieco przywiędłej róży oraz fizjologicznego zapachu potu. Trzeba podejść bardzo blisko by poczuć Królestwo w pełni, gdy już się poczuje trzeba dotknąć, trzeba się wtulić w ten zapach, trzymać go, wąchać, smakować, lizać... Dopiero na ciele wygrzanym gorączką choroby, niemiłosiernym upałem lub miłosnym aktem Kingdom rozsnuwa w pełni rozsnuwa swe czary w pełnej krasie. Akord kwiatowy, lśniący, jakby glazurowany unosi się w otwarciu cieniem chłodnej, cierpkiej zieloności, które znika zanim na dobre się pojawiło pozostawiając po sobie wrażenie szorstkości i łykowatości. Sandał, miękki niczym kobieca skóra, wygładzony dotknięciami, pieszczotami, szeptami i miłosnymi zaklęciami choć wierny swej drzewnej naturze wydaje się niemal żywy, gdyby przycisnąć dłoń do nagiego drewna poczułoby się leniwe pulsowanie roślinnej, gęstej krwi. Prowokujący, zadziorny choć aksamitny i wolny od swej zwykłej suchej ostrości pieprz splata się z legendarnym, cielistym kuminem, spoconym i drżącym. Mięsista, ciemna kwiatowość tworzy wonne tło dla splątanych ze sobą olfaktorycznych trojga kochanków.
Z wolna kwiatowość ustępuje miejsca drzewności. Pierwszy zapachowy plan pozostaje taki sam, tylko tło ciemnieje, marszczy się, obrasta drzewnym mchem, rozświetla się ambrą.
Fenomen Kingdom polega na godzeniu sprzeczności. Zapach jest zarazem bezwstydny, nagi, cielesny jak smak i wilgoć języka kochanka, jest wyzywający, bardzo erotyczny, czasem wręcz wulgarny a jednocześnie naturalny, pozbawiony charakterystycznego dramatyzmu upojnego orientu. Jest perwersyjny ale to wyzwanie rzucone bez prowokacji, jakby mimowolnie. Królestwo jest żywiołem, nie teatrem, jest zmysłowością miłosnego aktu bez uwodzenia, udawania, kokietowania.
W stężeniu wody toaletowej Kingdom wydaje się być zapachem łatwiejszym do noszenia niż wyżej opisane EDP. Rozpowietrzone, luźno utkane z wonnych nut, ledwo muśnięte fizjologicznym kuminem jest bardziej cywilizowane ale i jakby smutniejsze jakby narzucone cywilizacyjne ograniczenia krępowały jego żywiołową, amoralną wolność. Charakterystyczna kwaskowość jest chyba zasługą rabarbaru, wymieniony w nutach w stężeniu wody perfumowanej pozostaje dla mnie nieuchwytny.
*fragment Stu Lat Samotności Gabriela Garcii Marqueza w przekładzie Grażyny
Grudzieńskiej i Kaliny Wojciechowskiej
Wszystkie ilustracje to zdjęcia genialnego Luciena Clergue'a
Dlatego też tylko oni rozumieli, że młody dowódca straży zmarł z miłości, a rycerz przybyły z dalekich stron stoczył się na dno rozpaczy(...)Pewnego dnia, kiedy zaczynała się kąpać, ktoś spośród przybyszów uniósł obluzowaną dachówkę i znieruchomiał z
zapartym tchem, podziwiając wspaniałość jej nagich kształtów. (...)
- Ostrożnie - krzyknęła - spadnie pan.
- Chcę tylko patrzeć na panią - szepnął intruz.
- No dobrze - odpowiedziała - ale proszę uważać, bo dach jest spróchniały. (...)
Przegniły strop rozleciał się z groźnym trzaskiem i mężczyzna ledwie zdążył
krzyknąć z przerażenia, zanim rozbił sobie czaszkę i umarł bez jęku na cementowej
podłodze. Cudzoziemcy, którzy dosłyszeli hałas w jadalni i pospieszyli, żeby wynieść
trupa, poczuli na jego skórze dławiący zapach Pięknej Remedios. Całe jego ciało było
nim tak nasiąknięte, że z rozbitej czaszki popłynęła nie krew, lecz bursztynowa oliwa
przesycona tym tajemnym aromatem, i wtedy zrozumieli, że zapach Pięknej Remedios
torturuje mężczyzn nawet po śmierci, dopóki nie rozsypią się kości. Nie skojarzyli
mimo wszystko tego straszliwego wypadku z dwoma innymi, nie znając tamtych
dwóch mężczyzn, którzy umarli przez Piękną Remedios".
Zapach Pięknej Remedios
Naturalny zapach Pięknej Remedios musiał być podobny do Kingdom. Naturalna słoność lekko spoconej w słońcu skóry, metaliczny zapach śliny, zmysłowość jedwabistego orientu, kremowość sandałowego drewna, wszystko to splata się w Królestwie w melodię, bardziej mruczaną niż śpiewaną, nuconą cicho niskim, zmysłowym głosem.
Na magię Kingdom składa się cecha, która zwykle uważana jest za wadę perfum: bliskoskórność. Królestwo tli się przy samym ciele, na odległość ramienia pachnidło tworzy tylko mglistą zapachową aurę, miękką poświatę z sandałowca, nieco przywiędłej róży oraz fizjologicznego zapachu potu. Trzeba podejść bardzo blisko by poczuć Królestwo w pełni, gdy już się poczuje trzeba dotknąć, trzeba się wtulić w ten zapach, trzymać go, wąchać, smakować, lizać... Dopiero na ciele wygrzanym gorączką choroby, niemiłosiernym upałem lub miłosnym aktem Kingdom rozsnuwa w pełni rozsnuwa swe czary w pełnej krasie. Akord kwiatowy, lśniący, jakby glazurowany unosi się w otwarciu cieniem chłodnej, cierpkiej zieloności, które znika zanim na dobre się pojawiło pozostawiając po sobie wrażenie szorstkości i łykowatości. Sandał, miękki niczym kobieca skóra, wygładzony dotknięciami, pieszczotami, szeptami i miłosnymi zaklęciami choć wierny swej drzewnej naturze wydaje się niemal żywy, gdyby przycisnąć dłoń do nagiego drewna poczułoby się leniwe pulsowanie roślinnej, gęstej krwi. Prowokujący, zadziorny choć aksamitny i wolny od swej zwykłej suchej ostrości pieprz splata się z legendarnym, cielistym kuminem, spoconym i drżącym. Mięsista, ciemna kwiatowość tworzy wonne tło dla splątanych ze sobą olfaktorycznych trojga kochanków.
Z wolna kwiatowość ustępuje miejsca drzewności. Pierwszy zapachowy plan pozostaje taki sam, tylko tło ciemnieje, marszczy się, obrasta drzewnym mchem, rozświetla się ambrą.
Fenomen Kingdom polega na godzeniu sprzeczności. Zapach jest zarazem bezwstydny, nagi, cielesny jak smak i wilgoć języka kochanka, jest wyzywający, bardzo erotyczny, czasem wręcz wulgarny a jednocześnie naturalny, pozbawiony charakterystycznego dramatyzmu upojnego orientu. Jest perwersyjny ale to wyzwanie rzucone bez prowokacji, jakby mimowolnie. Królestwo jest żywiołem, nie teatrem, jest zmysłowością miłosnego aktu bez uwodzenia, udawania, kokietowania.
W stężeniu wody toaletowej Kingdom wydaje się być zapachem łatwiejszym do noszenia niż wyżej opisane EDP. Rozpowietrzone, luźno utkane z wonnych nut, ledwo muśnięte fizjologicznym kuminem jest bardziej cywilizowane ale i jakby smutniejsze jakby narzucone cywilizacyjne ograniczenia krępowały jego żywiołową, amoralną wolność. Charakterystyczna kwaskowość jest chyba zasługą rabarbaru, wymieniony w nutach w stężeniu wody perfumowanej pozostaje dla mnie nieuchwytny.
*fragment Stu Lat Samotności Gabriela Garcii Marqueza w przekładzie Grażyny
Grudzieńskiej i Kaliny Wojciechowskiej
Wszystkie ilustracje to zdjęcia genialnego Luciena Clergue'a
Tym opisem dość często delektowałam się na wizażu, połączyłaś w nim moje dwie wielkie acz trudne miłości, trafiając w moje własne, bardzo osobiste sedno Kingdom'a. Dzięki:))
OdpowiedzUsuńI jak tu pozostać obojętnym na zapach, który tak zachęcająco opisałas ;)
OdpowiedzUsuńMarzeno czyżby łączyła nas także pasja do literatury iberoamerykańskiej? Bo że dzielimy upodobanie do Kingdom to już wiem.
OdpowiedzUsuńTovo, Twoje słowa zawsze sprawiają mi wielką przyjemność, dziękuję.
Sugestywna wizja.
OdpowiedzUsuńKingdom jeszcze nie miałam okazji poznać, lecz Twoje słowa dorzucają kolejny kamyczek do legendy zapachu. Uch, będzie trudno. :)
I tylko Sto lat samotności czemuś nie zachęca. ;) Jeden z moich literackich koszmarów. Ale uparłam się kiedyś, że książkę przeczytam, i w końcu przeczytałam. ;) Jestem z siebie dumna. :]
Choć kiedyś już wspominałaś, że Sto Lat Samotności nie należy do Twoich ulubionych lektur (eufemistycznie mówiąc) ta informacja znów mnie jakby zadziwiła.
UsuńMoże dlatego że po wielkim boom'ie na literaturę iberoamerykańską na przełomie lat 80tych i 90tych jakoś w dobrym guście jest lubić Marqueza (i innych twórców realizmu magicznego/nurtu rewolucyjnego), "wszyscy" lubią Marqueza, "wszyscy" zachwycają się Sto Lat Samotności. Nawet ci, co nie czytali.
Miło spotkać kogoś kto Stu Lat nie lubi.
Ale myślę że Twoja niechęć nie rozszerzyłaby się na Kingdom.
Oooo , przepraszam , ja Marqueza nie czytałam i nie zamierzam :P i w ogóle na sam dźwięk słów "literatura iberoamerykańska" odczuwam coś nieprzyjemnego w okolicach trzustki i ściskanie w gardle . Kiedyś jeszcze w LO słyszałam w radiu fragmenty opowieści o famach i kronopiach , i ni czorta nie mogłam zrozumieć , czemu wszyscy się tym zachwycają . Podobnie kilkakrotnie zaglądałam do różnych rzeczy w księgarniach próbując się do tego przekonać i niestety , niestety - absolutnie nie da rady .
UsuńNatomiast flakon Kingdom jako żywo przywodzi mi na myśl Królową Kier z Alicji w Krainie Czarów .
A zapachu nie znam , więc o nim nic nie powiem ;)
Parabelko tak całkiem zupełnie i nic od Iberoamerykanów?! Ja myślę o tym stylu w literaturze ( o ile można w ogóle tak generalizować) jako o swoistym przedłużeniu modernizmu amerykańskiego, Joyce'a i Faulknera. To ta sama gęstość prozy tylko w innym świecie- w szalonej Ameryce Południowej, krainie szaleństwa, mistyki i nieskrępowanej wyobraźni.
UsuńNo jakoś nic - nie pasuje mi . Faulknera czytałam dawno i mnie męczył - jedno zdanie ciągnące się przez 3/4 strony to doprawdy zbyt wiele jak dla mnie ;) , natomiast raz wpadły mi w ręce jego opowiadania - krótkie zwięzłe , treściwe - istne perły , niestety nie pamiętam tytułu zbiorku , ale taki Faulkner mnie oczarował . Tradycyjny niestety nie .
UsuńCo do Joyce'a - zaczynałam Ulissesa parę razy , ale nigdy nie miałam czasu go skończyć do czego się ze skruchą przyznaję , ale kiedyś go z cała pewnością przeczytam .
Iberoamerykanie jakoś mnie nie interesują może dlatego , ze to taki dziwaczny miks kulturowy , trochę tego , trochę tego , a na dobrą sprawę nic własnego , wszystko jest przetworzonym jakimś obcym wpływem . Gdyby istniała literatura tworzona przez rdzennych Indian , nie muśnięta wpływami kolonizacji białych - to tak , ale tak to nie . No i zupełnie do mnie nie przemawia powstała przez tę kolonizację kultura mieszana .Mistyka i szaleństwo oparte na magii to nie mój świat . Widać jestem zbyt ortodoksyjną Europejką z przedrewolucyjnej Europy ;)jak magia to tylko z Hogwartu ;)
Ja się zastanawiam czy literatura rdzennych Indian byłaby dla nas "strawialna", czy bylibyśmy w stanie czytać ją ze zrozumieniem. Kiedyś próbowałam czytać teksty buddyjskie- bez sążnistych komentarzy były absolutnie hermetyczne- co z tego że rozumiałam słowa jak tekst był dla mnie jednym wielkim znakiem pustym.
UsuńJako zadeklarowana postmodernistka nie mogę nie napisać, że teraz właściwie wszystko jest wtórne. Od warstwy językowej począwszy na interteksturalności skończywszy.
Iberoamerykanie stworzyli, w całej tej wtórności nową jakość- i to mnie właśnie w tej literaturze fascynuje.
Choć do mistyki i szaleństwa ja sama mam tak daleko jak stąd do, nie przymierzając, Kolumbii.
Myślę , że za literaturę rdzennych Indian można uznać na przykład ich mitologię z braku laku , i to jest całkiem strawne , mozna by uznać na przykład Kodeksy Majów - chociaz nie wiem , czy kiedykolwiek zostały opublikowane w formie i ilości dostępnej zwykłym czytelnikom , a byłoby ciekawie je przeczytać .
UsuńCo do współczesnej wtórności wszystkiego zgodzę się z Toba w 100 % - wszystko już było , nie ma nic nowego , chyba że zwyrodnienia , zohydzenia i głupotę , ale to trudno uznać za wartość kulturową , tak jak nie potrafie uznać za wartość kulturową instalacji polegającej na spaniu w publicznym miejscu czy udostepnieniu publiczności widoku swojej pochwy i szyjki macicy we wzierniku . Mnie z kolei do mistyki bywa dość blisko - ale w duchu europejsko-azjatyckim , szaleństwu jednak mówię zdecydowane "nie" , co innego mistycyzm i magia , co innego choroba .
Definicja sztuki jest niejasna, zgoda. Ja również mam wątpliwości jeśli chodzi o genitalia na krzyżu, zabawy fekaliami czy wręcz o samobójczy skok z któregoś tam piętra na rozpostartą, zagruntowaną płachtę tak by rozpaćkane wnętrzności i krew utworzyły wielki i abstrakcyjny obraz, ostatnie dzieło autora (tak w latach 60tych zrobił jakiś Japończyk, jego "dzieło" poszło za niewiarygodne pieniądze, ku, jak mniemam, wielkiej radości spadkobierców).
UsuńCzy w sztuce chodzi o to by zrobić coś po raz pierwszy? By zrobić coś na co jeszcze nikt nie wpadł, czego jeszcze nie było? Jeśli to wystarczy to spanie w publicznym miejscu jest sztuką (chyba że to miejsce to dworcowa poczekalnia) ale tylko raz.
Ale w takim razie wszystko to co napisałyśmy o postmodernizmie bierze w łeb.
A jeśli w sztuce chodzi o piękno to, moim skromnym zdaniem, obrazowe wytwory kultury większości ludów pierwotnych albo na przykład Majów sztuką nie są. Dziwaczne, powykręcane, rysowane bez zachowania perspektywy dla mnie są wprost zaprzeczeniem piękna.
Jasne, można powiedzieć, że to tylko subiektywne zdanie, w końcu nie wszystko musi mi się podobać (twórczość Aliny Szapocznikow także mi się nie podoba)- ale wtedy samo pcha się na usta pytanie o uniwersalność sztuki...
... i tak można w nieskończoność.
Myślę że w kulturze słowo "szaleństwo" ma podwójne znaczenie. Tego dualizmu uparcie nie chce dostrzegać masowy konsument kultury, dla którego takie "cool" jest bycie "krejzi", każda dziewczyna musi być choć "troszkę" szalona a każdy chłopak "nieco" zakręcony a to co godne uwagi ma być nienormalne-bo inaczej jest nudne.
Szaleństwo z jednej strony oznacza psychopatologię i chorobę z drugiej zaś szaleństwo jest transgresją poza siebie i poza kulturę. Pisał o tym między innymi w Historii szaleństwa w dobie klasycyzmu Faucault-- nie ma mistyki bez szaleństwa. Bez szaleństwa nie ma sztuki.
Myślę nawet że bez tego transgresyjnego szaleństwa nie ma miłości.
Oczywiście- można być szalonym na oba sposoby na raz. Flagowa metoda- schizofrenia (przynajmniej w popularnym rozumieniu i postrzeganiu tej choroby).
Ja wole poprzestać na transgresjach, drobnych osobistych objawieniach codzienności, bez pretensji do mistyki czy sztuki.
Piękno też jest subiektywne - rasowa piękność papuaska wywoła krzyk przerażenia u Francuza ,a Rita Hayworth na Tasmanii czy Alasce uchodziłaby za paskudę ;) tak samo to co się podobało Majom nie musi się podobać nam , bo kanony mamy inne , ale jest to interesujące i wg.mnie godne poznania .
UsuńMyślę , że uniwersalność sztuki nie polega na tym , że ma być odbierana wszędzie i przez wszystkich jednakowo , bo takich rzeczy nie ma ( z wyjątkiem Chopina , który jest najchętniej granym kompozytorem jak świat długi i szeroki :P- prawdopodobnie dlatego , że porzuciwszy wszelkie kanony stworzył muzyczny język wyrażający emocje , a te są jednakie u wszystkich ludzi), a oznacza ,że każda jednostka ludzka posiada potrzebę obcowania z pięknem czy wyrazem emocji czy co tam jest definicją sztuki - w swoim zakresie kulturowym .Dlatego ja bym mówiła raczej o uniwersalności sztuki jako zjawiska a nie o uniwersalności dzieł sztuki i ich potencjalnego odbioru/znaczenia . Po prostu sztuka jako zjawisko jest uniwersalna , natomiast jej wytwory są odbierane jako piękne w określonych warunkach , aczkolwiek są dziełami sztuki jako zjawiska . Twórca płyty z Palenque z całą pewnością był artystą i to tęgim , ale nam się ona wcale nie musi podobać , niemniej jest owocem procesu twórczego właściwego zjawisku zwanemu sztuką .
Szaleństwo w znaczeniu wyjścia poza siebie i kulturę w celach twórczych - oczywiście jak najbardziej , bez przekroczenia barier przeciętności nie ma aktu twórczego , natomiast co do masowego odbiorcy - pozwól , że litościwie spuszczę na niego zasłonę milczenia , bo od tych wszystkich "kul" i "krejzi" nawet mój wyrostek robaczkowy ma ochotę dokonać transgresji poza powłoki skórne , nie mówiąc już o otrzewnej ;P
Myślę zresztą , że posiadanie odrobiny tego szaleństwa przekraczającego granice przeciętności , nawet odrobiny , pozwala szerzej spojrzeć na to wszystko , co jest zaliczane do sztuki , łącznie z Majami i spaniem na środku sali wystawowej , i wyselekcjonować to , co rzeczywiście jest sztuką w sensie owocu transgresyjnego aktu tworzenia i spróbować to zrozumieć i przyswoić , oddzielając jednocześnie pozerski chłam i miernotę . Oczywiście również oba procesy będą głęboko subiektywne , a ostatecznej weryfikacji dokona historia . Ciekawe , czy za 300 lat ktoś będzie z równym zainteresowaniem jak dziś zabytki Majów , oglądać zdjęcia artystki z wziernikiem w pochwie :->
Możesz zarzucić mi europocentryzm (i będziesz miała słuszność) ale wydaje mi się że klasyczny kanon greckich mistrzów rzeźby nigdzie na świecie i w żadnych czasach nie wzbudzi odrazy. Większość kultur modyfikuje ów klasyczny kanon, dodaje lub ujmuje kilogramów (zestawmy wychudzoną top-modelkę z upasioną marokańską pięknością) ale uwarunkowana ewolucyjnie proporcja między szerokością bioder a talii u kobiet i ramion i talii u mężczyzn pozostaje niezmienna i uniwersalna.
UsuńKażda sztuka, jak mi się wydaje, po pewnym czasie poczyna być przedmiotem zainteresowania nie tylko estetyki czy kulturoznawstwa ale także antropologii. Im mniej jest uniwersalna- czyli im bardziej hermetyczna jest i związana z kulturą, z której się wywodzi tym szybciej staje się domeną antropologów albo historyków. Staje się artefaktem a pierwotny kontekst dzieła sztuki zaciera się. Tak ja postrzegam sztukę Majów- pewnie także dlatego, że się na niej nie znam i jest mi zupełnie obca, tak estetycznie jak kulturowo. Myślę, że pani z wziernikiem w pochwie z tej perspektywy będzie dla potomnych niezwykle interesująca, dzięki niej wiele będzie można orzec o naszych czasach i o nas samych.
100 lat temu zaczynałam od Cortazara, oczywiście "Gra w klasy", wtedy było to dla mnie odkrycie, potem odkryłam Marqueza. "100 lat samotności" za każdym powrotem odkrywam od nowa, potem zauroczył mnie Llosa (do dziś dla mnie kultowy).Czytam ale NIE lubię Coelho! Bardzo moja jest Allende, Fuentes, Borges....ale Twój blog nie o tym, choć każda z moich ulubionych książek wiąże się z jakąś moją ulubioną historią zapachową, tak już mam:)). Akurat "100 lat samotności" i piękna Remedios zawsze dla mnie była Kingdomem, tak jak "Złe godziny" zawsze będą dla mnie Perłmi od Lalique, i kiedy przeczytałam Twoją recenzję na wizażu zamarłam - jak ktoś mógł przejąć moje myśli!!!!
OdpowiedzUsuńCoelho jest dla mnie swoistym fenomenem kulturowym. To niesamowite, jaką karierę może dziś zrobić kiepski pisarz, jak doskonale sprzedaje się wtórność i jak głęboko ludzie złaknieni są prostych, pocieszających mądrości.
UsuńAle ja nie o tym.
Gusty literackie również mamy podobne, wszystkich autorów, których wymieniłaś znam i każdy jest mi bliski, na swój sposób.
Może najdalej mi do Llosy-- wydaje mi się twórcą bardzo nierównym, czasami drażni mnie jego polityczne zacięcie (ot choćby w świetnej z resztą Rozmowie w Katedrze albo w mniej świetnej Historii Alechandro Mayty) a czasami mam wrażenie, że jego książki to pomyłka, nieporozumienie, błąd kogoś kto jest w stanie stworzyć takie arcydzieło jak Święto Kozła.
Nie wszystkie książki mają dla mnie zapachy, i nie każdy bohater pachnie. Także nie wszystkim znanym mi perfumom umiem przyporządkować jakieś literackie odniesienie.
Ale zwykle te książki, które uważam za arcydzieła, które są dla mnie światem skończonym, pełnym- pachną. Cieszę się że dzielę z Tobą skojarzenie dla Kingdom.
Ja z kolei - niestety - jestem ślepa na kusicielski urok Kingdom. Ten zapach nie wzbudzał u mnie żadnych uczuć, wydawał mi się dość nijaki i jednocześnie przegadany. Może erotyzmu - ten przekaz mogłabym odczytać - dodaje mu męski pierwiastek, ale i tak to dla mnie za mało. Być może jeszcze dam się uwieść (bo coś musi być w tym zapachu, skoro ma takie recenzje)...ale na teraz - Kingdom to ni to, ni sio.
OdpowiedzUsuńA może po prostu Kingdom źle się na Tobie układa? Miałam okazję przekonać się jakie cuda czynić potrafi Twoja skóra z niby prostymi zapachami, dobrze mi znanymi- które na Tobie poczynały pachnieć jakoś inaczej, aż trudno mi było uwierzyć.
Usuń