niedziela, 6 stycznia 2013

Grossmith: Hasu no Hana, Phul Nana, Shem el Nessim

Hasu no Hana, Phul Nana oraz Shem el Nessim to zapachy powstałe w XIX wieku, odtworzone i zwrócone perfumeryjnej sztuce na bazie cudem ocalonej z wojennej zawieruchy receptury. Tak przynajmniej głosi wersja oficjalna, myślę że bardziej nastawiona na rozkręcenie marketingowej machiny niż na dawanie świadectwa prawdzie. Pachnidła sporządzone według oryginalnych receptur są, jak się zdaje, absolutnie nie do zdobycia, wąchając poreformulacyjne, współczesne wersje zapachów jednak miałam wrażenie obcowania z czymś niezwykłym, z czymś co nie pochodzi ze znanej mi epoki. Wszystkie trzy pachnidła są intensywne, trwałe, misterne, bogate, z rozbudowanym akordem kwiatowym zblendowanym tak dokładnie, że trudno wytropić w nim pojedyncze składowe nuty. 




Zapach Wiosny

Shem- el- Nessim to nazwa egipskiego święta pierwszego dnia wiosny wypadającego zawsze w poniedziałek po Wielkiej Nocy. Obchodzą je zarówno chrześcijanie jak muzułmanie, tradycja jego obchodów sięga ponad cztery i pół tysiąca lat kiedy to starożytni Egipcjanie czcili rozpoczęcie sezonu wegetacji odświętnym posiłkiem, w którego skład wchodziły koniecznie sałata i jaja.
Mnie jednak Shem- el- Nessim nie kojarzy się ani z wiosną ani ze świętowaniem. Zamykam oczy i znajduję się na starym, arabskim suuku w gwarny, targowy dzień.


Otwarcie jest dziwaczne: tłusty, gęsty akord przywodzi mi na myśl pozbawione łupinek orzechy arachidowe moczone w lnianym oleju i przechowywane w glinianym naczyniu w chłodzie wczesnego poranka. Charakterystyczną, kojarzącą się z zapachem pracowni malarskiej tłustość oleju lnianego kontruje szorstkie, podsuszane geranium, które ciągnie za sobą świetlisty a jednocześnie ciężki, silnie pudrowy akord kwiatowy. Przekładając doznania olfaktoryczne na skojarzenia i wyobraźnię: obok sprzedawcy oleju miejsce zajął handlarz kwiatami oferujący nie delikatne, pełne rosy świeże rośliny a stosy przesypywanych drewnianymi szuflami wykończonych tylko odrobiną zieloności płatków oraz suszonych kłączy irysa przeznaczonych do produkcji pachnideł. Subtelny powiew wiatru przynosi wonne echo znad straganu z arabskimi przyprawami, na suuku panuje coraz większy ruch. Mnogość ciał przewijających się w upale późnego popołudnia, ocierających się o siebie tworzy specyficzną piżmową duszność, statyczną, drżącą od gorąca. W tej gęstej atmosferze akord kwiatowy brzmi jeszcze donośniej, miękko, czysto i bardzo pudrowo. 
Ukryty w paczulowym cieniu zmierzch przywraca pamięć o orzechowym otwarciu Shem- el- Nessim. Teraz jednak zapach zupełnie pozbawiony jest tłustości, marcepanowy heliotrop, ciemna wanilia oraz ciepłe, kremowe drewno sandałowe wtula się w skórę a ja mam wrażenie, że cała ta egzotyka i arabskość wcale nie dobiera Zapachowi Wiosny podobieństwa do odrobinę młodszego L'Heure Bleu, w którym olfaktoryczny ciężar zastąpiono umiarkowaniem a gęstość wysmakowaną elegancją.

Japońska Lilia



Hasu no Hana wzięła swe imię od japońskiej lotosowej lilii, spodziewać by się zatem można było kompozycji pastelowej i niemal transparentnej. Jakby na przekór tym oczekiwaniom pachnidło otwiera się zdecydowanie, intensywną gorzką pomarańczą, dartą skórką, łupionymi z kory gałązkami, miażdżonymi młodymi liśćmi. Dziwaczna woń lnianego oleju z Shem el Nessim, obecna, choć ledwie zaznaczona znów splata się z szorstkim, ostrym geranium, delikatną, bladą różą, skórzastą bergamotką i szorstką, suchą, apteczną gorzkością, która czyni serce Hasu no Hana nieco podobnym do Shaal Nur.
Gdy nikną echa hesperydowego otwarcia na skórze pozostaje piękna drzewna gorycz w którą powoli, niczym gejsza drobiąca krok w swych drewnianych geta, wkrada akord się kwiatowy. Aksamitny ale pełen przestrzeni, bardziej kojarzący się z hipnotycznym i dusznym ylang- ylang niż z pastelową lilią, utarty na gęsto z odrobiną orientalnych przypraw.


W tle przewija się wyrysowany rozwodnionym tuszem, z wolna ewoluujący akord szyprowy, cichy jak szept. Dębowy mech wraz z ciepłą, wygrzaną temperaturą ciała suchą paczulą są ledwo naszkicowanym tłem dla soczystego, chrupkiego, gładkiego pozbawionego dymu wetiweru oraz słodko- cierpkiej drzewnej głębi, miękkiej i szorstkiej zarazem, jak drzewny bal cięty w poprzek słojów. Rozpływają się w niej inne nuty pozostawiając po sobie smużkę jasnego, żywicznego kadzidła, żywiczna drzewność łasi się do skóry na długo opromieniając ciepłą poświatą.




Piękny kwiat


Phul Nana to olfaktoryczna wyprawa do ogrodów Indii, gorących i wilgotnych, pełnych egzotycznych kwiatów o bajecznych kształtach i żywych kolorach. Gorzko -cierpkie hesperydowe otwarcie, lekkie neroli wraz z pomarańczowymi skórkami zmiękczone jest syntetyczną, mocno mydlaną konwalią, preludium do kwiatowego serca zapachu. Serca potężnego, intensywnego, bijącego głośno, bez śladów arytmii czy trachykardii. Jaskrawo biały, sopranowy jaśmin złożony z ostro- szorstkim geranium mości się na skórze z wolna nabierając mocy i gęstości.
Kiedy zaś w końcu nabierze oddechu i mocy wczepia się w skórę, osiada na ciele całym, wyczuwalnym niemal fizycznie, ciężarem i pachnie, wydawałoby się że bez końca. Przez długie godziny Phul Nana pozostaje niezmienna, tylko subtelne zmiany zapachowej konsystencji zwiastują wypalanie się pachnidła do bazy, najciekawszego i najpiękniejszego czasu tego zapachu. Akord kwiatowy z wolna schnie, płatki kruszą się na podobieństwo potpourri, grudki wonnej żywicy zmieszane z transparentniejącą od utraty wody kwiatowością i mleczno- słodką wanilią oraz egzotycznym, bogatym akordem drzewnym sprawiają, że zmierzch Phul Nana zwodniczo przypomina orientalną, dymną atmosferę Shalimar. 



Ułożony na suchej, indyjskiej paczuli pikantny, zatracający zapachem lawendy opoponaks ze słodkim, złotym styraksem ozdobione misternymi arabeskami fasolkami bobu tonka czynią Phul Nana godnym swego hinduskiego imienia zapachem pełnym wschodniego przepychu. Gęsty, ciężki, balsamiczny- a jednocześnie wolny od wszelkiej masywności, przysadzistości przywodzi na myśl wiotką i szczupłą dziewczynę o ciemnych oczach odzianą w zdobny i bogaty złotogłów.



Ilustracja pierwsza to obraz At the Souk Patricii Rachadi. Więcej prac malarki można obejrzeć tutaj:  http://fineartamerica.com/profiles/patricia-rachidi.html
Ilustrację drugą pożyczylam z http://www.flickr.com/photos/danni85/4061241989/
trzecią zaś od: http://www.imaginarymuseum.net/2012/11/ito-shinsui.html
czwarta pochodzi z http://www.thebeautyonline.com

2 komentarze:

  1. Miałam krótki dość epizod z orientalnymi zapachami (Swiss Arabian), krótki, bo szybko przekonałam się, że w tego typu zapachach czuję się, jak w przebraniu. W trakcie tańca brzucha np. I teraz, choć sprawia mi przyjemność wąchanie takich pachnideł (nawet, jeśli przyjemne nie są), to kojarzą mi się zdecydowanie z zapachem wnętrza, a nie osoby i na szczęście mnie nie kuszą - choć ostatni piękny kwiat bardzo chętnie bym powąchała.

    OdpowiedzUsuń
  2. Grossmith to zupełnie inne myślenie o zapachach niż Swiss Arabian czy Rassai. Typowo arabskie wonie, także ten Swiss Arabian który dostałam w prezencie od Ciebie, nie bawią mnie zupełnie- też czuję się w nich przebrana, jest mi ciężko i duszno. Phul Nana jak i inne "ocelone" Grossmithy to raczej europejskie wyobrażenia o oriencie niż sam orient- z resztą jeśli masz ochotę Piękny Kwiat powąchać nie widzę przeszkód- na pocztę mam blisko.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...