środa, 13 marca 2013

LM Parfums: Ambre Musadin

Do pisania tej recenzji zabieram się już dość długo.
Nie przychodzi mi ona łatwo bowiem po pierwszych testach nie pożądam dalszych doznań a myśl o ponownym globalnym użyciu Ambre Musadin nie jest mi szczególnie miła. Zapach epatuje brzydotą. Nie wtórnością, której się, po prawdzie, spodziewałam ale brakiem finezji, ciężarem i totalnym brakiem urody, tak ewidentnym że aż ...sympatycznym.



A miał być Ambre Muscadin Laurenta Mazzone olfaktorycznym olśnieniem na miarę Black Oud. Cóż. Nie wyszło.




Duże zwierze

Ambre Muscadin otwiera się zapachem miodu, w części scukrzonego i skrystalizowanego, w części wciąż płynnego, lepkiego i tak słodkiego że aż załamującego się w urynalną kwaśność. Mocarna miodowa gęstość w ciekawy sposób wzbogacona została korzeniem wetiweru, jednocześnie wilgotnym i ziemistym, przywodzącym na myśl grząskie błoto i zdeptaną, zmiażdżoną trawę. Chwilę później pojawia się piżmo. Spocone, fizjologiczne i animalne, zlepione benzoesową żywicą jak ostatni puzzel wpasowuje się w wonną układankę i oczom duszy mojej ukazuje się zwierzę. Duże, ciężkie, powolne i włochate.


Gruczoły piżmowoła w okresie godowym wydzielają substancję o zapachu zbliżonym do piżma. Wydzielina ta ma oczywiście wabić osobniki odmiennej płci i skoro gatunek przetrwał to zadanie swe wypełniać musi znakomicie. Na ludzi jednak jej woń wywiera efekt wprost przeciwny, tłusta, brudna, woskowo śliska, słodka i kwaśna jednocześnie oblepia receptory węchowe kwintesencją fizjologiczności i animalności przy której cywet to tylko niewinna olfaktoryczna igraszka.
Zlepione owym pseudo piżmem grube, przywykłe do arktycznych mrozów futro, skołtunione, przesiąkłe kwaśną wonią moczu; ciepły, parujący oddech z wilgotnych nozdrzy i ryjące mokrą ziemię kopyta oraz niejednoznaczna, ciemna i dymna wanilia burbońska- oto serce Ambre Muscadin. Gęsta, lepka ambra zlepia długie włosie w zbite strąki, jej woń i konsystencja dziwnie przypominają rozgrzaną w dziecięcych dłoniach plastelinę.

Czas przewiewa grube wole futro. Delikatnie rozczesuje zbite kołtuny, rozcieńcza ciężki, duszący zapach płodnego zwierzęcia pozostawiając wrażenie miękkości i puszystości.



Z płodnego samca woła piżmowego pozostaje słodka, miła dotyku maskotka o aksamitnym futerku. Dominujący w otwarciu miód utracił swą urynalną komponentę, teraz jest płynny, ciepły niemal jadalny a towarzyszące mu, wyładniałe z czasem, puchate piżmo wydaje się prawie pudrowe, może to zasługa wymienionych w nutach kwiatów fiołka?
Kompozycja, wciąż słodka i lepka traci masę i spoistość, otula miast dusić, ogrzewa a nie ciąży. I jest w swym zmierzchu wcale przyjemna- ale jedno spotkanie z piżmowołem jakoś mi wystarczy.


Zdjęcie pierwsze można znaleźć na http://www.lecznica-as.lodz.pl/zestaw5a.htmldrugie pochodzi z http://www.alaskadispatch.com
trzecie zaś pożyczyłam od http://www.dragonstoybox.net/prodimg/100274-2667-MiniOx.jpg


12 komentarzy:

  1. A swoją drogą ciekawa jestem , czy wół piżmowy rzeczywiście śmierdzi ;)
    Z opisu zapach-śmierdziel . ale czuję , że mógłby mi się spodobać - zwierzęcości na mnie brzmią całkiem dobrze .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Śmierdzi. Wiem, wąchałam.
      Poza okresem godowym pachnie po prostu dużym zwierzęciem, które nie kąpie się za często, nie czesze futra i raczej nie używa mydła. Ale kiedy chce się rozmnażać do kompleksu tych woni dołącza piżmowy, napakowany feromonami, tłusty fetor.
      Zwierzęcości na mnie także dobrze się układają- ale kilka pierwszych godzin życia to za dużo szczęścia, nawet jak na mnie. Przy okazji podeślę Ci parę kropel na testy (niech się tylko nazbiera parę okazji) to sama ocenisz.

      Usuń
    2. Dzięki Ci , o Boska :* Ale i tak najbardziej śmierdzą drapieżniki oraz szwedzkie rybki w puszce ;P

      Usuń
    3. Parabelko a skunks?
      Z krwiożerczości nie słynie za to ze smrodu i owszem.

      Muszę kiedyś powąchać te rybki, koniecznie!

      Usuń
    4. Ojtam ojtam , obracamy się w eurazjatyckim kręgu kulturowo-zapachowym ;)
      nie wiem , czy wąchanie tych rybek to dobry pomysł...

      Usuń
  2. Ciekawa jestem tego zapachu, chociaż wiem, ze nie byłby dla mnie. Szkoda, że się tak wyładnia na końcu. Chociaż najbardziej kręcą mnie śmierdziele abstrakcyjne. Nie kojarzące się z naturalnymi substancjami.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ojjj, chyba czuję się zaintrygowana. ;) Naprawdę ktoś mnie podmienił, skoro piżmo budzi we mnie taką ekscytację.
    Będę poszukiwać próbki (na szczęście to nie będzie trudne).

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie szukajcie Ambre Muscadin zbyt pilnie, testowe ilości powędrują do Was przy najbliższej okazji.

    Justyno- AM nie tyle ładnieje na końcu co staje się miły. Pluszowy. Niefizjologiczny. Taki perfumeryjny, no.
    Ja chyba też wolę abstrakcyjne potwory. Tak odważna zwierzęcość kojarzy mi się raczej z niedomyciem niż z pachnidłami.

    Wiedźmo, czy to przeciągająca się zima tak wpływa na Twój nos? "Faza" na piżmo jest interesująca, pilnie wypatruję rezultatów opisywanych na Twoim blogu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wiem, czy zima - i chyba nawet wolałabym, żeby nie. :) Bo ta faza jest coraz bardziej wciągająca; z własnej woli brnę coraz głębiej. Fascynujące!
    Zima się nie przeciąga, ostatecznie przysłowia "w marcu ja w garncu" nie wymyślono wczoraj. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedźmo a Black Musk od Montale znasz może? Piżma tam co prawda niewiele ale sporo oudu, takie połączenie mogłoby Ci się spodobać.

      Usuń
  6. Duży, brudny, skołtuniony zwierz to jednak za dużo jak dla mnie :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie też. Więcej pachnących spotkań z nim nie przewiduję.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...