czwartek, 11 kwietnia 2013

Jovoy Paris: Ambre Premier


Ambre Premier od Jovoy Paris to z pozoru kolejny ambrowiec, urodziwy ale całkiem całkiem normalny, by nie napisać zwyczajny. Ciepły, puchaty, słodki, mocny jak zawiesiste porto, ot nic nowego. Kilku głębokich wdechów i wiele cierpliwości potrzebowałam by zorientować się, że nie jest to pachnidło tak całkiem stereotypowe. Trudno bowiem o pospolitość kiedy stoi się na głowie.




Głową w dół


Ambre Premier skomponowała Michelle Saramitot, to pierwszy zapach tego "nosa" jaki poznaję. To, że nie wiem czego się po kreatorce spodziewać czyni mnie jeszcze bardziej zdezorientowaną i zupełnie nie potrafię orzec czy odwrócenie klasycznej piramidy zapachowej w Ambre Premier jest zamysłem twórczym czy też zapach tej cyrkowej niemal ewolucji dokonuje na na mojej skórze niejako z własnej inicjatywy.
Rozpylona na nadgarstek Premierowa Ambra osiada na skórze suchym, gładkim pyłem akordów tak dobrze zblendowanych, jednorodnych i utartych, że bardziej niż otwarciu zdają się przynależeć bazie zapachu, statecznej, gęstej, rozlewającej się po ciele złocistym ciepłem. Wrażenie to pogłębia intensywna paczula, stereotypowo kojarzona z nutami głębi, czekoladowo- kakaowa utarta do jedwabistej gładkości ze słodką, jasną wanilią, dopełniająca akord ambrowy smakowitym gourmand. Znakomicie wyważony między słodyczą a wytrawnością zapach jednocześnie uwodzi powonienie i rozczarowuje zdaje się bowiem być płaski, jednostajny i właściwie zamierać w chwili, gdy dopiero powinien się rodzić.
Cierpliwość jednakże jest cnotą, błogosławieni zatem niech będą cierpliwi bo to oni Ambre Premier radować się będą. Proszę o wybaczenie za ten egzaltowany, nieco biblijny język. To co dzieje się w zapachu bowiem tłumaczy patos i nadmierną afektację: po godzinie, może półtorej trwania na skórze ciężka, monolityczna niemal ambra przeciera się albo raczej rozpęka jak wysuszona ziemia a przez siateczkę pęknięć i szpar sączyć się poczyna światło. Dosłownie. Cierpka, cytrusowa jasność kruszy powoli spoistą dotąd strukturę zapachu a zarazem studzi ciepłokrwistą ambrę nie odbierając jej jednak gładkiej miękkości. Gdzieś na granicy wrażliwości mojego powonienia błąka się miodowa nuta suszonych lub kandyzowanych owoców posypanych kardamonem.



Rozpowietrzony, rozcieńczony światłem zapach rozsmuża się na skórze, lekki, coraz lżejszy, przestrzelony pikantnością przypraw. Na złocistym powidoku zakwita bułgarska róża o postrzępionych płatkach, jej miodowy aromat przenika i dopełnia puchatą gładkość i słodycz, które pozostały z ambry. Zmierzch zapachu, zaskakująco subtelny, ażurowo- koronkowy i tak wycyzelowany że nie da się tego usprawiedliwić naturalnym parowaniem olejków wydaje się być zbyt delikatny by utrzymać przysadziste otwarcie, Ambre Premier zdaje się chwiać niby słonie Dalego na swych absurdalnych, pajęczych nogach.
Ale czy wszystko musi być sensowne, logiczne i składne?


Ilustracja pierwsza i trzecia to obrazy Salvadora Dalego: Kuszenie świętego Antoniego oraz Słonie.
Ilustracja druga to karta tarota Wisielec z talii zaprojektowanej dla króla Francji Karola VI

3 komentarze:

  1. Bardzo interesujące. Aż chciałoby się nastawić minutnik na godzinę i poobserwować. Warto byłoby zobaczyć rozpękający się monolit - ale mam wrażenie, że dla mnie, która za ambrą nie przepadam, więc nie jestem dobrym obserwatorem, cały proces pozostałby niewidoczny.
    Za to dostrzegam, ba, jestem zbyt często męczona przez zjawisko, kiedy gładkie piękno przeistacza się w jadowitego potworka. I to w znacznie krótszym, niż godzina, czasie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kolejny zapach, który brzmi jak coś obiecującego. Przynajmniej zaocznie, ponieważ go nie znam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uuuu , brzmi baaardzo interesująco :)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...