środa, 3 kwietnia 2013

Illuminum: Cashmere Musk i Rajamusk

Michael Boadi to brytyjski fryzjer (teraz się chyba mówi- stylista fryzur, albo jakoś tak), który sławę zdobył mistrzowskim strzyżeniem i czesaniem modelek dla wielkich projektantów mody oraz aktorów i wszelkiej maści gwiazd. Na fali powodzenia postanowił realizować się także jako perfumiarz i w 2011 roku stworzył markę Illuminum. Jej kolekcję stanowi w tej chwili szesnaście zapachów, poznany do tej pory Wild Tobbaco sprawił, że zapragnęłam przetestować całą resztę. Dzięki uprzejmości Jaroslava mogłam zawszeć znajomość z dwoma piżmami Illuminium, Cashmere Musk i Rajamusk.
Jako że ostatnio ciągiem z większą lub mniejszą emfazą chwaliłam opisywane zapachy dziś, aby nie zrobiło się na blogu zbyt słodko i zbyt pochlebnie, pozwolę sobie na chwilę malkontenctwa bo oba testowane pachnidła są bowiem okropne, po porostu okropne.





Cashmere Musk




Jeszcze przed testami wyobrażałam sobie, że Cashmere Musk będzie jak olfaktoryczny dmuchawiec. Puchaty, miękki, jasny zapach kaszmeranu i mydlanego, czystego piżma mógłby być łagodny, przestrzenny i tak lekki jak niesione ciepłym podmuchem nasiono doczepione do białej, delikatnej lotki. Pomyślałam sobie że na przekór pogodzie za oknem miło będzie pachnieć dmuchawcem i pominąwszy testy nadgarstkowe od razu użyłam perfum globalnie. No i niemal się nie zadusiłam.



Cashmere Musk zaaplikowany w ilości trzech pisków najpierw wywołał gwałtowny napad kichania a potem wprost odebrał mi dech. Wcale nie chodzi o to, że mam alergię na dmuchawce czy inne części mniszka lekarskiego. Problemy z oddychaniem wywołał kaszmeran, gryzący i zatykający pudrem, stunningowany w otwarciu cierpkimi, niemal chlorowanymi aldehydami. Gdyby ktoś miał wątpliwości, że kaszmeran nie jest pozyskiwany z naturalnych składników a stanowi mieszaninę związków chemicznych bez odniesienia do żadnej konkretnej woni występującej w przyrodzie powinien koniecznie powąchać Cashmere Musk, syntetyczność jest tu znakomicie wyczuwalna. Tępy, miałki i metaliczny jednocześnie aromat z niemal całkiem obciętym drzewnym zakresem podbity został mdławą tłustością kokosa, tradycyjnie na mnie jełczejącego i odbierającego kompozycji resztki i tak dyskusyjnej urody.
Piżmowe spektrum widma kaszmeranu płynnie przechodzi w samo piżmo, zgodnie z moją intuicją puszyste, czyste, jasne, mydlące się, z towarzyszącym intensywnym akordem kwiatowym, chłodnym, pudrowzielonym i również zatykającym choć już bez morderczo duszącej mocy otwarcia.
Kaszmeran, wciąż wyraźnie wyczuwalny ewoluuje w kierunku śliskiego, przeźroczystego celofanu, szeleszczącej i sztywnej oprawy kwiatowego akordu. I, jak się okazuje, niezniszczalnej, kwiaty bowiem w końcu więdną i tracą zapach kaszmeranowy celofan pozostaje zaś na skórze samotny długie godziny.



Rajamusk

Otwarciu Rajamusk nie można odmówić pewnej urody, nieco banalnej i pretensjonalnej ale cieszącej powonienie. Luźno splecione nuty kwiatowe, delikatnie kwaskowe i subtelnie słodkie jednocześnie mojej nadpobudliwej z powodu przedłużającej się zimy wyobraźni nasuwają obraz kwitnącej gałęzi drzewa owocowego w wiosennym sadzie.



Sielski olfaktoryczny widoczek szlag jednak trafia gdy zapachowy kadr odjeżdża ukazując szerszy obraz. Kwietniowy sad okazuje się być zdjęciem na opakowaniu proszku do prania lub innego pudrowosypkiego detergentu o woni ostrej, szorstkiej i syntetycznej. Ekspansywna, fałszywie brzmiąca, dusząca konwalia wrzucona do piżmowego kartonu wraz z kwaskiem cytrynowym i cukrem tworzy kompozycję minimalistyczną, nowoczesną i, być może elegancką, ale także do bólu nudną, stężałą i dziwacznie odstającą od skóry.
Po kilku godzinach na ciele Rajamusk daje lubiany przez niektórych efekt świeżości i suszonego wiatrem prania. Cywilizowane, czyste piżmo prowadzi niezobowiązującą pogawędkę ze sterylnym kwiatowym akordem i wypraną do bezpłciowej białości paczulą.
I to pewnie może się podobać.
Szkoda, że nie mnie.


Zdjęcie pierwsze pożyczyłam z bloga http://lubczasopismo.salon24.pl
Zdjęcie drugie znaleźć można na http://www.bank-zdjec.com/foto/1040/
Ostatnie zdjęcie pochodzi z serwisu http://x.garnek.pl

4 komentarze:

  1. O! Ten pierwszy mógłby mi się chyba spodobać, Martwi mnie ten kokos jełczejący, ale celofan z kolei kusi. To musi być dziwadło godne poznania przez mój zwichrowany nos!
    Co do drugiego - bardzo podoba mi się opisany przez Ciebie fałszywy widoczek. Świetne zestawienie - kwitnąca gałąź (+zdjęcie upragnionego obiektu tej skostniałej zimy) i proszek do prania, którego udawanego kwiecia nie znoszę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurczątko! Sporo sobie po nich obiecywałam... A tu jeśli nie wtopa, to mała wtopka.
    Choć Cashmere Musk w dalszym ciągu mnie kusi.
    A z drugiej strony... białe paczuli w wersji Toma Forda przypadło mi do gustu, czyściutkie białe piżmo z Musk Pure tegoż również wzbudziło zainteresowanie. Chyba więc i Piżmo Radży wydaje się całkiem, całkiem... :) Co ta piżmomania ze mną wyprawia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak sobie jeszcze przypomniałam... to, jak należy nazywać osobę zajmującą się strzyżeniem, farbowaniem, układaniem etc. zależy od tego, ile trzeba zapłacić za wizytę u tego kogoś. ;) Boadi pewnie mieści się gdzieś między "stylistą fryzur" a "maestro". :)

      Usuń
  3. Ostatnio podjęłam, bardzo ostrożnie, ponowne testy obu piżm bo a nuż miałam zły dzień i skrzywdziłam je złą oceną. Otóż nie, zapachy są fatalne i mogą wywołać wysypkę.

    Wiedźmo, słuszna uwaga. Tytułomania kwitnie ale nie zawsze dotyka tylko tych znanych i uznanych. Przestały mnie już dziwić szyldy w stylu Akademia Paznokcia,
    Teraz czekam na uniwersytet.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...