wtorek, 23 lipca 2013

Jovoy Paris: Private Label

Ciemność. Wyobraźcie sobie ciemność bezksiężycowej, bezgwiezdnej nocy, czerń osiadającą na ramionach aksamitnym woalem, osiadającą na powiekach. Wyobraźcie sobie postać zagubioną w tym mroku, z dala od świateł miast i gwaru ludzkiej ciżby, w samotności i ciszy. Wyobraźcie sobie jak błądzi po omacku, wyciągając ręce przed siebie próbuje palcami odnaleźć drogę, poczuć dłońmi to, czego widoku odmawiają mu oczy. Białe, błądzące plamy rąk ledwo majaczą w gęstej ciemności, zagubiony człowiek porusza się powoli, rozważnie stawia kroki, noc zdaje się tłumić nawet szelest trawy pod jego stopami. Nagle...
Nagle coś dotyka jego policzka. Muska go miękko, zupełnie bezgłośnie, prześlizguje się po skórze i rozpływa w mroku. Człowiek zamiera wpół ruchu a dreszcz grozy przesuwa mu się chłodem i gęsią skórką wzdłuż kręgosłupa. Bezcielesny, jedwabisty dotyk przez chwilę wydaje się być zapowiedzią ataku, niebezpieczeństwa przyczajonego gdzieś w ciemności.
Nie, postać z ulgą nabiera oddechu w płuca, lżeje napięcie mięśni. To nie zagrożenie, ukryte zło. To tylko zagubiona w mroku ćma.




Krążąc wokół płomienia

Przepraszam. Tą opowieść piszę impulsywnie, odczuwając fizyczną niemal potrzebę przelania tego co czuję na wirtualny papier. Pewnie będzie nieskładna, z całą pewnością zaś w gorącej wodzie kąpana.
Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że się zakochałam. A dla zapachu, który wywołał we mnie ten gwałtowny emocjonalny zryw warto jest stracić głowę.


Skóra i labdanum. To połączenie trafia w ślepą plamkę mojego krytycyzmu i rozwagi, otumania, uwodzi niby najdoskonalszy feromon, wprawia powonienie w rozkoszne szaleństwo. Surowa słona gorzkość w nadnaturalny prawie sposób przemienia mnie w obłąkaną prorokinię, natchnioną poetkę albo w ofiarną kochankę. Czy zatem dziwić może że dla Private Label całkiem wyrzekłam się zdrowego rozsądku?
Zmysły skapitulowały jako pierwsze. 
Ciemny, ziemisty a jednocześnie ostry dzięki dodatkowi cypriolu wetiwer spotyka się w otwarciu ze skórą garbowaną na sposób indiański, poprzez wędzenie w jałowcowym dymie. Temperatura i gorący dym wydobyły z surowej skóry zmysłowe, fizjologiczno- piżmowe tony kastroleum. Ich sensualna miękkość rozciera wyraziste otwarcie zapachu, sprawia, że powonienie nie maceruje się od intensywnej, dzikiej goryczy labdanum a tylko uwrażliwia się tak jak podniebienie uwrażliwia się po pierwszym łyku mocno taninowego, wytrawnego wina.


Później pojawia się wrażenie miękkości. Narasta powoli, jak strup na zdartej garbowaniem skórze. Gęste, plączące palce pajęczyny, bezszelestny dotyk skrzydeł ćmy, aksamitna czerń po wewnętrznej stronie powiek. Miękkie, długie, zwijające się w serpentyny strużyny drewna sandałowego, ich kremowa delikatność i przyćmiona słodycz. Jest jej tylko kropla, to o wiele za mało by przełamać wytrawną srogość pachnidła, by osłodzić jego szorstkość. Jednak dość jej by wygładzić obyczaje, pomniejszyć okrucieństwo i pierwotną, barbarzyńską nieomal dzikość zapachu. Pivate Label łagodnieje ale zmienia swej natury. To potęga, bezkompromisowa i brutalna. Na chwilę tylko oswojona.
Sucha, odrobinę piwniczna paczula szczepiona z wonnym spektrum zapachu skóry tak silnie, że zdająca się być oczywistym jego przedłużeniem wydobywa rozcieńcza z wolna surową, słoną gorycz labdanum i skóry dobywając z czystkowej żywicy tony bardziej jedwabiste, ambrowe, lśniące głębokim, chropowatym jakby światłem niczym grudka nieoszlifowanego bursztynu trzymana pod lampą. Zapach przywiera do ciała, przylega tak ściśle jak pyłek ze skrzydełek schwytanej w pułapkę z dłoni ćmy wciera się między linie papilarne na palcach. Trwa tak długie, długie godziny a w końcu rozpływa się bezszelestnie w słodko- słonym, podbitym kroplą oudu westchnieniu.


Intelekt poddał się niedługo po zmysłach.
Wiem, że Pivate Label nie jest zapachem nowatorskim, podobne mu są chociażby genialne Bois d'Ascese lub turpistycznie piękny Oud Imperial. Wiem, że ta zmysłowa, ciemna gorzko- słona surowość, mój olfaktoryczny afrodyzjak nie jest połączeniem uznawanym za ładne. Póki jednak będzie mnie czarować tajemniczą, magiczną dzikością, mocą prześlizgującą się dreszczem w dół kręgosłupa, pierwotnym lękiem, dojmującym doznaniem dziwności i samotności to nie zamierzam się cudzymi opiniami przejmować.
I pewnie jak ta ćma krążyć pocznę wokół własnego falkonu.



Zdjęcie pierwsze zostało wykonane przez Nicramusa76. Jego inne prace znaleźć można na stronie National Geographic http://www.national-geographic.pl/foto/users/nicramus76-17017
Ilustracja druga pochodzi z serwisu http://tvtropes.org
Trzecią zaś znalazłam tutaj: http://www.tumblr.com/tagged/strange%20beauty?language=es_ES

11 komentarzy:

  1. Szczęk mi był opadł. Aż na samą podłogę.
    Co za recenzja!

    Słowa, ilustracje, klimat - czuję się zachwycona oraz zachęcona do poznania. [a jeszcze wczoraj zaglądałam na stronę Q., żeby zastanowić się nad nowościami i stwierdziłam, że chyba nie mam ochoty poznawać Private Label. ;) Niedobre Ryby! :P]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rety, nie zawstydzaj mnie!
      Przyganą czuję się zaszczycona tym bardziej, że zapach jest naprawdę świetny i wart poznania. Ładnie byłoby teraz napisać że z chęcią podzielę się próbką... ale się nie podzielę, zamierzam wysączyć ją do ostatniej kropli.
      Ale jeśli kupię flakon- co jest prawdopodobne- możesz na mnie liczyć.

      Usuń
  2. Wszystko było pięknie, dopóki sobie nie przypomniałam, jak mi faktycznie kiedyś ćma musnęła policzek, po czym zaplątała się na moment w rozczochranych włosach ;) Cóż, faktycznie poczułam ulgę, gdy tylko się udało się jej uwolnić ;D

    Nie, tak na poważnie to recenzja... mrrrr..... Też przejrzałam pobieżnie opisy zapachów Jovoy na stronie Quality i stwierdziłam "a może kiedyś, przy okazji". Jak widać trzeba się będzie postarać o tę okazję ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mojej znajomej kiedyś zaplątał się we włosy mały nietoperz. Było to na tyle traumatyczne przeżycie, że skróciła fryzurę nie wróciła już do długich rozpuszczonych włosów.

      Dziękuję za dobre słowo i jak powyżej, gorąco zachęcam do testów, I polecam się w razie zakupu flakonu- na to czy będzie mnie na niego stać zdecyduje ile pieniędzy wydam na urlopie.

      Usuń
  3. No i muszę, muszę dorwać! Pięknie opisany zapach, bardzo sugestywnie. I teraz chcę, chcę, bo takiego obrazu nie można ot tak sobie wyrzucić z głowy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musisz :) Bo warto. Bardzo ciekawa jestem Twoich wrażeń i Twojego opisu. I mam nadzieję że dane mi będzie przeczytać go na Twoim blogu.

      Usuń
  4. Wow!

    no... Wow!

    Dobrze, ze tu nie wchodziłam przed napisaniem recenzji, bo zaiste - nie uwolniłabym się od skojarzeń, obrazów, nastroju tego, co napisałaś.

    No... Wow. Wymiotłaś. Po stokroć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem zaszczycona i zawstydzona- ale napiszę to raz jeszcze--- to ten zapach.
      Nakręcił mnie tak, że nawet gdybym była słoniem zaczęłabym tęsknie patrzeć w gwiazdy. Albo wyć do księżyca.

      Usuń
  5. Coś wspaniałego. Zachwyca mnie twój zachwyt również. Zapachu nie znam i mam przeczucie, że nie będzie mi się podobał, ale jestem jak mówi Gucio, potwornie ciekawa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Potworna ciekawość to świetny stan. Czasami tworzy niemal wyczuwalną próżnię w głowie a rozsądek nakazuje by puste przestrzenie wypełnić.
      Zapachem na przykład.
      Justyno to chyba nie jest twoja wonna stylistyka i pewnie nie podzielisz gorączkowości moich uczuć ale i tak (a może właśnie dlatego) bardzo jestem ciekawa Twojej opinii o Private Label.

      Usuń
    2. Z pewnością się podzielę. Odczuciami.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...