sobota, 10 sierpnia 2013

Wakacyjna włóczęga: Drezno, Norymberga




Dziś po południu wyjeżdżacie do Drezna, które jest podobno pięknym miastem. Nie będziecie siedzieć w kojcu, tak jak my. Pojedziecie tam, gdzie toczy się normalne życie i jedzenie jest niewątpliwie bardziej urozmaicone niż tutaj. Jeśli mogę wtrącić kilka słów o sobie, to od pięciu lat nie widziałem już drzew ani kwiatów, kobiety ani dziecka, psa ani kota, lokalu rozrywkowego ani człowieka wykonującego jakąkolwiek użyteczną pracę.
Nawiasem mówiąc, bombami nie musicie się przejmować. Drezno jest miastem otwartym. Nie jest bronione, nie ma przemysłu zbrojeniowego ani znaczniejszej koncentracji wojsk.





Oczarowała go całkowicie architektura miasta. Wesołe amorki wiły girlandy nad oknami. Z rzeźbionych gzymsów zerkały na Billy'ego dzikie fauny i nagie nimfy. Wśród rulonów, muszli i bambusów figlowały kamienne małpiszony.
Pamiętając przyszłość Billy wiedział, że mniej więcej za trzydzieści dni miasto zostanie rozbite w drobny mak i spalone. Wiedział też, że większość przyglądających mu się przechodniów wkrótce zginie. Zdarza się.






Było to w chłodni tej nocy, kiedy zburzono Drezno. Z góry słychać było jakby stąpanie olbrzyma. Były to serie bomb burzących. Olbrzym chodził i chodził. Chłodnia stanowiła doskonały schron. Jedynie od czasu do czasu sypało się wapno z sufitu. W schronie byli tylko Amerykanie, czterech strażników i kilka wypatroszonych tusz zwierzęcych. Pozostali strażnicy udali się przed nalotem w zacisze swoich domów w Dreźnie. Zginęli wszyscy razem z rodzinami.
Zdarza się.



Tego ranka na określonym miejscu w Dreźnie spotkali się jeńcy wojenni z wielu krajów. Ustalono, że od tego punktu ma się rozpocząć wydobywanie ciał. I rozpoczęło się. (...)
Kopano wiele otworów jednocześnie. Nikt jeszcze nie wiedział, czego szukają. Większość otworów prowadziła donikąd – natykano się na jezdnię albo bryły tak wielkie, że nie dawały się ruszyć z miejsca żadnych maszyn nie było. Nawet konie, muły ani woły nie potrafiłyby sforsować nierówności księżycowej powierzchni.
Billy i Maorys wraz z innymi, którzy pośpieszyli im z pomocą, dotarli wreszcie do przegrody z desek i belek, za którą dwie skały sklinowały się, tworząc przypadkową niszę. Przebili otwór w tej przegrodzie, otwierając dostęp do ciemnej groty.




Zszedł tam niemiecki żołnierz z latarką i długo nie wracał. Kiedy wreszcie pokazał się z powrotem, zameldował swemu przełożonemu, który stał nad otworem, że tam w dole są dziesiątki trupów. Siedzą na ławkach i nie mają żadnych śladów obrażeń.
Zdarza się i tak.
Przełożony powiedział, że należy rozszerzyć otwór, aby można było spuścić do środka drabinę i wydobyć ciała. W ten sposób uruchomiono w Dreźnie pierwszą kopalnię trupów.



Cały tekst pochodzi z Rzeźni numer pięć Kurta Vonneguta w tłumaczeniu Lecha Jęczmyka

2 komentarze:

  1. Drezno wkurzało mnie, odkąd pamiętam. Jako znakomity symbol tego, jak można byłoby zająć się po wojnie moim miastem (ale i np. Warszawą), gdyby nie "prezencik", jaki Polsce (ale nie tylko przecież) zafundowali panowie C., R. i S. podczas trzech wojennych konferencji.
    Tymczasem los chciał inaczej i dlatego od kilkudziesięciu lat Drezno, skądinąd piękne, tkwi przy polskiej granicy jak wrzód na tyłku i śmieje się z tych, którzy mieli mniej szczęścia. Kiedyś śmiało się ukradkiem, po roku 1989 zaczęło w głos.
    Owszem, włodarze Wrocławia od połowy lat 90. robili, co w ich mocy, po wstąpieniu Polski do UE budżet rewitalizacyjny znacznie się poszerzył, jednak w dalszym ciągu wystarczy wejść w jeden czy drugi zaułek Starego Miasta (że o śródmieściu ledwie wspomnę), by bez trudu zauważyć ślady po ostatnim etapie drugiej wojny światowej, kiedy Breslau zostało ogłoszone twierdzą. Siedemdziesiąt lat po fakcie!
    Tymczasem piękna stolica Saksonii umiera ze śmiechu...

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...