Patchwork w kolorach ziemi.
Na wielu perfumeryjnych blogach i wielu recenzjach powtarza się, że w Patchouly Etro paczuli jest niewiele. Wiele jest natomiast pięknych, miękkich nut drzewnych i głębokiego, ciemnego orientu. Ale nim dojdziemy do pulsującego, gorącego paczulowo- drzewnego serca zapachu przyjdzie nam sprostać ciężkiej próbie- jego otwarciu. Tak na mój nos Patchouly otwiera się mieszaniną chemicznych woni wprost z pracowni malarskiej.
Długie godziny spędzałam swego czasu w takowej, nawdychałam się oparów terpentyny, fixatywy, rozpuszczalników i werniksów i wcale nie lubiłam tych zapachów. Nie lubię ich i w Patchouly, wwiercają mi się w nos, syntetyczne, tłustawe i gryzące, drażnią i przeszkadzają. Po chwili do malarskich woni dołącza aromat dobrego alkoholu, jakby ktoś wylał szklankę zacnego whisky na tłustą plamę gęstej terpentyny. W dalszym rozwoju Patchouly panuje bardzo przemyślany twórczy, artystowski nieład. Zapachy bowiem nie mieszają się ze sobą, trwają obok, razem, ale woń rozpuszczalnika i werniksu cichnie i poczyna się rozpadać na lekko drzewną, ciepłą woń bylicy, krótkotrwały, migotliwy ślad kamfory, która ulatnia się, jak to kamfora, błyskawicznie, odsłaniając orzeźwiające, lekkie, suche geranium sfastrygowane, zdawałoby się, byle jak z głębokim, ciężkim, ciemnym sandałowcem i ciepłą, herbacianą różą. Te trzy zapachy, obrysowane ostrym, wyraźnym konturem, trwające obok siebie zdają mi się tak bardzo osobne, tak niespójne i niepasujące do siebie w starannie wyreżyserowany sposób, że odbieram Patchouly jako olfaktoryczny patchwork, materia zapachu zdaje się być zeszyta z kawałków o różnej fakturze i kształcie, sandałowiec jest chropowaty, ostry, kanciasty, róża miękka, okrągła, geranium szeleszczące i szorstkie. Tym co łączy te zapachowe akordy jest paczula- dyskretna ale wyraźna jak ozdobny ścieg szyty grubym, lnianym szpagatem spaja kompozycję i nadaje jej charakter, stając się jej przewodnim motywem.
Gdybym miała przypisać kolory tej kompozycji byłyby to ciepłe barwy ziemi: nasycona, ciemna zieleń, odcienie brązu chropowatego jak spękana kora drzewa, wytrawionego słońcem drewna, suchych kamieni, beże i ciemne żółcie schnącego siana i zżętych snopków zboża, ruda czerwień bogatej żelazo, wilgotnej ziemi, ciepła oliwka opalonej ludzkiej skóry.
Kolory te, temperatura kompozycji zbliżona do ciepłoty ludzkiego ciała czynią w mojej wyobraźni Patchouly hipiską świata perfum. Ale nie hipiską rozczochraną, woniejącą biwakami bez dostępności łazienki i tanim alkoholem. Patchouly to hipiska wystylizowana, jej długie włosy rozwiewa wiatr w bardzo staranny, wyreżyserowany prze stylistów sposób, jej długa kwiecista, cygańska suknia kosztowała krocie a natura, na tle której pozuje ukazując oczywiście tylko swój lepszy profil została wcześniej potraktowana szlauchem, sekatorem i grabiami przez sztab ogrodników pod kierunkiem przynajmniej trzech architektów krajobrazu.
Co jednak nie zmienia faktu, że Patchouly jest piękna. I to bardzo.
Ilustracja pierwsza pochodzi z http://www.boomboxbindery.com/2009/08/custom-order-from-start-to-finish.html
Ilustracja druga to obraz Patricii Oblack, więcej można znaleźć tu: http://patriciaoblack.com/wall_series.php
Ilustracja trzecia pochodzi z http://www.cogdziezaile.pl/index.php?g=70&pozegnanie-lata
Gorące, pulsujące paczulowe serce? Interesujące skojarzenie. Mnie paczula kojarzy się dość chłodno.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą z zapachem taniego alkoholu mi się raczej pancury kojarzą. Hippie walą grassem. :)
A zapach też lubię. Może i nie ma tam paczuli zbyt wiele, ale dla mnie to zaleta. W paczulach Le Labo czy Micellef jest jej jeszcze mniej. :)
Masz rację, trawka pasowałaby to hipiski lepiej niż alkohol. Ale paczula też leży na niej wcale dobrze, dla mojego nosa to nuta zwykle ciepła, chyba, że robi się zatęchła i ciągnie piwnicznym chłodem. Takiej nie lubię. Gorąca jest wręcz gdy podchodzi pod czekoladę- tego nie lubi moja skóra i sprawia, że czekolada porasta pleśnią albo w jakiś inny sposób robi się paskudna.
OdpowiedzUsuńPatchouli 24 czeka w samplu na testy; Paczuli Micallefa nie znam jeszcze, teraz na nadgarstku rozwija się Intrigant Patcholi PG- i podoba mi się. Może ja naprawdę lubię paczulę?!
Ponoć testem na to, czy skóra danej osoby lubi paczulę, jest jej (skóry) rozmowa z Borneo 1834 ;) Znasz-li?
OdpowiedzUsuńLubisz, lubisz. ;) Tylko musisz się do niej przekonać. ;D
OdpowiedzUsuńEtro to najlepszy przykład. Suchy i piwniczny pospołu. 100% paczuli w paczuli. :)
Aileenn zawarłam znajomość z Borneo 1834. Krótka była a brzurzliwa a skończyła się zmyciem z nadgarstka czegoś obrzydliwego.
OdpowiedzUsuńJa się zgadzam, że coś jest w tym zapachu.
Zdechłego i zepsutego.
Na mojej skórze i dla mojego nosa oczywiście.
Wiedźmo w Etrzanej Paczuli na mnie piwnicy niet. Suchości jest za to dużo, ciepłej i miękkiej jak dotyk ukochanej dłoni na policzku.
Dziś, na paczulowej fali, potestuję Patchouli 24.
Jak nie piwnica (rzeczywiście nie), to niech będzie strych. Taki stary, zakurzony, z dużym oknem, przez które wlewa się złote światło dnia. :)
UsuńA Coromandel? Znasz go? To takie spokojne, dyskretne paczuli..
Znam Coromandel i zgadzam się, to paczula bardzo spokojna i dyskretna, To w ogóle pachnidło dyskretne i spokojne, kojarzy mi się ze spacerem morską, piaszczystą plażą w ciepły ale nie upalny dzień. Tylko ja, piach i przestrzeń. Idę więc. I idę. Idę, idę, idę, idę...
Usuń...idę.