czwartek, 23 lutego 2012

Roses Musk Montale

Wiosna ni chybi powoli się zbliża, słońce co dnia wspina się wyżej, dni są coraz dłuższe, mrozy lżeją, śniegi topnieją, na pogotowiu i oddziałach urazowych brakuje gipsu, czytałam nawet, że gdzieś na Podlasiu na drzewach pojawiły się pączki, a do Polski poczynają wracać niektóre gatunki migrujących ptaków. Moje węchomózgowie przeczuwając pierwsze tchnienia wiosny przypomniało sobie nagle o istnieniu nut kwiatowych i o tym, że niektóre z nich nawet lubię, poczęło zatem intensywnie domagać się uraczenia go jakimś kwietnym pachnidłem. Posłuszna impulsowi pogrzebałam w posiadanych próbkach i wynalazłam nie lada gratkę- mariaż róży z piżmem, romans platoniczny, niewinny, czysty, sentymentalny i nieco egzaltowany, wprost z kart późnośredniowiecznego poematu.



Le Roman de la Rose



Roses Musk to zapach subtelny, jasny, miękki, niemal bezgrzeszny. Złożony z pięciu tylko składników czaruje świeżością, prostotą i delikatnością. Róża, tak na mój nos, została użyta w tym zapachu w dwojakiej postaci- w otwarciu jest sucha, nieco matowa w nutach serca natomiast dołącza tłustawa woń różanego olejku, który skapuje kropla po kropli w wodny, różany destylat i wbrew prawom fizyki miesza się z nim wysycając aromat, dodając mu głębi, okrągłości i śliskości. A może prawa fizyki są jak najbardziej zachowane, może to przenikanie różnych frakcji to zasługa emulgatora, piżmowego, jasnego mydła, w którego przeczystych objęciach dziewicza róża tonie i rozpływa się z czułości?
Ta różana dwojakość ratuje pachnidło, przed zbytnią dosłownością, efektem wsadzenia nosa w kwietny klomb lub kwiaciarniany bukiet. Tym łatwiej byłoby o niego, że w nutach serca pojawia się świetlisty jaśmin dotknięty być może jakimś cytrusowym olejkiem, dodający kompozycji gęstości i słodyczy. U samej podstawy zapachu do kompozycji dołącza odrobina ambry, słodkiej, półtransparentnej, lekkiej ale wystarczająco wyraźnej by ugruntować mnie w przekonaniu, że obcuję z różą spreparowaną, naturalistycznie odzwierciedloną ale stworzoną ręką człowieka a nie magią przyrody, mocą nasienia, siłą słońca i wody i czasu.




Ten pełen sentymentalnej słodyczy, niewinny mariaż róży z piżmem na myśl mi przywodzi tytułową La Romance de la Rosa czyli Opowieść o Róży, a konkretnie jego pierwszą część, napisaną przez Guillaume de Lorrisa w pierwszej połowie XIII wieku. Druga część, napisana przez innego autora w wieku XIV wcale już nie była taka niewinna, wywołała wielką awanturę i podzieliła całe środowisko intelektualne ówczesnej Francji na dwa obozy- w jednymu przewodził Jan de Meun, autor drugiej części Opowieści o Róży drugiemu zaś niesamowita Christina de Pisan, pierwsza zawodowa literatka Europy. Spór ten to pierwsze w czasach nowożytnych historycznie udokumentowane wystąpienie kobiety przeciw mizoginii i najwcześniejszy spisany feministyczny dyskurs. 
Ale to już zupełnie inna opowieść.




W części pierwszej Le Roman de la Rose bohater opowieści, piękny młodzieniec trafia do alegorycznego ogrodu miłości, w którym mieszkają Zabawa, Dworność, Bogactwo, Młodość. Młodzieniec pragnie zerwać tytułową Różę ale udaje mu się jedynie ucałować ją na drodze do celu bowiem stają mu Zazdrość, Obmowa i Wstyd.


Miło jest czasem zajrzeć do poematu Guillaume de Lorrisa, poczytać parę stron, póki nie zmęczy mnie średniowieczna maniera, nieco naiwna, egzaltowana, czułostkowa- pełna uroku, owszem, ale nużąca na dłuższą metę. Miło też było dać zakwitnąć na nadgarstku Roses Musk, napawać się oczywistą urodą tego pachnidła, jego subtelnością i czystym kwiatowym czarem. Ale nosić globalnie tych perfum zdecydowanie bym nie chciała bo to nie moja uroda, nie moje czary i nie moja opowieść.


Dwie pierwsze ryciny pochodzą to Ilustracje z Opowieści o Róży
Pierwsza pożyczyłam z http://www.univ-montp3.fr/pictura/GenerateurNotice.php?numnotice=A0746
Drugą można znaleźć na http://www.flickriver.com/photos/tags/c15th/interesting/
Ilustracja trzecia, Christina de Pisan nauczająca swego syna pochodzi ze strony http://www.superstock.com/stock-photos-images/463-6916

8 komentarzy:

  1. "Wiosna się zbliża", pewnie ktoś jej ubliża. ;P
    Czyli młot na wyznawczynię Marzanny, mnie. ;) Wiosna jest świetna, ale obecna odwilż wymęczyła mnie zdrowotnie. Ale - i tu dochodzę do sedna - dzięki Twojej opowieści zaczynam mieć ochotę na słoneczną, świeżą, młodzieńczą zieleń, nowalijki (tylko, na miły Bug, nie te sklepowe), Wielkanoc słoneczną i jajka kolorowe i spacer po lesie.
    I na wiosenną miłość też! :D Bo skojarzenie masz przecudnej urody [Ryba-romanistka, czy tak? ;) ]: wdzięczne, bogate, nieco kontrowersyjne. Mamy i realia obce, ale znajome i bajkę i żywe (w sensie, że realne) emocje i Krysię de Pisan. ;) Słowem - nic, tylko pokonywać niechęć do piżma, by wziąć się za testy Roses Musk! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie to o moje ubliżanie chodzi, pomstuję na nią że się tak ślimaczy ;)
      I ja mam ochotę na ciepło, zieleń i spacer po lesie. Albo jeszcze lepiej, na rowerową wyprawę w leśne wertepy, błota i dzikie chaszcze ukoronowaną odpoczynkiem na trawie, pod drzewami, na czas osobny i samotny spędzony na gapieniu się w niebo i słuchaniu jak wiatr szumi w gałęziach.
      Ale do takiej wycieczki Roses Musk zdecydowanie nie pasuje. Zbyt jest delikatne, wyrafinowane i cywilizowane. Za to stosunkowo mało piżmowe gorąco polecam więc testy nawet jeśli nie przepadasz za tą nutą.
      Nie jestem romanistką. Nie znam nawet zbyt dobrze francuskiego, lektury Le Roman de la Rose w oryginale na pewno bym nie pociągnęła. Na szczęście jest dobry polski przekład Małgorzaty Frankowskiej-Terleckiej i Teresy Giermak-Zielińskiej.
      Lubię włóczęgi, nie tylko te rowerowe i per pedes ale także, wzorem mistrza Huizingi, intelektualne. A średniowiecze to jeden z ulubionych obszarów moich wycieczek.
      Dziękuję za miłe słowa i dużo zdrowia życzę.
      Byle do wiosny!

      Usuń
    2. O tak, zgadzam się i z wycieczkami po lesie, i potrzebą samotności "na łonie itd.", i z podróżami intelektualnymi.
      W takim razie szukam 'Roman de la Rose' po polsku. Na odtrutkę przydadzą się 'Kobiety w czasach katedr'. :)
      Dziękuję za życzenia i wzajemnie! Pogoda taka, że dobrych życzeń nigdy za mało.

      Usuń
    3. Kobiety w czasach katedr upolowałam na wizażowej wymianie. Czyta się świetnie choć pewne tezy autorki zdają mi się stawiane nieco na wyrost albo naciągane. Ale może to wrażenie jest wynikiem mojego braku wiedzy i specjalistycznego przygotowania. Albo patriarchalnego dyskursu z którego jakaś część mnie nie umie zrezygnować.
      Miłej lektury.
      I miłego pachnienia.

      Usuń
    4. To ja miałam na odwrót, tzn. najpierw duch przekory entuzjastycznie kazał zgadzać sie ze wszystkimi tezami, a potem dopiero zastanawiałam się, na ile są wiarygodne. ;)
      Lecz z drugiej strony.. biorąc pod uwagę fakt, że historię piszą zwycięzcy [np. znane nam dzieje i w ogóle kultura Kartagińczyków, spisana przez ich zaciętych wrogów] albo ludzi historycznie nam bliżsi, ale zawsze są to mężczyźni.

      Jeśli zaś chodzi o średniowiecze, mnie przekonała doń m. in. klasowa wycieczka do Wersalu. ;D Kiedy usłyszeliśmy, że wyelegantowani i utytułowani mieszkańcy boczne klatki schodowe wykorzystywali tak, jak my dziś toalety [w sumie... wyobraź sobie wielogodzinne antyszambrowanie ;) ]. Panujący w Oświeceniu brud ciał, domów, ulic i rynsztoków jest nam dobrze znany.
      Z drugiej strony to właśnie myśliciele tej epoki zdołali nam wpoić, iż średniowiecze było czasem brudu oraz zadawania gwałtu podstawowym zasadom higieny. ;) Pytanie: według czyich kryteriów miał się ów gwałt dokonywać? ;))) Z góry przyjmujemy, że oczywiście naszych. :>
      O wczesnośredniowiecznych łaźniach miejskich i baniach wiejskich, obecnych w najmniejszej nawet dziurze, nie pamiętając. :D
      Może więc z tezami Pernoud jest podobnie..? Wystarczy obejrzeć je z przeciwnego bieguna. Spojrzeć na świat pod innym kątem, jak to robiła Christina de Pisan. ;)
      Tak to sobie wykombinowałam. ;)

      Dziękuję za życzenia.

      Usuń
    5. Isaiah Berlin pisał, że nie jesteśmy w stanie zrozumieć żadnej epoki przed Oświeceniem bowiem myślimy wciąż oświeceniowymi kategoriami, jakościowa zmiana w myśleniu dokonana przez Monteskiusza, Kanta, Kartezjusza wciąż wyznacza kierunki i ścieżki i naszych myśli.
      Myślę sobie więc, że nasze możliwości spojrzenia z "innego bieguna" są mocno ograniczone. I to tak w kwestii średniowiecza, jego "zacofania", "ciemnoty" i "brudu" jak i w sprawie feministycznego dyskursu- jak bowiem mówić o kobiecości w "męskim" języku" w którym tylko kobieta ma płeć a tylko mężczyzna jest człowiekiem?

      Usuń
    6. Dlatego właśnie penetruję świat mitów, klasycznych baśni i podań - żeby przez świat, który nam wydaje się "dziwny", "okrutny", "nielogiczny" itp. przynajmniej zbliżyć się do umysłowości przedoświeceniowej. Dlatego też zainteresowałam się etnografią. Wszak kultury (czy mentalności w ogóle) mieszkańców wsi myśl oświeceniowa nie "skaziła" w sposób bezpośredni miejscami aż do wieku XX. :)
      Próbować zawsze można. ;)

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...