środa, 7 marca 2012

Patchouli 24 Le Labo

Dni temu kilka indagowałam Wiedźmę z Podgórza na Jej blogu w sprawie tajemniczej, nieznanej mi nuty, którą umieściła w spisie pod recenzją zapachu Jeke ze stajni Slumberhouse. Cade. Cóż to takiego jest, to "cade". Jeke nie dane mi było poznać ,nie było więc mowy o rozpoznaniu zapachu "na nos", Fragranitca zaś, zwykle chętnie dzieląca się wszelką olfaktoryczną wiedzą zachowywała niezwykłą dla siebie dyskrecję. Szybki przegląd znanych bardziej lub mniej języków zasugerował, że "cade" ma jakiś związek z jałowcem, dalsze poszukiwania na własną rękę plus komentarz Michau2312 zidentyfikowały wreszcie cade jako olejek z jałowcowego drewna.
Nie umiałam jednak wyobrazić sobie czym różni się nuta "cade" od  "juniper". Choć Jeke nadal nie znam po powąchaniu i przetestowaniu na własnej skórze bohaterki dzisiejszej opowieści różnicę tą rozumiem i czuję. I to wszystkimi zmysłami.



Stara wędzarnia.


Paczula to moje zapachowe utrapienie. To nuta, która nieodmiennie zapiera mi dech w piersiach, czasami z obrzydzenia albo wstrętu, gdyż potrafi umościć się na mojej skórze w najbardziej zepsuty, zapleśniały, zapiwniczony sposób, a czasami z zachwytu, bowiem kiedy już, jakimś trafem, ułoży się pięknie to jest to piękno niemal absolutne, zginające kolana i doprowadzające zmysły do pełnego szaleństwa. Testuję więc paczulowe pachnidła z ogromną pasją, ciekawością i zachłannością podbitą niepokojem, nigdy nie wiem bowiem jak tym razem będzie będzie. Jednego tylko mogę być pewna: nie będzie nudno.
Ku mojemu zaskoczeniu Patchouli 24 Le Labo właściwie nie jest zapachem paczulowym. W sumie powinnam się była zbytnio dziwić, uprzedzała mnie o tym Sabbath gdy pisałam o Paczuli Etro, pachnidło Le Labo jest jednak tak piękne, że wszystkie zdumienia i zachwyty samym sobą usprawiedliwia i tłumaczy.


Patchouli 24 otwiera się gęstym obłokiem ciemnego dymu. Wrażenie jest tak sugestywne, że wydaje się, iż naciśnięcie atomizera nie uwalnia strużek wonnej, perfumeryjnej cieczy a wyzwala dymny, kłębisty obłok, który osiada na skórze, oblepia ją tłustą warstwą tłumiąc naturalny zapach ciała. Ni chybi musi to być ów słynny dziegć, czarna i mazista smoła brzozowa, która, w myśl przysłowia nawet w łyżkowej objętości beczkę miodu zepsuje tak bowiem jest gorzka, mocna i esencjonalna. Nie mam pojęcia jak dziegć smakuje, pachnie jednak wspaniale, bardzo intensywnie, ciemno, chropowato, basowo. 
Z tego niezróżnicowanego, matowego, nieprzejrzystego obłoku dymnej smoły z wolna poczyna wyłaniać się jakiś kształt. Kształt ostry, gładki, lśniący również dymny ale zwarty, pełen wewnętrznego napięcia. Jestem niemal pewna, że to jest właśnie owo tajemnicze "cade", olejek, który nie pachnie jałowcowymi jagodami a srebrną, woskową szadzią na nich osiadłą pomieszaną z intensywną wonią żywic. Mimo że postać olejku sugeruje zapach o wygładzonych konturach, miękki i płynny mnie woń cade wydaje się być kanciasta, jaskrawa i lśniąca. Może właśnie ten blask wyczarowuje w końcu z Patchouli 24 odrobinę paczuli. Zapach, podbity śliską, woskową zielonością, staje się bardziej przestrzenny i, paradoksalnie, jeszcze bardziej dymny a ja mam wrażenie jakbym znalazła się w bardzo starej, zbudowanej z rozeschniętych, odbarwionych lat słońca, wiatru i mrozu desek wędziarni. Wydaje się, że tuż przy ziemi obrósł je mokry i ciemny dębowy mech więżący w sobie wodę i zapach świeżego, pełnego żywic drewna. Głębokie, balsamiczne, dymne nuty wskazują, że ktoś niedawno napalił w palenisku, kłęby wonnego dymu buchają przez komin i wypełniają pomieszczenie nie czuję jednak obrzydłej mojemu nosowi ale stosownej do miejsca woni poddawanego obróbce mięsa. Raczej, jak się zdaje, ktoś dawno, bardzo dawno temu wędził w tym miejscu... ryby. Echa tej woni uwięzione w ścianach są już tylko dymnym powidokiem, olfaktorycznym wyblakłym wspomnieniem gdzieś na granicy wrażliwości mojego węchu. Teraz w tym niezwykłym miejscu w żywicznym dymie wędzi się i suszy... strąki wanilii, które wysładzają zapach w podstawie, dodają mu jadalnego, zaskakującego nieco, charakteru. Kompozycja, mimo, a może właśnie dzięki tej kontrastowości jest niebywale spójna, doskonale wyważona i harmonijna.
I niebywale wprost piękna.





11 komentarzy:

  1. Zgadzam się! Zgadzam się co do joty i z entuzjazmem nieprzystojnym wręcz. Ptchouli 24 jest piękne nieziemsko. Dymne, smoliste i jasne, ostre zarazem.
    Wielka rzecz.

    OdpowiedzUsuń
  2. O tak, zgadzam się całkowicie - to zapach przepiękny. Jedyne, czego żałuję, to _zbytnia_ waniliowość, jaką ostatnio w bazie funduje mi moja skóra.

    TrzyRyby - gdybyś wciąż czuła chęć poznania Jeke, daj znać. Na pocztę mam blisko ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Sabbath a czy Ty też czujesz w Patchouli powidok (pozapach?) ryb? Bo tak wącham, wącham nadgarstek i własnemu nosowi nie wierzę.
    Ale ta rybność wcale mi nie przeszkadza, piękny zapach i tyle.

    Moja skóra chyba trochę chowa tą wanilię wychładzając zmierzch zapachu, zaostrzając jego kontury. I nie żałuję, że tak się dzieje, wcale a wcale.
    A Jeke z radością poznałabym gdyby tylko udało mi się zaoferować Ci coś w zamian.
    Bo ja także nie mam na pocztę daleko :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeejej... tak! ;P Piękny zaiste jest Patchouli 24! Poznałam niedawno i obdarzyłam uczuciem gorącym i gwałtownym (coś w ciągu ostatnich dwóch miesięcy podejrzanie często popadam w ten stan, zdarzyło mi się chyba ze cztery razy;)
    Ale na mnie to dym i dziegieć (zapewne, tak identyfikuję tę nutę); wanilii nie zarejestrowałam, ryb także (szczerze mówiąc "ryb" jak dotąd nie zidentyfikowałam w żadnym z testowanych zapachów).

    OdpowiedzUsuń
  5. Mnie się zdarzyło wywąchać ryby w perfumach, ale na szczęście nie tu. :)

    Absolutnie mistrzowskimi znaleziskami perfumeryjnymi jest dla mnie kaszanka i martwa mucha. Ale też nie tu. :)))

    OdpowiedzUsuń
  6. Akiyo czekam więc niecierpliwie na Twoją recenzję Patchouli. Oraz dwóch pozostałych zapachów- bo jeden z tych czterech to, jak mniemam, Rume od Slumberhouse, o którym już pisałaś.
    Pamiętam, że Sabbath wyczuła ryby w innym zapachu tej firmy, w Grev. Wszystkim trzem rybom z mojego nicku woń innych ryb, byle świeżych, jest miła z gdy tylko więc będę miała szansę Grev poznam. Zapach kaszanki mniej już nęci mój jarski nos- ale martwa mucha brzmi co najmniej intrygująco. Nie mam pojęcia jak pachnie!
    Przy sposobności ubiję jakąś i powącham. A później będę tropić w pachnidłach.

    OdpowiedzUsuń
  7. oTAGowałam Cię
    http://pachnaceblogowanie.blogspot.com/2012/03/siedem-grzechow-gownych.html
    :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Och. Troszkę mnie tu nie było, a tymczasem zdążyłaś mnie wzmiankować. Dziękuję. :)
    Co do cade, to sama też w życiu bym go nie rozpoznała, gdyby nie Cuir Mony di Orio, gdzie obczaiłam owo coś przez wykluczenie. Zresztą podobnie było w przypadku Jeke. A właśnie, właśnie.. Jakby Twoja wymianka z Aileen nie doszła jednak do skutku albo jeżeli będziesz potrzebować więcej "Jaka", daj znać. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cuir nie znam jeszcze ale dzięki Le Labo odnalazłam cade i to bez wysiłku choć również drogą eliminacji. Po prostu nic innego ze spisu nut nie mogło tak pachnieć, łączyć w sobie taką dymność z żywicznością, oleistość z ostrością i twardość z niedookreślonością.
      A Jeke dzięki Aileenn niedługo poznam. Bardzo jestem go ciekawa- a wszystko przez Twoją recenzję.

      Usuń
  9. Witam:) cade to zapach świeżutkiej deski, troszkę terpentynowy.czasem olejek z drewna jałowca sprzedaje sie jako olejek cedrowy,cedrowy jest jednak dużo cięższy i słodkawy :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...