Długi czas myślałam, że to właśnie moje zaskoczenie, brak oczekiwań, nieświadomość i luki w wiedzy sprawiły, że koncert sprzed siedmiu lat wywarł na mnie takie wrażenie. To, co przeżyłam wczoraj pozwoliło mi zdać sobie sprawę, że znów się myliłam. Jadąc do Poznania bowiem świetnie wiedziałam czego się spodziewać- a moje wrażenie są niesłychanie podobne do tych, które przywiozłam z Katowic przed laty.
Mój Miły pasjami robi mi niespodzianki. Choć zawsze są to zdarzenia miłe i planowane tak, by sprawić mi przyjemność On, jak się zdaje, lubi to znacznie bardziej niż ja- moja obsesyjna natura bowiem lubi świat przewidywalny, poukładany, toczący się utartymi koleinami, taki, którym nie trzeba się przejmować i którego nie trzeba pilnować. W takim świecie bowiem ducha i umysł można puścić wolno by pohasały na swobodzie. Świat pełen nagłych zwrotów akcji, zaskoczeń i szybkich, niespodziewanych wydarzeń wymaga od ducha i umysłu większej dyscypliny- a ja dyscypliny w żadnej postaci nie lubię.
O tym gdzie właściwie wybieramy się wieczorem dowiedziałam się dopiero wczorajszym rankiem. Bo choć mam kilka płyt Yamato nie słucham ich właściwie nigdy- rytm japońskich bębnów taiko ubogacony dźwiękami innych tradycyjnych instrumentów tej kultury odsłuchiwany z płyt brzmi drętwo, płasko, nudnie.
Yamato bowiem to coś więcej niż sama muzyka, spotkanie z nimi to coś więcej niż koncert. To połączenie perfekcyjnie zharmonizowanego i zsynchronizowanego dźwięku, ruchu, światła, tańca z pogranicza akrobatyki z niewiarygodną energią muzyków- tancerzy. Sama muzyka pozbawiona aspektu wizualnego i tego specyficznego poczucia uczestnictwa jakie zyskuje się podczas koncertu na żywo jest tylko misternie posplatanymi rytmami, robiącymi wrażenie niesłychaną perfekcją wykonania ale ani specjalnie egzotycznymi ani zbytnio pięknymi.
Posłuchajcie z resztą sami:
Może to i niecodzienne- ale wierzcie mi, nijak się to nie ma do tego, co czuje się uczestnicząc w takim wydarzeniu na żywo. Podczas spektaklu te dźwięki zachwycają, odsłuchiwane z płyt męczą, przynajmniej mnie.
Yamato to powstały w 1993 roku zespół, który w swoich spektaklach łączy wielowiekową historię i nowoczesność, sferę sacrum i profanum, sztukę i komercję. Myślę, że dźwięk muzyki Yamato i wizualny kształt ich przedstawień celuje raczej w gusta zachodniego widza i odarty jest z muzycznych tradycji, subtelności, wieloznaczności i przebogatej symboliki sztuki z Kraju Kwitnącej Wiśni. Koncerty Yamato mają oszałamiać i zapierać dech w piersiach, zachwycać i zdumiewać nie pretendując jednak do bycia głębokim przeżyciem estetycznym czy choćby zaproszeniem do tradycyjnej muzyki japońskiej. Może właśnie dlatego źle słucha mi się Yamato z płyt, może właśnie to dalekowschodnie efekciarstwo zraża mnie do tej sztuki plasującej się gdzieś na granicy muzyki ludowej i popu. I nie piszę tego jako pasjonatka czy purystka strzegąca ortodoksyjnie czystości tradycyjnej muzyki z Dalekiego Wschodu- mało o niej wiem i nie słucham jej na co dzień, jest dla mnie za trudna, bardzo hermetyczna, niezrozumiała.
Ale, z drugiej strony, uczestnicząc w spektaklu w GCK-u, miejscu gdzie siedem lat temu miałam wstęp za wszystkie kulisy i dostęp do większości sekretów, dowiedziałam się, że muzycy Yamato grają na instrumentach historycznych, ze ich największy, ważący 750 kilogramów bęben liczy sobie 350 lat i jest "święty" w związku z tym nie może go dotknąć nikt, kto nie jest związany z zespołem i uprawomocniony jakimś rytuałem. Przekonanie o świętości bębna było tak silne, że muzycy przed koncertem na własnych plecach wnieśli ów bęben na pierwsze piętro Górnośląskiego Centrum Kultury gdzie mieściła się sala, w której mieli grać a po koncercie znieśli go tą samą drogą- w katowickiej instytucji bowiem nie było wtedy windy zdolnej pomieścić taki wielki instrument a wszelka pomoc została uprzejmie acz stanowczo odrzucona.
Symptomatyczne zdaje mi się, że Yamato więcej w GCK-u grać się nie zdecydowało.
Wczorajszy koncert na Hali Arena w Poznaniu był przeżyciem dech w piersiach zapierającym. Nieprawdopodobna perfekcyjność i synchronizacja muzyków, zgranie w ruchach i muzyce sprawiały, że rytm wielu bębnów, materia dźwiękowo zdawałoby się toporna acz niewątpliwie oddziałująca na wyobraźnię i nieświadomość stawała się muzyką, czymś więcej niż samym rytmem, opowieścią. Nastawiłam się na rozrywkę w pierwszym gatunku i taką właśnie otrzymałam. Niesamowita energia artystów z Japonii dorównuje chyba tej, którą krzeszą z siebie gwiazdy rocka podczas koncertów. To prawdziwy "power", udzielający się publiczności, zaraźliwy, intensywny. Koncerty Yamato to klasyczne show- i to show najwyższej klasy, przykuwające widzów do foteli i zmuszające ich by wątpić poczęli w świadectwa składane przez zmysły, przez słuch i wzrok.
I, jeśli będę tylko jeszcze miała okazję, pewnie z przyjemnością jeszcze spotkam się z Yamato na żywo. By się zachwycić- nie samą muzyką nawet- ale doskonałością wykonania, gibkością ciał i wyczuciem czasu co do ułamka sekundy. I swoistym pięknem w takim stylu pop, który mi odpowiada.
Wszystkie wykorzystane zdjęcia pochodzą z oficjalnej strony artystów: http://www.yamato.jp
Pamiętam, jak kiedyś Sabb stwierdziła, że szkoda, iż nie prowadziłaś blogu kilka(naście?) miesięcy temu, kiedy "chodził" łańcuszek dotyczący fascynacji muzycznych. I że Twoje odpowiedzi musiałyby być naprawdę interesujące. :)
OdpowiedzUsuńO czym wspominam, gdyż po raz kolejny udowodniłaś prawdziwość tego stwierdzenia.
Szkoda, że nie miałam pojęcia o koncercie Yamato, nawet w Poznaniu. Wybrałabym się z ochotą. :)
Tekst o windzie (a właściwie jej braku w budynku) świetny! :)) Ochrona sacrum wymaga poświęceń, ale chyba nie za cenę dysków z własnego kręgosłupa. Co piszę z całą sympatią dla muzyków.
Ochrona sacrum wymaga poświęceń, zgadza się. Wyobraź sobie, że oni ten bęben wnosili tuż przed ponad dwugodzinnym, wymagającym nieprawdopodobnie dużego fizycznego wysiłku koncertem a tuż po nim z powrotem znosili ten ogromny instrument! Samo bębnienie przez taki długi czas może solidnie zmęczyć (zwłaszcza jeśli "pałeczki" ważną po 3,5kg sztuka- a takich też używają) a co dopiero wszystkie te układy akrobatyczno- choreograficzne gdzieś z pogranicza baletu i sportów siłowych (noszenie i podrzucanie instrumentów).
OdpowiedzUsuńByłam i jestem pod ogromnym wrażeniem.
Dziękuję za miłe słowa, tak na marginesie. Moje upodobania muzyczne wyłonią się z mojego pisania i bez łańcuszków, już za parę dni odsłoni się kolejny ich kawałek- i już nie mogę, nie mogę się doczekać.
Kiedyś już o nich słyszałam. I dlatego właśnie byłam ciekawa występu. Szkoda, że nie zawitali w rogatki mojego miasta. Ale trudno. :)
OdpowiedzUsuńW każdym razie wyobrażam sobie, jakim przeżyciem musi być uczestnictwo w spektaklu. :)
Ojej, ojej, ojej. Skoro AŻ TAK, to wiedz, że i ja także czekam, przebierając nóżkami. ;)
Powodzenia na egzaminach!
Yamato przyjeżdża do raz na dwa, trzy lata i zwykle daje występy w kilku przynajmniej miastach, jestem pewna, że to doświadczenie do nadrobienia.
OdpowiedzUsuńDziękuję za życzenia, wszelka dobra energia będzie mi w ten weekend bardzo, bardzo potrzebna.