czwartek, 12 kwietnia 2012

Femme Rochas

"Wszystkie wonności Arabii
nie zmyją krwi z tej białej ręki".

Za jeden z moich największych sukcesów za licealnych czasów uważam wyciągnięcie mojej klasy do krakowskiego Teatru Bagatela na Makbeta. Zdawałoby się, że to całkiem łatwe zdanie- ale moja klasa profilu biologiczno-chemicznego złożona w przeważającej większości z przyszłych medyków o zainteresowaniach bardzo konkretnych i ścisłych, mających kulturę, sztukę i przedmioty humanistyczne lekkiej pogardzie nie ceniła zbytnio teatru i fatygować się aż do Krakowa na teatralny spektakl miała umiarkowaną ochotę. Mój sukces bardziej niż umiejętnościom perswazji i wątpliwej charyzmie zawdzięczam zwolnieniu klasy z zajęć szkolnych na dzień cały oraz ochocie dziewcząt by zobaczyć na scenie przystojnego ponoć Aleksandra Domagarowa wcielającego się w tytułową rolę. Warto dodać, że był to czas absolutnej "domagarowomanii", tuż po premierze (a może przed premierą?) Ogniem i Mieczem Hoffmana, czas, w którym aktor ów święcił absolutny sukces w naszym kraju a nastolatki masowo przywieszały sobie nad łóżkiem plakaty z jego podobizną i wzdychały doń rzewnie. 

Mnie Domagarow jakoś nie wzruszał, nieczuła pozostałam na jego rosyjski wdzięk i przyciężki akcent. Ja chciałam zobaczyć Danutę Stenkę jako Lady Makbet.



Zapach Lady Makbet





Zastanawialiście się kiedyś jak wyglądać mogła Lady Makbeth? Jaka być mogła ta dumna i nieszczęśliwa femme fatale, która okupiła miłość zbrodnią a zbrodnię szaleństwem?
Sam spektakl, dla którego odwiedziliśmy Kraków trudno nazwać wybitnym a może nawet dobrym. Domagarow jako Makbeth, kaleczący język polski i miotający się po scenie był bardziej kuriozalny niż dramatyczny, rozdarty czy tragiczny; minimalistyczna, industrialna scenografia drażniła, stanowiła dysonans, zgrzyt, efekciarski, nieuzasadniony w żaden sposób wybieg. Ale ratująca cały spektakl Danuta Stenka wdrukowała się w moją pamięć i emocje, Lady Makbeth do dziś ma dla mnie jej twarz i siłę jej osobowości.
To kobiecość stanowcza, dojrzała i silna, to pragnienie dominacji, zmysłowość półprzymkniętych powiek skrywających spojrzenie baczne i czujne. Swą urodę traktuje jako broń, swój wdzięk jako narzędzie, swoją seksualność jako sposób sprawowania władzy. Lady Macbeth jest miękka jak kocie futro miękkością aksamitu w fałdach którego skrywa się błyszczące ostrze, to pragnienie panowania, które prowadzi do tragedii, to niezłomna, twarda ambicja za którą czai się obłęd. 
Myślę więc, że wcale nie była ładna. Wyobrażam sobie jej wąskie, zaciśnięte, dumne usta i bardzo wyskubane brwi. Słyszę jak przemierza zamkowe korytarze szybkim krokiem, stukając rytmicznie obcasami. Każdy jej ruch, każde zmarszczenie wysokiego czoła zdradza zdecydowanie, upór, ambicję graniczącą z obsesją, ducha niezłomnego. Taka kobieta musi zostać ukarana, los sprawiedliwie ją osądzi nie nawet za samo podżeganie do zbrodni, nie za bezwzględność lecz za brak pokory, za odmowę podporządkowania się mężowi- niedojdzie, za to, że choć w kobiecej jest postaci nie jest kobietą odmawia bowiem pełnienia swej roli, uległej, biernej, wycofanej i mdłej. 




Jej zapach zapach też właściwie nie jest ładny. To woń kobiecej mocy, władzy i magii, w pierwszej chwili ostry, duszący, odbierający dech. Gryząca mydlaność, nieprzyjemna i obca rozpływa się szybko a raczej rozpada się, oswojony z pachnidłem nos kapituluje, poddaje się, ulega, znajduje przyjemność w wwąchiwaniu się w ten zapach. A może Femme rozwija jak szekspirowska tragedia, zaskakuje głęboką, wędzoną w kadzidle śliwką, niesłodką brzoskwinią i piżmem prosto z Arabii. Ostre nuty goździków błyskają w ciężkiej, jakby matowej fakturze zapachu odbierając kwiatowemu rozwinięciu irysową pudrowość, wyrysowując kontur na cynamonowej, drzewnej szorstkości. A pod tym bogactwem kryje się uporczywy i dławiący jak woń krwi szypr, głęboki, mroczny, doprawiony skórą, słodki od benzoiny i drapieżny jednocześnie, jak najtajniejsze zakamarki kobiecej duszy. 



Wersja wody toaletowej jest, co nie powinno dziwić, bardziej transparentna, przestrzenniejsza, bardziej kwiatowa. Szyprowa podstawa wolna od fizjologiczności zdaje się być ledwo zasugerowana, naszkicowana piórkiem, lekko, niezobowiązująco.
Woda perfumowana, znacznie słodsza i bardziej esencjonalna na mojej skórze zachowuje się jak klasyczny szypr, wilgotny, ciężki, nieco gorzkawy, tajemniczy, ciepły i ciemny.






Ilustrację pierwszą, zdjęcie ze spektaku Makbet w reżyserii Waldemara Śmigasiewicza pożyczyłam ze strony Teatru Bagatela: http://www.bagatela.krakow.pl/s.php?f=spektakle-archiwum&id=makbet 
Ilustracja druga, Scena z Makbeta to obraz pędzla Heinricha Fussli
Wykorzystany cytat pochodzi oczywiście z Makbetha w przekładzie Stanisława Barańczaka

30 komentarzy:

  1. Bardzo ciekawe odniesienie - Femme to Lady Makbeth . Powiem szczerze że zaskakujące , bo Femme nigdy bym z nią nie kojarzyła , prędzej z którąś z bohaterek kina noir z lat 40 , będącą albo ofiarą , albo sprawcą mimo woli . Dla mnie Femme jest przede wszystkim szykowna i niezależna , ale bez zbrodniczych skłonności i dążenia do władzy za wszelką cenę , ma zbyt dobry gust , żeby się w takie coś pakować :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Interesujące Parabelko bo mnie Femme prócz Lady Makbeth kojarzy się z Florence bohaterką Windą na szafot Louisa Malle, czyli klasyki kina noir. Tak mogłaby właśnie pachnieć- elegancka, opanowana, dystyngowana, szykowna właśnie ale również niebezpieczna, zabijająca niekochanego męża rękoma kochającego kochanka.
      Nie wiem skąd u mnie te mordercze skojarzenia- bo bardzo lubię Femme i często noszę.

      Usuń
  2. Też lubię Femme :) Ale zbrodnicze skojarzenia? Chociaż opis, jak zwykle, piękny.
    Pachnącego wieczoru,
    tri

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      Naprawdę nie wiem skąd mi się to wzięło. Może stąd, że ja bardzo lubię postać Lady Mackbeth, uważam ją za jedną z najciekawszych, najbardziej wyrazistych i najtragiczniejszych postaci kobiecych w literaturze europejskiej.
      Pachnącego wieczoru i Tobie.

      Usuń
  3. Witaj! Najpierw napiszę, że źle mi się czyta białe literki na białym dymie- może z powodu mojego nie najlepszego wzroku, ale jest to męczące. Marszczę brwi i mrużę oczy.
    Co do opisu- piękny, wysmakowany... tylko czemu Femme? PODOBNO przed reformulacją pachniały drapieżnie, nie wiem, nie poznałam, ale i w tej wersji widziałabym je raczej na Mae West (dla której podobno zostały stworzone)- to-wg mnie- jest zapach doskonale podkreślający wybujałą kobiecość. Zbyt bogaty, słodki, owocowy, renesansowy.
    Zaciśnięte usta? Brzydota? Stanowczość? To raczej Cabochard, ew. Knowing.
    A nie brzoskwiniowe, syropowe rozpasanie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dla Mae West powstało coś innego , Femme było dla żony Roudnitski , w latach 40 gwiazda Mae już przebrzmiała .

    OdpowiedzUsuń
  5. Justyno dzięki za uwagę. Obawiałam się, że szablon może być nieczytelny i nieprzyjazny czytającemu, utwierdziłaś mnie w przekonaniu, że trzeba coś z tym zrobić. I zrobię- choć jeszcze nie wiem co.
    Moja skóra czyni Femme drapieżną. Mój nos tak ją właśnie odbiera. Femme łączy w sobie przeciwieństwa- dojrzałą, owocową soczystość i goździkową, przyprawową gorycz, miękkość i ostrość, twardość i aksamitną, gęstą fakturę.
    W sumie dla mnie to także zapach podkreślający wybujałą kobiecość- ale nie w wydaniu słodko-bierno- płodno- samiczym.
    A to, że coś, zapach, rzecz lub osoba nie jest dla mnie ładne/y/a nie znaczy od razdu że charakteryzuje się brzydotą. Cabochard wyjąwszy- ten faktycznie brzydki jest niemożebnie i takim go uwielbiam.

    Parabelko mnie też się Femme jakoś z Mae West kojarzy- może to falkon został zainspirowany jej obfitymi kształtami?
    Albo jakoś tak?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rybko, szablon wcale nie jest nieprzyjazny (na pewno ma klimat!)- tylko ten dymek przez zlewające się z nim literki. Tak, użyłam słowa brzydota, tymczasem dla mnie często co brzydkie- to piękne! Szczególnie interesująco brzydkie. skóry zazdroszczę- na mnie niewiele zapachów brzmi drapieżnie, większość się wysładza i robi mdła.
      A może Bandit dla Lady Macbeth?
      O flakonie, że zainspirowany kształtami Mae, słyszałam na pewno.
      Prawdziwie brzydkie jest dla mnie to, co marne i tandetne.
      A w ogóle Femme bardzo lubię.

      Usuń
    2. Kształtami Mae była inspirowana flaszka Shocking Schiaparelli w formie damskiego korpusiku bez główki i z cienką talią , z 1936 r. . Schiaparelli zresztą ubierała Mae West . Same perfumy wypuszczono rok później http://www.nstperfume.com/2009/02/09/schiaparelli-shocking-new-vintage-fragrance-review/ , a jeszcze później ten kształt wykorzystał J.P.Gaultier .
      Natomiast flakon Femme również przypomina damskie biodra - w kształcie powszechnym w owej epoce ;)ale mnie się on kojarzy wyłącznie z panią Roudnitska , i coś mi się tłucze , że przez ładnych parę lat w ogóle nie produkowano Femme seryjnie , tylko dla gwiazd filmu itp,. bo cośtam , ale nie pamiętam co . Chyba dopiero od końca lat 40 przestały być takie superekskluzywne .

      Usuń
    3. Dzięki Parabelko, nie miałam pojęcia o tym co piszesz a to bardzo ciekawe. Wiem natomiast dlaczego Femme były przez czas jakiś tak ekskluzywne i trudno dostępne- po prostu w Europie szalała wojna i ingrediencje do produkcji Femme były nieomalże niedostępne albo też-jeśli już- bajońsko drogie.
      Swoją drogą- chciałabym powąchać Shocking Schiaparelli, zapach zapowiada się co najmniej interesująco.

      Usuń
    4. Tylko pewnie został zreformulowany conajmniej dwa razy....

      Usuń
    5. Tak, pewne tak. Ale i tak chciałabym go poznać, wiele "dawnych" zapachów zachowuje szlachetność mimo reformulacji, ot choćby Femme. Albo Mitsouko.

      Usuń
  6. Femme piękna jest. Choć na mój nos nie jest ładna. Chyba takie zapachy lubię najbardziej.
    Bandit dla Lady Makbeth- ciekawy koncept. Ale musiałaby być to Bandydka sprzed reformulacji, harda i zadziorna. To unowocześniona jest jak dla mnie zupełną pomyłką, karykaturą samej siebie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Prawda, zapach jest piękny, choć ładnym nazwać go nie sposób. I dobrze, w czasach powszechnego przeestetyzowania brakuje nam podobnej sztuki (użytkowej zwłaszcza).
    Dotąd jakoś nie myślałam o Lady Makbet, co jest właściwie dziwne i trochę wstydliwe, bo zawsze starałam się interpretować na nowo klasyczne literackie postaci kobiece. :) To chyba kolejny punkt wspólny między nami, jak myślisz? ;) W każdym razie: uderzyła mnie trafność Twej interpretacji. Tragiczny wzlot i upadek Makbeta mamy wykuty na blaszkę, ale dotąd jakoś niewielu zadało sobie trud przekopanie się przez sterty czarnego PR, które zafundowano jego żonie. :> Postaci jeszcze bardziej tragicznej, niż bohater tytułowy. Co zresztą świetnie wykazałaś. :)
    No i już wiem, ze jesteśmy w zbliżonym wieku [w nawiązaniu do którejś Twoich wcześniejszych odpowiedzi na jeden z moich komentarzy]. Podpowiedziała mi to data premiery "Ogniem i mieczem". :)) [Akurat zaczynałam gimnazjum; w sensie: byłam w pierwszej klasie oraz, że moim rocznikiem rozpoczęto reformę :) ].

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę Wiedźmo, że wiele jest wspólnych punktów, ba, płaszczyzn nawet między nami. Nie tylko pachnących. Łączy nas także, na przykład, wszeteczne upodobanie by włóczyć się na obrzeżach kultury, gender, queer i feminizmu oraz szukać dziury w całym- czytaj, w sprawiedliwej z definicji kulturze patriarchatu i podważać, nie wiadomo dlaczego, wyznaczonej kobietom miejsca w niej.
      Skończymy więc marnie, jak Lady Mackbeth. Feminizm, według pt. opinii społecznej jest także formą obłędu, za trwanie uparte przy tej herezji czeka nas kara czyli: nikt nas nie zechce, umrzemy same i nikt nam nawet szklanki wody nie poda. Poza tym czeka nas frustracja seksualna, która jest tak źródłem szaleństwa feministycznego jak i jego skutkiem.
      No i oczywiście jesteśmy paskudne, grube i owłosione -sprawiedliwe jest, by zło i głupota miały swoje odzwierciedlenie fizyczne, czarownice w bajkach zawsze były wstrętne i miały brodawki na nosie by dobre i łagodne księżniczki mogły je na pierwszy rzut okaz rozpoznać. To, że mimo to im się ta sztuka nie udawała fatalnie świadczy o ich poziomie intelektualnym.

      Od czasów Szekspira w sumie niewiele się zmieniło. Koszty rezygnacji z ustalonej roli są właściwie takie same, jeszcze większe są koszty buntu, podważenia czy negacji tej roli (vide PR skądinąd bardzo miłej i inteligentnej acz narwanej Kazi Szczuki)

      Za dobre słowa jak zawsze dziękuję- co do wieku zaś, lat mam o cztery więcej niż Ty, reforma szkolnictwa na szczęście mnie ominęła.

      Usuń
    2. Taki nasz los, cóż poradzić... ;))
      Skończymy z łatką histeryczek i tetryczek. Jak nic. :D
      Na wszelki wypadek zapamiętajmy złotą myśl:
      "- Co to znaczy "mieć chłopa"?
      - Prawdopodobnie chodziło o męską służbę domową". To tak w nawiązaniu do nieśmiertelnej "szklanki wody na starość". ;>

      Usuń
    3. :)
      Ciekawe, szklanka wody jest kobiecym odpowiednikiem męskiej i starotestamentowej miski soczewicy, wiele kobiet dla niej właśnie (a właściwie dla jej fantazmatu) rezygnuje ze swojej tożsamości, własnych celów, marzeń i sposobu na życie.
      Pracuję ze starymi ludźmi i wiem, jak bardzo można się ta tym fantazmacie przejechać.

      Usuń
    4. Zgadzam się całkowicie. Smutne to, przypuszczalnie dla wszystkich zainteresowanych stron. Oczywiście w społeczeństwach patriarchalnych.
      Choć że to tylko fantazmat, dowodzi nam nawet historia kultury. Jak np. wyganianie starych rodziców z chaty, w której rządy przejmowało młodsze pokolenie (vide geneza określenia "dziady kalwaryjskie") albo sytuacja wdów w Indiach.
      Generalizując: ludzi zawsze kusi poszukiwanie wytłumaczenia dla własnych chybionych inwestycji. ;P

      Usuń
    5. Ano kusi, kusi. Bo wytłumaczenie- nawet z gruntu błędne- daje poczucie bezpieczeństwa, przewidywalności, kontroli.
      A tak na marginesie: są jakieś społeczeństwa nie-patriarchalne;)?

      Usuń
  8. To fakt. Co byśmy zrobili bez poczucia bezpieczeństwa i kontroli nad własnym światem? Nawet, jeżeli są ułudą? Czy, w pewnym uproszczeniu, w ogóle zeszlibyśmy z drzew? Taka luźna myśl mię naszła.

    Zależy jak patriarchat interpretować. W czasach nam współczesnych możemy bez cienia wątpliwości mówić na pewno o matrylinearności. Spotykanej np. na Wyspach Triobriandzkich (Malinowski; tu zresztą pojawia się ciekawy casus "okłamywania" badacza przez badaną społeczność; jakkolwiek badani nie robili tego ze złej woli a jedynie przedstawiali Malinowskiemu "oficjalną wersję" ich kultury) bądź na Samoa (Margaret Mead). W obu przypadkach uważam jednak, że euroatlantyccy badacze (a zwłaszcza ich krytycy) powpadali w pułapkę własnego języka. To, że ethnos X świadom jest genetycznej i społecznej (ale: jakiej dokładnie??) roli ojca nie znaczy jednak, że ma ona cokolwiek wspólnego z dziedziczeniem. Rycerz Roland też przecież nie był synem króla Francji a jego siostrzeńcem, lecz mimo to właśnie on był oficjalnym spadkobiercą korony; po linii żeńskiej równie dobrze, co po męskiej. No ale nieważne.
    Prymarność linii matki uznają dziś jeszcze na przykład: Nair z indyjskiego stanu Kerala [gdzie mężczyźni sprawują władzę, lecz dziedziczona jest ona po linii żeńskiej; więc mężczyzn-władców nie namaszcza żaden bóg a jedynie są oni władzy "najemcami"; kłania się casus Rolanda ;) ] albo Minangkabau z Sumatry (największa matrylinearna społeczność na Ziemi).

    OdpowiedzUsuń
  9. Zapomniałabym o jeszcze jednej, bliższej ciału koszuli: Skandynawowie! :) Wywodzą się od wikingów, ka których ziemiach rodzinnych panował przecież matriarchat (czy jakaś jego forma); dziś jej przejawy widać w mentalności tak Szwedów (Matka Svea) jak i Finów, których powiązania z dawnymi Normanami są bardziej skomplikowane.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pojechałaś :)))
      Mnie się zdaje, że największą matrylinearną społecznością na Ziemi są Żydzi. Żydem jest się po matce, ortodoksi twierdzą bowiem, że ojciec nigdy nie jest pewny matka zaś zawsze znana. Nie nazwałabym jednak Żydów kulturą matriarchatu.
      Matrylinearność ani matrylokalność nie jest warunkiem wystarczającym matriarchatu. Niejaki Bachofen jeszcze w XIX wieku twierdził, ze matriarchat był naturalną "fazą" rozwoju społeczności, później myśl ta podłapali antropolodzy radzieccy, podobno znajdywali nawet dowodu ku temu lecz do końca nie wiem ile w tym było nauki a ile Engelsa i jego O pochodzeniu Rodziny, Własności Prywatnej i Państwa.
      Co do badań Mead i Malinowskiego- w pełni zgoda. Próbowali badać "dzikich" kategoriami "cywilizowanych" i wyszły niezłe kwiatki.
      Pewną swobodę seksualną, przyznanie kobiecie praw do przezywania i zarządzania (w mniejszym lub większym zakresie) swoją seksualnością (vide "kultury kochanków") też trudno uznać za matriarchat.
      Podobno (ale nie pamiętam źródła) najbardziej zbliżonym do matriarchalnego społeczeństwem było plemię Irokezów. Ale zbliżone- to też nie był "matriarchat w stanie czystym".

      Usuń
    2. A co! ;)
      Zastanawiałam się nad Żydami; ale w końcu ich odrzuciłam.
      Oczywiście, ze jedno nie oznacza drugiego; ale można matrylinearność traktować jako "najniższą linię oporu", właśnie z racji niewiedzy czy przeinaczeń dawnych badaczy.
      Matriarchat był naturalną fazą o tyle, o ile mnogość ludzi (kobieta = rodzicielka) stawiała ich w opozycji wobec dzikich zwierząt na przykład. Znasz pewno teorię zgodnie z którą kultury matriarchalne doczekały się końca ok. 3000 lat p.n.e. wraz ze wzrostem liczby ludności, wraz z osiadłym trybem życia i rolnictwem.
      no i dlatego zapytałam, co właściwie uznać za "matriarchat"? Pełną i nieograniczoną władze kobiet we wszystkich dziedzinach? Nawet nie wiemy, czy taka kiedykolwiek istniała! Stąd ta "archeologia" i trudności na poziomie (znowu!) języka. Zresztą równie dobrze może okazać się, że o ile mężczyźni dążą do pełnej i niezachwianej dominacji, kobiety stawiają na zrównoważony rozwój i pewną równoprawność. Może, ale nie musi. Nie musi, ale może; jeśli wiesz, co chcę przez to powiedzieć. Na ile definiujemy "matriarchat" przez zaprzeczenie "patriarchatowi"?
      Jeśli Irokezi, to pewno Lewis Morgan i jego "Liga Irokezów". :) I rzeczywiście: to, co Morgana szokowało [ale nie tylko jego, wcześniej francuskich misjonarzy na przykład] dla nas może być dowodem na potwierdzenie swoistego matriarchatu Irokezów. Prawdę mówiąc, o nich zapomniałam. :)

      Usuń
    3. Słyszałam teorię, że owo przejście z koczowniczego na osiadły tryb życia, o którym piszesz zbiegło się w czasie z odkryciem, że mężczyźni mają swój z ludzkim rozmnażaniem, że kobiety nie są spontanicznie dzieworodne, że akt seksualny jest warunkiem koniecznym zapłodnienia a więc i do narodzin ludzki samiec jest nieodzowny.
      To strąciło kobiety z mistyczno- boskiego piedestału, zabrało im ich władzę, magię i obaliło matriarchat.

      Nie da się zdefiniować kobiecości jako zaprzeczenia męskości, nie można opisać męskości jako negacji kobiecości, uparta opozycja w jakiej stawiane są te dwa pierwiastki (mająca odzwierciedlenie także w języku vide upiorna "płeć przeciwna") jest, jak sądzę, główną przyczyną nieporozumień, jakie ciągną się między kobietami a mężczyznami przez wieki. Kobieta nie jest wykastrowanym mężczyzną a mężczyzna pozbawioną możliwości rodzenia kobietą, język kobiecy nie jest negacją języka męskiego, logos nie jest antytezą psyche a matriarchat to nie to samo co patriarchat na opak.
      Wydaje mi się że wszelkie uogólnienia w tej materii mogą być, przynajmniej potencjalnie, szkodliwe. Bahofen w swoim Studium na temat ginajkokracji pisał, że matriarchat był dość krwawą i okrutną epoką- to nieco kłóci się z naszą wizją zrównoważonych i kładących nacisk na tolerancję, równość i samodoskonalenie rządów kobiet.
      Myślę sobie w ogóle, że klasycznie rozumiana władza, nie ważne czy sprawowana przez kobiety czy przez mężczyzn we współczesnym społeczeństwie nie sprawdza się już- jest tylko coraz bardziej nieudolna i wirtualna. Oraz kosztowna.
      Przyszłość to zarządzanie sieciowe, zorientowane na zadanie a przez to właściwie pomijające aspekt płci.
      Ale to już zupełnie inny temat.

      Usuń
    4. A wiesz, że się zgadzam? W całej rozciągłości?
      Nie byłam tylko pewna, jak Ty się zapatrujesz na "definiowalność" matriarchatu "w opozycji do". Ale skoro tak, to okej. ;)

      Tylko jedna 'drobna' uwaga: to, że przedhistoryczne rządy kobiet (sama ich "przed-historyczność" to kolejny dowód dawnych reinterpretacji; ale nieważne) były krwawe wynikało z praw epoki, na która przypadały. Czyli czasów, kiedy człowiek jeszcze nie mógł uważać się za władcę Ziemi. To przyszło później. Lecz dziś powoli, jako społeczeństwo globalne (wyjąwszy Chiny, a to nie jest dobra prognoza na przyszłość), dojrzewamy powoli do ponownego zrozumienia, że nie damy rady "uczynić sobie ziemi poddaną"; albo jeśli tego dokonamy do reszty, to będzie już po ludzkości. Czyli powolutku wracamy niejako do punktu wyjścia. Z tym, że obecny stopień rozwoju cywilizacji jak i nasza mentalność uniemożliwiają sprawowanie rządów krwawe i brutalne. Dlatego, czysto hipotetyczny rzecz jasna, matriarchat [w sensie dosyć umownym, uwzględniwszy to, o czym wspomniałaś w ostatnim akapicie] powinien stawiać na rozwój zrównoważony. Bo tylko w ten sposób da się kontrolować i utrzymywać balans sił.

      I jeszcze dygresja: do wrocławskiej sekcji Polskiego Radia co jakiś czas w weekend zapraszany jest pewien pan wróż, ezoteryk czy ktoś w tym stylu. Oprócz "zwyczajowych" horoskopów, czakramów i innych kryształów mocy kilka miesięcy temu (kiedy go słyszałam) wspominał o tym, że nasz świat długo nie pociągnie, jeśli będziemy na siłę promować "politykę podziału", czy to bogactw, czy społeczności, czy atomu. Przyszłością jest łączenie. Nie wiem dlaczego, ale od razu pomyślałam o fuzji jądrowej, która wyzwala nieporównanie więcej energii niż rozerwanie wiązań w jądrze atomu. ;) Może to dobrze, że na razie nie jesteśmy w stanie jej opanować w celach militarnych czy jakichkolwiek innych (czyli i tak militarnych, bo wszystkie nowe technologie w wojsku mają początek ;) )... :>

      Usuń
    5. Poprawiam to, co się rzuci w oczy ale w końcu komentarz pisany moją łapą i tak nie wygląda na "po polskiemu". ;))

      Usuń
    6. Ja się z Tobą też zgadzam w całej rozciągłości- choć też z jednym małym zastrzeżeniem. Czasy totalitaryzmu w naszym zakątku świata nie są aż tak bardzo odległe, czasy rządów okrutnych i krwawych skończyły się całkiem niedawno (w zeszłe wakacje, w Budapeszcie przekonałam się jak niedawno zwiedzając Terror Haza, Muzeum Terroru mieszczące się na bulwarze Andrassy, w dawnej siedzibie Gestapo i AVO), nie wiem czy przez te niespełna pół wieku zaszła w nas ludziach zmiana jakościowa (mentalnościowa, rozwojowa, psychiczna, duchowa) by powiedzieć, że to tylko kwestia epoki, że tyrania i okrucieństwo to coś, co jest już za nami i nigdy nie wróci.

      Fuzja jądrowa w tym kontekście :))
      Ale z panem ezoterykiem się zgadzam- co mi się nieczęsto zdarza.

      Usuń
    7. Jakie my zgodne jesteśmy! ;)
      Jasne, że się nie zmieniliśmy. I nie zmienimy jeszcze przez bardzo długi czas. Nadal wystarczy niedogaszone ognisko, kilka iskier, by rozpętać pożar stulecia. Dlatego napisałam wcześniej, że poszukiwanie nowych dróg to byłaby praca na długie, długie lata. Problem w tym, że najtrudniej jest zrobić pierwszy krok. ;) A i później trzeba bardzo uważać.

      No co? ;) W jaki sposób słoneczko tak ładnie nam przygrzewa, jeśli nie dzięki fuzji? ;)) Ona ma też dobre strony.
      Prawda? :) A Ty myślisz, że dlaczego zapamiętałam akurat tę audycję (i to na długo, jak się okazuje)? :)

      Usuń
    8. Znalazłam, zupełnym przypadkiem, jeszcze jedną kulturę, Mosuo zbliżoną do matriarchatu. Mają bardzo ciekawą strukturę społeczną i obyczajowość seksualną, można o niej przeczytać tu http://pl.wikipedia.org/wiki/Mosuo

      Usuń
  10. Myślę sobie, że największe nieszczęścia ludzkości wzięły się z tego, że ktoś chciał dobrze- tyle, że albo chciał dobrze tylko dla siebie albo chciał dobrze ale na skróty.
    A tak się nie da- i już.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...