Cygaro Zygmunta Freuda
Wyobrażam sobie, że zapach tego tytoniu był wytrawny lub półwytrawny, wilgotny i nieco szorstki, pobity żywicznym zapachem humidoru, skrzynki do przechowywania cygar wykonanej koniecznie z cedru, drewno to bowiem jak żadne inne chroni przed wysychaniem i utratą aromatu. Tak właśnie pachnie tytoń w Wild Tobacco Illuminum.
W perfumach tych najbardziej podoba mi się samo otwarcie. Intensywne, bardzo gorzkie, przeżarte garbnikami i teiną, wrzącą, okrutną, jakby pochodząca z morderczego, więziennego czaju porażającego mocą, wyparzającego język i macerującego śluzówki. Gorycz szybko nabiera roślinnego aspektu, nie mam pojęcia jak pachnie szałwia muszkatołowa lecz zakładam, że to ona odpowiedzialna jest za dławiącą, zachłanną zieloność duszącą, wdzierającą się do nosa i ust haustem gorzkiego, roślinnego soku.
Lubieżne zielsko, rozhamowane niczym freudowskie id, plenne i płodne rośnie szybko owijając się wokół ciała, karmi się ciepłem skóry, wciska w jej zakamarki, owija się wokół szyi a ja zastanawiam się czym różni się szałwia muszkatołowa od szałwii wieszczej, rośliny halucynogennej, którą swą nieświadomość badali Indianie z Meksyku. Dławiąca zieloność zdaje się mieć moc sprowadzania omamów, mieszania zmysłów, sprowadzania szaleństwa i rozcierania granic między tym co jest a czego nie ma, skojarzenia, z nagłą uwolnione snują się przez głowę budząc lęk i fascynację, grozę i żądzę, sny nagle nabierają sensu a to co rzeczywiste miesza się z tym, co wyobrażone.
Po pewnym czasie jednak wieszczbna zieloność wytraca soczystość i rozpasaną płodność, cichnie nabierając ciepła i korzennego, miękkiego wykończenia, jakby zmęczona szalonym wzrostem i własnymi omamami. Zapach staje się suchszy pokruszonymi i zwiniętymi liśćmi tytoniu i cedrowym drewnem, żywiczniejszy labdanum, skórzasto- gorzkim, nieco zwierzęcym. Gdzieś od samej podstawy bucha, z początku jakby stłamszony, kadzidlany dym dający wrażenie żarzącego się cygara.
Sigmunt Freud zmarł na raka gardła. Chorował długo i boleśnie, przeszedł trzydzieści trzy operacje bezskutecznie walcząc z nowotworem- może dlatego, że nawet w ostatnich stadiach choroby nie chciał zrezygnować z ukochanych cygar. Po wielokroć naświetlany radem zmuszony był nosić metalowy aparat, monstrum, jak go nazywał, rodzaj protezy podniebienia umożliwiający gryzienie i połykanie, w końcu zaś usunięto mu całą dolną szczękę. Bez rezultatu. Po wielu latach choroby, cierpiący straszliwie, niemogący już pracować, pokazujący światu zniekształconą potwornie twarz, Freud prosi przyjaciela-lekarza o wstrzyknięcie zbyt dużej dawki morfiny.
Umiera po trzech dniach.
Pewne powiedzenie głosi, że człowiek niszczy stopniowo to, co kocha. To nieprawda- raczej to, co człowiek kocha niszy jego, zżera go od środka i w końcu zabija.
I to ostatecznie jest tak, jak powinno być.
Spotkanie z Zygmuntem Freudem zawdzięczam Aileenn, od której dostałam próbkę Wild Tobacco.
Dziękuję!
Ilustracja pierwsza to oczywiście Zygmunt Freud z nieodłącznym cygarem, zdjęcie zrobiono w 1905 roku.
ilustracja druga http://pauljohnwhite.wordpress.com/2011/10/12/
Ilustracja trzecia http://excluzive.pl/alkohole-cygara/cygara/atrybut-gentlemana/11034
Ech... W tym przypadku skojarzenie mnie nie zachwyciło. ;)
OdpowiedzUsuńCo prawda kiedy tylko zauważyłam fotografie Zygmusia na swojej liście blogów, odruchowo w nią kliknęłam, ale jest to postać, która mnie osobiście odstręcza. Facet bez wątpienia był geniuszem [już sam fakt przyłożenia wagi do ludzkiej psychiki w sposób, hmm.. "absolutny", permanentny geniuszu Freuda dowodzi], ale dziś widać to dopiero po jego prac.. reinterpretacji. ;)
Lecz za "zazdrość o penisa" czy "kompleks kastracyjny" (to drugie mniej jednak) sama najchętniej przyprawiłabym mu cycki czy coś takiego [albo wstrzyknęła "odrobinę za dużo" estrogenów... ;) ]. To musiałaby być kara prawdziwie nie-do-znie-sie-nia. :>
Więc Twoje skojarzenie jeden z moich ulubionych zapachów upokarza. Oczywiście nie jest to zarzut wobec Ciebie. Niemniej jednak w ten sposób je odczuwam.
Mam nadzieję że Ci moje skojarzenie Dzikiego Tytoniu nie obrzydzi.
UsuńJa Freuda cenię bardzo głęboko choć rozumiem Twoją niechęć- cenię go nie z perspektywy feminizmu czy praw kobiet ale jako naukowca i psychologa. Owszem, mylił się w wielu sprawach ale bez jego omyłek (także tych tragicznych, tak terapia Dory czyli Idy Bauer) kobieca seksualność byłaby jeszcze przez dziesięciolecia represjonowana tak, że mogłaby znaleźć swój wyraz jedynie w postaci objawów histerycznych.
Freud był spadkobiercą kultury juedochrześcijańskiej, ze wszystkimi jej uprzedzeniami, z całą mizoginią, ze spuścizna Starego Testamentu i świętego Augustyna głoszącego, że dziewczynka to "niedorobiony" (na skutek warunków atmosferycznych) chłopiec. Kobiecość Freuda to kobiecość braku, zgoda- ale czytając Freuda a nie jego komentatorów zorientować się można, że nie tworzy on monopolu na rozumienie kobiecości- wręcz przeciwnie, często przyznaje się do bezsilności wobec niej, nueujmowalności jej w patriarchalnych kategoriach.
Myślę, że o tym, iż da się czytać Freuda także z feministycznej perspektywy świadczą pracę choćby feministek écriture, różnicy.
Mnie jednak wydaje się to trochę intelektualnie podejrzane- wolę więc czytać Freuda i myśleć o nim jako o "starszym koledze" jak to mawia jeden z moich nauczycieli, zorientowany rzecz jasna psychodynamicznie. Nie mogę zapomnieć, że to odkrywca nieświadomości i mechanizmów obronnych, przeniesienia, przeciwprzeniesienia i oporu, twórca psychoterapii.