czwartek, 31 maja 2012

Greyland Montale

"Nikt nie wie, dlaczego Śmierć zaczął przejawiać osobiste zainteresowanie istotami ludzkimi, z którym pracował już od tak dawna. Prawdopodobnie chodzi tu o zwykłą ciekawość. Nawet najskuteczniejszy szczurołap prędzej czy później zaczyna się interesować szczurami. Może obserwować, jak szczury żyją i umierają, rejestrować wszelkie szczegóły szczurzej egzystencji - choć sam nigdy pewnie nie zrozumie, jak to jest, kiedy się biegnie przez labirynt".

Śmierć, według Terrego Pratchetta niewątpliwie rodzaju męskiego, to antropomorficzna reprezentacja wyobrażeń ludzkich na jego temat. To ludzie nadali Śmierci kształt, to oni, mocą swojej wyobraźni, lęku i fascynacji stworzyli formę dla zjawiska starego jak samo życie. Śmierć jest więc siedmiostopowym szkieletem, z oczodołami jarzącymi się zimnym światłem odległych gwiazd, z obowiązkową kosą, przyodzianym w szatę z absolutnej czerni. A jak pachnie? Chciałabym przyoblec Śmierć Świata Dysku w zapach.


Zapach Śmierci.


Śmierć istnieje poza czasem i przestrzenią. Jego wypowiedzi w całości pisane są wielkimi literami, Śmierć nie mówi a przemawia, jego głos, głuchy, oczywiście grobowy, trafia wprost do umysłu, bez pośrednictwa fal dźwiękowych. Wydawać by się mogło, że Śmierć to postać przerażająca i antypatyczna ale wszyscy ci, którzy czytali choć jeden tom z cyklu o Świecie Dysku wiedzą, że Terry Pratchett stworzył bohatera intrygującego i fascynującego, nie budzącego grozy ani niechęci, komicznego i tragicznego jednocześnie. Śmierć Świata Dysku dosiada konia o imieniu Pimpuś (od płonących rumaków wciąż zajmowała się stajnia a wierzchowce-szkielety wciąż się rozpadały a zbieranie ich kości było krępujące), bardzo lubi koty i stara się zrozumieć ludzi, naśladuje ich lecz wiele zachowań i motywów pozostaje dla niego zupełnie niepojętych, prowadzi to do zabawnych nieporozumień, które Śmierć tłumaczy sobie "kwestią gruczołów". 




Największym dramatem Śmierci, który sam siebie uznaje za strażnika przedwiecznego porządku i ostateczną sprawiedliwość, jest niemożność tworzenia. Gra na skrzypcach nie idzie mu zbyt dobrze nie umie bowiem zdobyć się na własną interpretację a w jego posiadłości, w której prawa fizyki i ogólnie ujmowanego zdrowego rozsądku nie mają zbyt wiele do gadania wszystko jest dokładnym odwzorowaniem realnego świata, tyle tylko, że przy tym jest czarne. Pratchett opisuje to tak:

"Ogród Śmierci był ładny i zadbany. Był także zupełnie czarny. Trawa była czarna.
Kwiaty czarne. Czarne jabłka połyskiwały między czarnymi liśćmi czarnej jabłoni. Nawet
powietrze przypominało atrament.
Po pewnym czasie Mort odniósł wrażenie, że dostrzega... nie, przecież nie mógł sobie
tego wyobrazić... różne barwy czerni.
Nie bardzo ciemne odcienie czerwieni i zieleni czy czegokolwiek, ale rozmaite
odcienie czerni. Pełne widmo kolorów, wszystkie różne i wszystkie... no, czarne".




Greyland zdaje się znakomicie pasować do szaty z absolutnej czerni, do kosy i do stoicyzmu Śmierci, do jego powagi badacza przypatrującego się ludziom, z dystansem, chłodnym zaciekawieniem podbitym tęsknotą. Pieprz, wetiwer, kadzidło, skóra, cedr- Greyland to Gucci PH pozbawione ciepła, pulsującej, pierwotnej magii. Zamiast niej wewnątrz zapachu jarzy się niebieskawe światło, zimne i nikłe, jak blask odległych gwiazd. Tak jak w posiadłości Śmierci wszystko jest czarne różnymi kolorami (!) czerni tak w Greyland wszystko jest szare wszystkimi możliwymi odcieniami tej barwy. Chyba można byłoby napisać, że to perfumy o ponurej, ciężkiej jak listopadowy dzień aurze mnie jednak bardziej pasuje słowo "refleksyjne". Są zadumane, zasnute gęstą, kadzidlaną mgłą, przestrzenne i zimne. Otwierają się podmuchem suchego, szorstkiego czarnego pieprzu, przyprawowego pyłu dmuchniętego prosto w nozdrza. Spod pieprzowej chmury wyłania się cedr, początkowo chropowaty, ostry, pełen drzazg później zaś coraz gładszy, jakby wyślizgany przez chłodne kłęby kadzidlanego dymu. Odrobina cielistej słodyczy sugeruje dodatek drobno zmielonego kuminu.




Żywy, żółty, musujący sok z miażdżonego wraz z cienką skórką imbirowego kłącza nie łamie szarości zapachu, raczej nasiąka nią, popieli się i sam w szarość się obraca, jasną, gładką, błyszczącą. Po chwili pojawia się żywiczno- ziemisty wetiwer, nadpalony w ogniu, ubrudzony popiołem ale już chłodny, nasiąkły dymem lecz gdzieś w samym środku korzeni wciąż przechowujący zieloną, świeżą chrupkość, spleciony z odrobiną skóry i akordami drewna. Baza zapachu jest pozbawiona waniliowej słodyczy, która łamie ziemistą surowość Gucci PH. Greyland jest bardziej drewniano -piżmowy, nuty cedru i sandałowca ślizgają się po jasnym, oleistym nieco piżmie, rozcierają swój kontur, załamują światło i trwają tak długie, bardzo długie godziny nie ogrzewając się ani na chwilę, ani na chwilę nie wytracając dymnej głębi, niepojętej jak absolutna czerń.




Nosząc Greyland mam wrażenie obcowania z przestrzenią, pustą, zimną, bezkresną, jakbym zagubiła się gdzieś naprawdę daleko od domu, w kosmosie nieogarnialnym umysłem, dziwnym i strasznym. To doznanie samotności, przemieszanej z obcością, znikomości i lęku połączanej z czystym zachwytem. Wszystkie inne uczucia rozpływają się i gubią w tej pustce, w końcu zostaje tylko samotność, nieskończona jak ona sama, chłodna, ostra, bezlitosna. Tak pewnie czułabym się na księżycowym spacerze, tego doświadczałabym w posiadłości Śmierci, gdzie wszystko jest czarne różnymi kolorami czerni. Tak czuje się pewnie sam Śmierć, nieśmiertelny, niepodlegający czasowi, na wieczność skazany na tęsknotę za odrobiną człowieczego ciepła, którego nie zna i nie rozumie. A przecież tak go pragnie.



Wykorzystane cytaty zaczerpnęłam z książek Terrego Pratcheta w tłumaczeniu Piotra W. Cholewy, pierwszy z Muzyki Duszy drugi zaś z Morta.
Ilustracja pierwsza pochodzi z: http://www.sharevirus.com/viewtopic.php?f=3&t=52122
Ilustrację drugą pożyczyłam z:http://www.astronomia24.com/photogallery.php?photo_id=46
Ilustrację trzecią można znaleźć na http://itapetka.pl/szaro%C5%9Bc,zobacz,104.html
czwartą zaś tu:http://nevseoboi.com.ua/oboi-wallpapers/kosmos/page,2,9683-cosmos-wallpapers-65-oboev.html

13 komentarzy:

  1. Odwołanie do Pratcheta - jakże miła to niespodzianka! Bardzo lubię jego książki, zwłaszcza za ich, hmmm, liczne dna i przywoływanie drugich, a nawet trzecich myśli ;)

    A Greyland chyba mignął mi gdzieś ostatnio w pudle z próbkami - po tej recenzji czuję żywą potrzebę znalezienia próbki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja także uważam Pratchetta za wybitnego postmodernistę. I wyjątkowo zdolnego prestidigitatora zręcznie wyciągającego za uszy kolejne światy, konwencje i nawiązania z wielkiego cylindra literatury.
      Poza tym potrafi lekko i z humorem opowiadać o rzeczach ciężkich i niełatwych ubierając realne problemy w konwencję fantastyki i satyry.

      Greyland zaś gorąco Ci polecam do testów- myślę, że jeśli Cię nie zmrozi to oczaruje.

      Usuń
  2. Uwielbiam prachetowego śmiercia, że tak go nazwę :)

    pola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest nas dwie Polu. Prócz Śmierci moi ulubieni bohaterowie u Pratchetta to Babcia Weatherwax i Patrycjusz.
      Chyba niezbyt dobrze świadczy o mnie ten wybór- sami otamowani emocjonalnie, intrwertyczni aleksytymicy.

      Usuń
    2. i ja uwielbiam smierc I TO ZE MOWI DRUKOWANYMI LITERAMI

      Usuń
    3. W Kosiarzu pojawiła się też postać, która mówiła drukowanymi- tyle że na całą stronę- kojarzysz?

      Usuń
  3. Dzięki uprzejmości aileen już niedługo poznam ten zapach. Trzy_Ryby, powinnam zablokować sobie wejście na Twojego bloga ;)
    Pozdrowienia,
    tri

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tą groźbę potraktuję jako komplement- dziękuję!
      Ciekawa jestem jak Ty odbierzesz Greyland.

      Usuń
  4. Mam prawie podobne skojarzenia, jak autorka recenzji. Greyland też kojarzy mi się z przestrzenią, zimną i niebieską. Kojarzy mi się też ze stanami refleksyjnymi, które jednak są wolne od strachu. Dobry zapach,jakkolwiek nie najlepszy w ofercie Montale

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gości, bardzo cieszę się podobieństwem naszych wrażeń. Jeśli zajrzysz tu jeszcze proszę poleć mi coś do przetestowania z oferty Montale. Niewiele znam zapachów tej firmy i bardzo ciekawa jestem Twoich rekomendacji.

      Usuń
  5. Hmm. dziękuję za skomplementowanie, jednak to Twoje recenzje są dla mnie inspiracją do poszukiwań. Ja uważam, że zapachy Montale w większości są dedykowane osobom cierpiącym na parosomię ;-) Tacy, oczekują, że ma być silnie, mocno i konkretnie. Moim ulubionym zapachem tej marki jest Black Aoud. Gdy ludzie czują tak mocną różę od mężczyzny, to widzę, jak powiększają się im źrenice. To takie zabawne:-)Warto przetestować ten zapach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja pięknie dziękuję za dobre słowo.
      Jeśli Pierre Montale dla parosomików komponuje to powinnam czuć się targetem tej marki- a z wieloma ich zapachami mam kłopot. Na przykład z Black Aoud. Zapach dosadny właśnie, nie trzeba się wwąchiwać w nadgarstek- ale mnie ta oleista róża wprost dusi.
      Cenię ale nosić nie umiem.

      Usuń
  6. Świetny opis, trafiasz w samo sedno. Faktycznie zapach zimny, jak niebieskie światło w prosektorium, przestrzenny, wyalienowany. Coś mi świtało w tę nutę, gdy rzadko, bo rzadko, używałem Greylanda. Myślałem, że to zapach "techniczny", aż trafiłem na Twój opis, pod którym podpisuję się całkowicie. Pozdrawiam.
    kjgeneral

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...