czwartek, 10 maja 2012

Ambre Fetiche Les Orientalistes Annick Goutal






Ktoś nie znający starokatalońskiego słuchając tej zadumanej, pięknej muzyki nie zgadłby chyba, że opowiada ona o strachu, zagładzie, zniszczeniu, płomieniach i ostatecznym sądzie. To jedna z wykonywanych przez La Capella Reial de Catalunya pod dyrygenturą Jordiego Savalla Pieśni Sybilli (El Cant de la Sibil.la), zaklętych w muzykę przepowiedni zaadoptowanej przez chrześcijaństwo wieszczki ze starożytnej Grecji.
Perfumeryjna bohaterka dzisiejszej opowieści w podobny sposób łączy w sobie silne emocje i wyciszenie, intensywność i głęboką zadumę, sacrum i profanum, miękkość i surowość, pogaństwo i chrześcijaństwo, sprawy ziemskie i boskie.
Ze specjalną dedykacją dla Miłego Gościa.


Pieśni Sybilli.



Gdy wsłuchuję się w El Canto de la Sibilla mam wrażenie, że prorokowany koniec świata jest wydarzeniem nieuchronnym lecz nie budzącym grozę i lęk a raczej melancholię i piękny smutek. Cudowny sopran Montserrat Figueras przy oszczędnym akompaniamencie historycznych instrumentów (psałterium? cytra?) na tle chóru brzmi iście anielsko i budzi tęsknotę za niebieskimi rubieżami. 
Gdyby kadzidło z Ambre Fetiche było dźwiękiem byłoby właśnie tym głosem, czystym, jasnym, uduchowionym jak trzepot anielskich skrzydeł, wzbijającym się wysoko ponad chór, ponad zapachowe, ziemiste w otwarciu tło złożone z wytrawnych, gorzkich, jakby paczulowych żywic: skórzastego, zwierzęcego czystka oraz styraksu udającego ambrę, gęstego, syropowatego, zupełnie pozbawionego słodyczy a za to odrobinę aptecznego, może dzięki odrobinie intensywnie zielonego i orzeźwiającego geraniowego olejku, tuż na granicy wrażliwości mojego powonienia. Kadzidło w Ambre Fetiche jest profetyczne, jasnowidzące, wieszczy przyszłość i odległe jest od wszelkich ziemskich spraw. Żywice zaś są wręcz unurzane w doczesności, wręcz fizjologiczne, rozgrzane wewnętrznym ogniem a może widmem płomieni wiecznego potępienia bowiem stapiając się z naturalną wonią ciała stają się zmysłowe, intymne; ich zapach, wręcz nieprzyzwoity, zdaje się gromadzić w naturalnych zagłębieniach ciała, oblepiać skórę tłustą, ciepłą, dymną i zachłanną warstwą. To zestawienie zmysłowości i duchowości, erosa i logosa, sacrum i profanum budzi dysonans, wprowadza do pachnidła nieco niepokoju, drażni jednocześnie dając poczucie niezwykłości. Może to jest właśnie istota fetyszu, jakim ma być pachnidło Annick Goutal. Transgresja, wykroczenie poza tabu, odrobina perwersji... dla mnie jednak perfumy te przede wszystkim są po prostu piękne. Ambrowy styraks stapia się z zapachem mojego ciała, przeżera się przez niego i nawet nie wiem gdzie kończy się woń mojej skóry a gdzie zaczyna perfum. Po kilku godzinach kadzidło cichnie, pokornieje, chowa się tuż przy skórze, w samej podstawie perfum, minorowe, rozmodlone lecz wciąż jasne i czyste. 

Zapach wyzłaca się ciepłą, słodkawą wanilią, ambrowa poświata gęstnieje i niemal jarzy się od środka, własnym światłem. Ambre Fetiche staje się podobny do kunsztownych, średniowiecznych mozaik z których zaklęte w terakotę i półszlachetne kamienie postacie od wieków nieruchomo wpatrują się w zadumionych potęgą ludzkiej cierpliwości i wyobraźni oglądających. Labdanum ustępuje miejsca świeżo wyprawionej skórze, miękkiej lecz lśniącej i śliskiej posypanej odrobiną irysowego pudru, którego jasność nie jest w stanie rozproszyć mrocznej, złotej kadzidlaności zapachu, jego tajemnej zmysłowości, poczucia obcowania z czymś niezwykłym, zakazanym, z samym grzechem. Przy samej skórze migoce gdzieniegdzie odrobina pikantnego, suchego cynamonu, może. A może to mój nos mnie zwodzi oczarowany złożonością i pięknem tej niezwykłej kompozycji?




Filmik zmajstrowałam sama używając do tego celu zdjęcia okładki płyty El Cant de la Sibil.la oraz pieśni Ans del Judici tot anat zawartej na tejże.
Ilustracja pierwsza to detal z Sądu Ostatecznego pędzla Hieronima Boscha
Ilustracja druga to obraz Święty Wolfgang i Diabeł Michaela Pachera. Zwróćcie uwagę na diable miejsce, gdzie plecy nazwę swą szlachetną tracą- niesamowite! A obraz pochodzi z 1483 roku!

16 komentarzy:

  1. Zawsze zastanawiała mnie wyobraźnia średniowiecznych twórców obrazów piekła , szatana , sądów ostatecznych i innych infernalnych wizji - skąd czerpali natchnienie - łykali coś czy jak ;) przy nich dzisiejsze horrory to nędzne prymitywne pikusie , może Beksiński odziedziczył coś z tego ducha , ale to też już nie to .
    Ciekawie dobrałaś ilustracje - obrazoburcze zestawienie sacrum i profanum , świętego i przeklętego , a do tego perfumy - gratuluję :)
    Kolejny ewentualny muszmieć do wypróbowania ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam sztukę średniowieczną! :D za to ambry wszelakie w cieple takim jak teraz jest na zewnątrz są dla mnie nie do zniesienia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Parabelko, dziękuję! Taki właśnie chciałam uzyskać elekt dobierając ilustracje a gdzież szukać tak bliskich sobie i tak blisko będących świętych i demonów, niewinności i grzechu jak nie w Średniowieczu?
    Mnie także fascynuje wyobraźnia i niezwykły rozmach udręczonej wyobraźni twórców z Wieków Średnich- Beksińskiego lubię, choć jak dla mnie to przez całe życie był on bardziej architektem niż malarzem.
    Być może spodobałby Ci się praca Jana Lebensteina- to trochę zapomniany polski malarz i grafik zmarły jakoś w latach 90tych, mnie zachwyca wyobraźnią jakby wprost z Boscha.
    Szczególnie polecam Ci jego ilustracje do ksiąg biblijnych, Apokalipsy albo Księgi Hioba.
    Niesamowite.

    Polu to jest nas dwie z tym uwielbieniem. Ja także przepadam za tą epoką. I zgadzam się z Tobą także co do nienoszalności ambr w tej temperaturze- choć przyznam się że dobrze mi w nich wieczorami, gdy temperatura spada a świat okrywa cisza i ciemność.

    OdpowiedzUsuń
  4. Lebenstein przypomina mi Goyę i jego demony i okropności wojny , może duchem próbuje wywodzić się ze średniowiecznych wizjonerów , ale estetykę ma dla mnie nie do zniesienia - koszmarna brzydota , nic nie poradzę . Nie znam się na malarstwie od strony znawcy sztuki , tylko od strony laika , któremu się coś podoba albo nie ;P , pewnie dlatego nie umiem go docenić . Wolę Boscha & comp.;)- w ich wizjach jest tchnienie czegoś spoza naszego świata , odbicie absolutu dobra i zła , odbicie wieczności we wszystkich światach i zaświatach . Lebenstein jest wrośnięty w brud i brzydotę teraźniejszości i nie czuje mistycznego , nadziemskiego tchnienia , które owiewało mistrzów średniowiecza . Beksiński jest znacznie temu bliższy , ale on z kolei zszedł do piekieł i nie dość że nie wrócił ;) to jeszcze wybrał piekło , poza którym nic nie istnieje , i nie jest to piekło za grzechy , a odczłowieczone formy pozaludzkiego istnienia , których manifestacją na ziemi może być wyłącznie wojna i zniszczenie , bezosobowe , miażdżące wszystko co istnieje .

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeśli o sztukę chodzi i ze mnie jest zupełny laik, stosuję to samo kryterium co Ty, albo coś do mnie trafia albo nie- Lebenstein trafia właśnie przez tą brzydotę, jawną, szczerą i odważną, zupełnie odmienną od często spotykanego wystylizowania, "uładniena", przedstawiania czegoś co niby ma być brzydkie w sposób, który u widza ma nie wywoływać dyskomfortu związanego z obcowaniem z brzydotą.
    Te zdeperonalizowane puste przestrzenie u Beksińskiego ja właśnie nazywam jego "architektonizmem", mam wrażenie, że to odium jego pierwszego zawodu i wykształcenia kierunkowego, ten pociąg do pustki, do przestrzeni, do prostych linii i zagubionych w krajobrazie, skarlałych postaci. To dla mnie bardziej sztuka o samotności a nie o piekle. Albo jeśli o piekle to o takim, które jest w nas samych.
    Dałaś mi do myślenia swoją bardzo ciekawą analizą, dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziwna muzyka troche smutna moj maz powiedzialby ze "jekliwa". Ale zapach adny tylko za ciezki dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, właśnie jękilwa :). To jest dokładnie to słowo, taką muzykę lubię najbardziej.
      I ciężkie zapachy, do kompletu :)

      Usuń
  7. Strrrasznie lubię, kiedy swoje recenzje podpierasz muzyką; wiem, że będzie coś, co przypadło Ci do gustu. ;) No i sama przyjemność ze słuchania to kolejna zaleta. :)
    Ambra Fetyszystka to było moje pierwsze spotkanie z ambrą niesłodką, nie-ludziową, tworzoną nie pod publiczkę. Paczuli, kadzidło, żywice zachwyciły mnie od pierwszego niuchnięcia. Przepadłam. ;) Odtąd, choć Ambre Fetiche stopniowo traci swoją uprzywilejowaną pozycję w kręgu moich olfaktorycznych zauroczeń, sentyment doń będzie chyba nieprzemijalny. :) Chyba.
    Dlatego też Twoją recenzję czytałam z prawdziwą przyjemnością. Zwielokrotnioną skojarzeniem i ilustracjami muzyczno-graficznymi. Miodzio, Koleżanko! ;))
    Jeżeli jeszcze mogę wtrącić słówko do Twojej rozmowy z Parabelką: Lebensteina też nie lubię. Uchch! Wszyscy wymienieni: i Goya, i Bosch, i Beksiński swoimi dziełami są w stanie obudzić znacznie żywsze, mniej jednoznaczne uczucia od afirmatora rozdętej brzydoty. Jego dzieła "czuję" ale ich obserwacja prędzej czy później prowadzi do krwawienia z oczodołów. ;) Czy to duży wstyd, przyznać się do czegoś takiego? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pięknie dziękuję za tyle miłych słów! Moje spotkanie z Ambre Fetiche podobne było do Twojego, i dla mnie była to pierwsza TAKA ambra, bezkompromisowa, niedosłodzona, wymagająca. Moje zauroczenie nie mija choć pachnidło to noszę niezbyt często. I nawet nie wiem do końca dlaczego...
      Braku upodobania do sztuki Lebesteina absolutnie nie odbieram jako czegoś wstydliwego czy hańbiącego. Ja go cenię, porusza mnie ta brzydota, odstręcza ale i przyciąga. Może ta ambiwalencja winna być powodem do wstydu ale ja wstydzić się nie zamierzam :)

      Usuń
    2. O wstydzie pisałam w kontekście "no ale jak nie zachwyca, skoro zachwyca?". ;) Czasem strach wyrwać się z czymś takim, bo a nuż odsądzą od czci? :> Wicie, rozumicie...
      Zatem ambiwalentnych uczuć wstydać się także nie ma powodu. O.

      Usuń
  8. Brzydota Lebensteina dla mnie leży blisko brzydoty Dudy-Gracza , obydwóch nie znoszę .Ich brzydota jest odrażająca , ohydna , rozmemłana , brudna , niedomyta i śmierdząca . Brzydota Beksińskiego jest nie tyle brzydotą ile przerażeniem bytami spoza naszej świadomości i naszego realnego świata , które jednak są jakoś w nim zakotwiczone , stanowią pochodną ludzkiej duszy , choć pochodną najstraszniejszych jej stron . Podobnie Goya - jego stwory jeszcze silniej zakorzenione są w psychice , to obraz obłędu czającego się pod cienką warstwą świadomości .
    Z kolei Bosch et consortes czyli całe średniowiecze z przyległościami - tu wg.mnie sprawa jest bardziej złożona . O ile u wcześniej wymienionych brzydota/lęk/odraza stanowią temat i wartość samą w sobie , średniowiecze je wykorzystuje wyłącznie edukacyjnie , jako groźną alternatywę w wypadku nieprzestrzegania zasad sacrum . Jako takie muszą wzbudzać lęk , przede wszystkim lęk . Muszą być straszne - nie brzydkie , brzydota jest niemiła , ale nikt jej się nie boi ; więc trzeba przedstawić swoiste upostaciowanie lęku , upostaciowanie profanum w formie estetycznie przystającej do sacrum . Stąd średniowieczne demony są straszne , mają nieprawdopodobne formy mające wywołać przerażenie , ale nie są brzydkie w takim sensie jak Lebenstein . Są doskonałe , skończone i są piekielną wersją Absolutu . Jako upadłe anioły nie mogą być brzydkie , piekielna estetyka wymaga , by mimo strachu budziły zaciekawienie . Chociaż nie wiem , czy to akurat nie jest nieplanowany efekt uboczny - mnie zawsze bardziej interesowały piekielne części od rajskich , bo tam fantazja twórcy przekraczała wszelkie granice , w przeciwieństwie do strony rajskiej , gdzie wszyscy byli bladzi , smukli i nienaganni i nic się nie działo ;P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się Parabelko, u średniowiecznych mistyków brzydota pełni zupełnie inną funkcję niż u Lebensteina czy u przywołanego przez Ciebie Dudy -Gracza, którego skądinąd ja też wysoko sobie cenię. Średniowiecze złamało swoiste tabu brzydoty, w antyku nawet to co brzydkie, groźne i odrażające miało być piękne- piękna jest zatem Meduza z wężowymi splotami, piękna jest Chimera, którą pokonał Bellerofont, wszystkie potwory, cyklopy, giganci ulegają klasycznemu kanonowi piękna, harmonii i proporcji. Istotą ich brzydoty jest ich obcość, inność- mnie wydaje się, że tą antyczną ścieżką podążył Giger tworząc swojego, niebywale pięknego Obcego.
      Średniowiecze wyzwoliło się od swoistej tyranii proporcji i harmonii, myślę, że to właśnie umożliwiło twórcom tej epoki na stworzenie tak niezwykłych potworów, postaci budzących grozę, ilustracji do moralitetów i religijnych kodeksów. Oczywiście, zgadzam się z Tobą, średniowieczna brzydota miała cel głównie edukacyjny wpasowując się w nurt sztuki ilustracyjnej, oddziałującej na wyobraźnię w sposób, który twórca przewidział i który założył. Sztuka Wieków Średnich nie pozostawia widzowi wolności interpretacyjnej (no przynajmniej odbiorcy współczesnemu twórcy), użyta symbolika i odwołania są ściśle skodyfikowane i mają ściśle określone znaczenia.
      Brzydota współczesna zaś jest,mam wrażenie, wreszcie brzydotą wyzwoloną, uzupełnieniem i odbiciem piękna, dopełnieniem estetyki jako takiej. "Czysta" brzydota, nie podbita nachalnym zamiarem szokowania widza za wszelką cenę, epatowania odrzydlistwem, próbą wywołania skrajnych, negatywnych emocji nie odrzuca mnie ani nie razi, traktuję ją jako jeden z atrybutów rzeczywistości, jeden z przejawów istnienia w świecie.
      Dlatego lubię cenię i Lebensteina i Dudę Gracza. I Laurteca, Muncha albo Kubina. I Baudelaira i Bataille'a i D'Annuzio, Wilde'a albo Poe'go co by nie zostać tylko przy malarstwie.


      I zgadzam się z Tobą, Piekło jest zawsze ciekawsze od pustego Nieba. Wspaniale widać to na boschowskim Ogrodzie Rozkoszy Ziemskich- którzby się wpartywał w lewe skrzydło?

      Usuń
  9. Nie przepadam za zapachami ambrowymi, ale Fetiche jest wyjątkiem. A tyłek diabła to absolutny hit! Bardziej kojarzy mi się ze Star Trekiem. Ten, to dopiero musi mieć głos!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie ten diabeł to absolutny surrealizm i niech się schowa Max Ernest i Salvador Dali. O głosie nie pomyślałam, dziękuję za inspirację.
      Stawiam na cienki, metaliczny falset. Raniący słowa gdy mówi lecz w śpiewie zdolny dorównać chórom anielskim i wspiąć się na c3.

      Usuń
  10. Więc tak ( nie zaczyna się zdania od więc , wiem ;) ): początkowo Ambre Fetiche jest słodka ale podbita cierpkością i czymś suchym , stopniowo słodycz znika i wyłazi pudrowana skóra ze śladami paczuli . Kadzideł ni huhu nie czuję . A potem zostaje irys z suchą gorzką ambrą , nadal nieco duszącą . I odrobina miodu ze skórą . Zapach z całą pewnością bogaty , bo wszystkie elementy nie są takie banalnie jednoznaczne , nie potrafię dokładnie ich rozgryźć . Rzeczywiście jak na ambrę ciekawy , półwytrawny bym powiedziała , ale dla mnie zbyt duszący - za dużo irysowego pudru , za suche to wszystko . Aż się prosi o jakąś ciężką ,lepką , soczystą żywicę czy coś podobnego , żeby ten puder związać , żeby nie fruwał przy każdym oddechu zatykając nos ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyszło mi teraz do głowy, że może Twoja skóra podbija suche, pudrowe nuty tak jak moja podbija mydlane, może to byłoby jakieś wyjaśnienie dla Twojego odbioru tak Ambre Fetiche jak Asmar.
      Ale zastanawiający jest brak kadzidła o którym wspomniałaś- toż to silnie kadzidlany zapach, i to, aż posprawdzałam, nie tylko dla mojego nosa.
      Niesamowite jak subiektywnym zmysłem jest powonienie!

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...