Granicę rumuńską przekroczyliśmy nocą. Opóźnienie z granicznego przejścia
nadrabialiśmy na trasie gnając z nieprawdopowopodobną prędkością
po marnych, nieoświetlonych drogach. Kierowcy drętwiały nadgarstki zaciśniętych
na kierownicy rąk mnie bolały wytężone od wpatrwania się w
światłą jadącego przed nami samochodu i wypatrywania znaków
oczy. Przybycie do Rumunii to ulga. Po zaniedbanej, stojącej biedą
i ugorem Ukrainie obsiane rumuńskie pola, zadbane sady i winnice sprawiają, że znów można wierzyć, że istnieje coś poza ruiną, dewastacją i beznadzieją.
Prawosławne nabożeństwo w cerkwi
przepięknego monastyru Dragomirna trwało bite trzy godziny. Cerkiewne kadzidło kadzidło nie pachnie jak
Zagórsk, nie ma w jego woni nawet sugestii marchewki, żadnej
chemicznej nuty ani wilgotnej ziemistosci. Cerkiewne kadzidło jest
chłodne i słodkie zarazem, od jego woni duch rośnie a u ramion wyrastają ogniste skrzydła.
Pop wychodzi do ludzi klęczacych na samej posadzce, przygietych do ziemi ciężarem własnej wiary. Błogosławi kielichem, daje do ucałowania krzyż i własną dłoń, okadza chmurą dymu. Zakonne chóry śpiewnie odpowiadają kapłanowi, intonują psalmy, rzeczywistość zaciera się, gubi się w Tajemnicy.
Stojąca w przedsionku
cerkwi prawosławna zakonnica okutała mnie od stóp go głów
czarnymi, specjalnie przygotowanymi dla turystek chustami. Mój,
bardzo rozsądnie wybrany strój będący kompromistem między upałem
a chęcią obejrzenia prawosławnej świątyni wydał jej się
zapewne nazbyt wyzywający.
Broga do Bukaresztu ciągnie się przy górskim łańcuchu Karpat. W wysokich górach szos oczywiście nie ma, z
okien samochodu obserwować można malownicze przedgórze.
Próbowałam robić zdjęcia z okna samochodu jednak fotografowanie krajobrazów z pędzącego pojazdu sprawia, że piękno rozmywa się i wypłaszcza. A my gnaliśmy przez Rumunię jakby nas stado czortów goniło. Czasami
zamykałam oczy i mocno ściskałam uchwyt przy drzwiach. Podczas trasy przypominały mi się
cytaty z Jadąc do Babadag Stasiuka i miałam przeogromną ochotę na
papierosa.
A przecież nie palę już od lat.
A przecież nie palę już od lat.
W krainie winorośli kupiliśmy winogrona prosto od rolnika. Były drobne i bardzo słodkie. Ich smak pozostał nam na językach jeszcze na wiele kilometrów.
Ci, którzy twierdzą, że Węgrzy lub Rosjanie lubują się w monumentalności powinni zobaczyć Bukareszt.
Nie tylko parlament jest u nich ogromny. Wielkością przytłacza większość budynków, tych z czasów socjalizmu i tych dopiero co wznoszonych. Przed totalnym zgnieceniem, przytłoczeniem ogromem budowli ratują szerokie, bulwarowe ulice jednak mimo nich miasto sprawia wrażenie przytłoczonego samym sobą, zdaje się być zagubione w swoim ciężarze, zmęczone, przygnębiające i smutne.
W Lipscani życie po zmroku dopiero się zaczyna. Pchli targ w tej dzielnicy Bukaresztu trwa do późnych godzin nocnych, jeszcze dłużej tętni życie w hałaśliwych pubach, klubach, dyskotekach.
Kataryniarz bawiący gawiedź miał trzy bardzo smutne papugi wyciągające dla darczyńców losy z samymi dobrymi wróżbami. Chyba miały świadomość w jakiej bladze uczestniczą.
Po rondzie kapelusza kataryniarza biegały białe myszki.
Czas spać. Jutro daleka droga przed nami.
Ależ soczyście piszesz! jak te małe winogrona!
OdpowiedzUsuńBukareszt- czy tam tylko są takie budowle? Takie nieludzkie miasto? ciekawa jestem bardzo.
A zapachy? Pachniałaś czymś? Coś czułaś?
Proszę o więcej i pozdrawiam- Justyna
Starówka Bukaresztu ma przepiękną zabudowę, wdzięczne kamieniczki o wąskich frontach stoją karnym szeregiem wokół przestronnych jak na stare miasto uliczek. Nad stolicą Rumunii ciąży jednak przekleństwo Nicolae Ceauşescu. Musiał być szalony skoro popełnił taką architektoniczną zbrodnię na własnej stolicy. Ogromne gmachy niby wspaniałe- ale przypominają żywo bunkry. Ciężkie, niezgrabne, molochowate, betonowe i szare. Aby je wybudować wyburzono trzy historyczne dzielnice, zrównano z ziemią stare cerkwie i kościoły, zniszczono bezcenny eklektyzm i modernizm. Wszystko to było bowiem objawami zachodniego zepsucia.
OdpowiedzUsuńKlątwa Ceauşescu ciąży na Rumunach po dziś dzień- to, co wznoszą także cierpi na gigantomanię.
W Bukareszcie pachniałam Wodą Cudów. Ten lekki, cudnie słony zapach pomógł mi nie zapaść się w sobie pod ciężarem architektury, nie pozwolił mi wpaść w totalne przygnębienie, które zwykle czuję gdy spotykam coś ponad ludzką miarę.
Moja koleżanka wróciła właśnie z wycieczki po Rumunii i opowiadała o Bukareszcie - Rumuni uważają , że u nich nie ma zabytków , we Włoszech , we Fracji taak , TAM to są zabytki , i beztrosko pozwalają się rozpadać zabytkowym kamieniczkom i cerkiewkom , których już prawie nie ma . Albo je rozbierają , pozostawiając pusty plac , na którym latami nic się nie dzieje .
OdpowiedzUsuńTo co zaobserwowała Twoja Koleżanka w całości pokrywa się z moimi spostrzeżeniami. Dziwi mnie tylko, że Bukareszt nazywany był "Małym Paryżem", skąd ta nazwa jeśli sami mieszkańcy uważają, że w ich mieście nie ma zabytków!?
UsuńRozbawiło mnie jeszcze coś- zapytałam przechodnia o drogę do parlamentu. Odpowiedział uprzejmie znakomitą angielszczyzną po czym dodał z dumą -our parliament is called House of the People.
Zastanowił mnie tylko kordon policjantów wokół budynku, których zadaniem najwyraźniej było nie dopuścić ludu do jego domu.
Może cudzoziemcy go tak nazwali ? i pewnie przed wojną wyglądał inaczej , a chyba z tamtego okresu się ta nazwa wywodzi . Zresztą tych Paryżów to sporo - Warszawa to też Paryż północy kiedyś był , Petersburg też;)
OdpowiedzUsuńLud jak wiadomo może mieć instynkta niszczycielskie i nie wiadomo jak się zachowa - lepiej go nie dopuszczać do takich miejsc ;) przypominają mi się nasze sławojki pozamykane na klucz przez wójtów , żeby nikt ich nie zapaskudził:)
Historia zżera wciąż własny ogon niczym Uroburos. Musi coś zniszczyć aby na powstałym miejscu stworzyć coś nowego. Tylko szczególnie sentymentalni ludzie jakby nie nadążają, ociężale przywiązani do własnych historii myślą, że to co było przed rewolucją jakby lepsze było.
UsuńPiękniejsze.
Szlachetniejsze.
Mnie się od razu przypomniały malowane trzy razy dziennie na czerwono sławojki w Siedmiu Pigułkach Lucyfera Piaseckiego.
Chodziło o to by rewolucyjną barwą zamalowywać antydemokratyczne hasła które w latach tuż po wojnie wypisywali zawardziali (i pewnie cierpiący na zatwardzenie) reakcjoniści.
Pomysł był dobry choć ludzie chadzali powalani czerwoną farbą-- ale nie wypalił na wsiach bo byki od czerwieni dostawały szału i niszczyły kulturalne i postępowe przybytki.