Tuż przed wyjazdem na wakacje włócząc się rowerem po lasach i łąkach w okolicach mojego miasta na piaszczystej, suchej, słonecznej polanie iglastego lasu odkryłam duże siedlisko kwitnących kocanek, inaczej nieśmiertelników.
Drobne, suche, żółte kwiatki mają aromat szorstki, gęsty, słodki jak klonowy syrop i ziołowy jednocześnie. Wewnątrz nosa zapach zdaje się rozpadać na drobny pył, który osiada na wrażliwej śluzówce, drażni w przyjemny sposób, daje wrażenie ciepła tak, jakby małe kwiatki w swej barwie i woni sublimowały słonce, którym się wykarmiły.
Gloria, gloria in excelsis Soli*.
W Sables odnalazłam złociste ciepło kwiatów nieśmiertelnika wzbogacone o ziołową cierpkość twardych, szadzonych na srebrzyście łodyg. Przetykane licznymi pasmami tkanki wzmacniającej kocanki trudne są do zrywania. Jeśli chce się zabrać do domu bukiecik tych roślin trzeba wspomagać się nożykiem a, przy jego braku, zębami. Przegryzane łodygi wydzielają cierpki, garbnikowy sok pozostawiający w ustach wrażenie szorstkości, ziołowej suchości, orzeźwiającej goryczy.
Odrobina pylistego, suchego, ochrypłego od matowej suchości cynamonu osiada na skórze szorstką warstwą, taką samą, jaką oblepiłby wilgotną od potu dłoń drobny, pustynny piach. Kwiatowej, karmelizowanej słońcem, suchej słodyczy towarzyszy intrygująca, basowa nuta. Przy niższych temperaturach otoczenia kojarzy mi się z lubczykiem, ziołem, które nasze prababcie traktowały jako afrodyzjak, nasze mamy zaś dokładały je, ususzone i skruszone na proszek, do rosołu. Gdy panują temperatury pustynne natomiast, lubczyk ze swym tłustawo-warzywnym aromatem znika ustępując pola bogatej woni curry, jaskrawożółtej, orzeźwiającej kurkumie, fizjologicznemu kuminowi, gorzkiej, ziarnistej kolendrze, palącemu, twardemu pieprzowi, które, starannie wymieszane razem, utarte na proszek kojarzą się bardziej orientalnie niż kulinarnie.
Pikantność przypraw sprawia, że zapach rozgrzewa się jeszcze bardziej roztapiając złotą ambrę do konsystencji półpłynnego, słodkiego syropu przywierającego do skóry, zmieniającego szorstki dotyk piachu w miękką pieszczotę. Sables wokół noszącego tworzy olfaktoryczną poświatę, aurę ciepłą jak słoneczny blask, jak wspomnienie wakacji, które Annick Goutal spędziła wraz z mężem na Korsyce. Nie pamiętam, czy na wydmach Korsyki rosły nieśmiertelniki, z flory tej wyspy we wspomnienia wbiły mi się jedynie olbrzymie, niedające cienia eukaliptusy, twardolistne, senne, pachnące oszałamiająco, nagie, łyskające białym drewnem spod schodzącej płatami kory. Jednak gdy gorącymi porami roku noszę Sables mam ochotę pojechać na Korsykę raz jeszcze- i sprawdzić.
*Cytat pochodzi poematu Missa Pagana Edwarda Stachury
Zdjęcie pierwsze jest mojego autorstwa,
Zdjęcie pierwsze jest mojego autorstwa,
drugie pochodzi ze strony http://www.paigefiller.com/information-disasters/
trzecie zaś pożyczyłam z ciekawego bloga Ronic'a http://ronicinspirujacedodatki.blogspot.com
Oparłam się, kiedy był na rozbiórkowym ;)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia serdeczne.
tri
Ja też się oparłam- udało mi się choć tak bardzo chciałam kupić sobie choć dziesiąteczkę na zapas.
OdpowiedzUsuńMiłego dnia :)
Ja się nie oparłam jakiś czas temu :)
UsuńAle zapach nie dla mnie, nieładnie na mnie pachnie.
Może winna ta nuta lubczykowo- curry? Wiem, że potrafi pachnieć jak magii. Gdyby tak układała się na mnie też nie polubiłabym się z Sables.
OdpowiedzUsuń