Znów dałam się nabrać na imię, przyznaję. Skojarzenia ze światłem, oświeceniem, z zakonem Iluminatów wreszcie sprawiły, że przetestować Eau Illuminee chciałam bardzo. Zanim jednak próbka wpadła w moje ręce doczytałam, że inspiracją dla tych perfum było San Francisco, jego piękno i światło. Ja, po testach, powiedziałabym, że pachnidło to jest zabutelkowaną, przeniesioną w czasie i ocaloną od zapomnienia wonią XIX wiecznych zakładów fryzjerskich. Niechaj będzie, że z San Francisco.
Eau Illuminee, zapach jak brzytwa cięty, ostry jak błysk światła odbijający się w polerowanej stali; woda kolońska, białe, wykrochmalone na sztywno kitle golarzy, którzy w skupieniu pochylają się nad pokrytymi pianą podbródkami klientów, gryząca woń płynu do trwałej ondulacji, mydło rozrobione w miseczce, to skojarzenia tak dla wyobraźni jasne i oczywiste, że nie sposób mi się od nich uwolnić nawet przy pełnej świadomości, że być może są tylko perseweracjami, figlami imaginacji nakręconej niedawno poznanym Burning Barbershop od D. S& Durgi. Nie ma w pachnidle Parfums DelRae spalenizny, popielistości ani sadzy, nietknięty dymem i pożogą gwarny zakład to miejsce modne, eleganckie, przybytek próżności, szeptanych na ucho sekretów i plotek, punkt spotkań potajemnych kochanków, którzy uczesawszy się wychodzą dyskretnie, jedno po drugim by w jakimś hotelowym pokoju znaleźć kilku chwil intymności i świeżo umyte i ułożone włosy roztargać namiętnością i tęsknotą.
Otwarcie jest zdecydowane, ostre i nieco kolońskie. Męska, klasycznie ujęta lawenda i moc gorzkawych, bergamotowych skórek złożone z zielonymi, szarpanymi i gniecionymi listkami bazylii tworzą akord zimny i przejmujący, budzący dreszcz u samej podstawy kręgosłupa, jak dotknięcie wyostrzonego na skórzanym pasku ostrza brzytwy na samej tchawicy. Orzeźwiający, pikantny, świeży zielony akord powoli rozmydla się, dosłownie, znika pokryty pianą ze znakomitego mydła rozrabianego luksusowym pędzlem z prawdziwej borsuczej sierści, jego miękki dotyk czujemy na twarzy ciepłym, kremowym aromatem fasolek tonki.
Do woni mydlanej piany dołączają inne artefakty dawnej kosmetyki: gryzący, nieco tłusty aromat brylantyny, ostry aseptyczny płynu do dezynfekowania skaleczeń, kwaśny, osiadający na języku zapach metalicznej farby przywracającej pono pierwotny kolor siwym włosom, irysowy, suchy puder. Wszystkie te wonie zawieszone w delikatnej, alkalicznej mydlanej pianie tracą na intensywności, ich kontury zacierają się aż w końcu tworzą miłą powonieniu, nieróżnicowalny kosmetyczny akord. Trwa on długo na skórze wysychając z wolna, jakby jakiś balwierz przesypywał go co rusz coraz to większą dozą irysowego, miałkiego pudru.
Ilustracja pierwsza pochodzi z: http://www.sluniverse.com/php/vb/off-topic/26733-nobody-cares-437.html
drugą pożyczyłam z forum o broni białej http://www.knives.pl
trzecią zaś z http://article.wn.com/view/2011/11/13/the_Prodigy_of_the_Barbershop_Phenomenon/
Brzytwa i pomada.
Eau Illuminee, zapach jak brzytwa cięty, ostry jak błysk światła odbijający się w polerowanej stali; woda kolońska, białe, wykrochmalone na sztywno kitle golarzy, którzy w skupieniu pochylają się nad pokrytymi pianą podbródkami klientów, gryząca woń płynu do trwałej ondulacji, mydło rozrobione w miseczce, to skojarzenia tak dla wyobraźni jasne i oczywiste, że nie sposób mi się od nich uwolnić nawet przy pełnej świadomości, że być może są tylko perseweracjami, figlami imaginacji nakręconej niedawno poznanym Burning Barbershop od D. S& Durgi. Nie ma w pachnidle Parfums DelRae spalenizny, popielistości ani sadzy, nietknięty dymem i pożogą gwarny zakład to miejsce modne, eleganckie, przybytek próżności, szeptanych na ucho sekretów i plotek, punkt spotkań potajemnych kochanków, którzy uczesawszy się wychodzą dyskretnie, jedno po drugim by w jakimś hotelowym pokoju znaleźć kilku chwil intymności i świeżo umyte i ułożone włosy roztargać namiętnością i tęsknotą.
Otwarcie jest zdecydowane, ostre i nieco kolońskie. Męska, klasycznie ujęta lawenda i moc gorzkawych, bergamotowych skórek złożone z zielonymi, szarpanymi i gniecionymi listkami bazylii tworzą akord zimny i przejmujący, budzący dreszcz u samej podstawy kręgosłupa, jak dotknięcie wyostrzonego na skórzanym pasku ostrza brzytwy na samej tchawicy. Orzeźwiający, pikantny, świeży zielony akord powoli rozmydla się, dosłownie, znika pokryty pianą ze znakomitego mydła rozrabianego luksusowym pędzlem z prawdziwej borsuczej sierści, jego miękki dotyk czujemy na twarzy ciepłym, kremowym aromatem fasolek tonki.
Do woni mydlanej piany dołączają inne artefakty dawnej kosmetyki: gryzący, nieco tłusty aromat brylantyny, ostry aseptyczny płynu do dezynfekowania skaleczeń, kwaśny, osiadający na języku zapach metalicznej farby przywracającej pono pierwotny kolor siwym włosom, irysowy, suchy puder. Wszystkie te wonie zawieszone w delikatnej, alkalicznej mydlanej pianie tracą na intensywności, ich kontury zacierają się aż w końcu tworzą miłą powonieniu, nieróżnicowalny kosmetyczny akord. Trwa on długo na skórze wysychając z wolna, jakby jakiś balwierz przesypywał go co rusz coraz to większą dozą irysowego, miałkiego pudru.
Ilustracja pierwsza pochodzi z: http://www.sluniverse.com/php/vb/off-topic/26733-nobody-cares-437.html
drugą pożyczyłam z forum o broni białej http://www.knives.pl
trzecią zaś z http://article.wn.com/view/2011/11/13/the_Prodigy_of_the_Barbershop_Phenomenon/
Opis jest tak plastyczny, że poczułam zapach mydlin :P
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
Usuń