Zostawiamy ślad na rzeczach, którymi się posługujemy one zaś odciskają swoje piętno w nas. Dlatego nigdy nie kupiłabym dziecku zabawek typu karabin maszynowy albo czołg. Choć dla wielu małych chłopców (i niektórych dziewczynek) realistycznie wykonane zabawki militarystyczne to przedmioty zapewniające wspaniałą rozrywkę i rozwój wyobraźni, zabawa w wojnę jest bowiem zwykle bardziej kreatywna i wymagająca niż zabawa w dom, uważam, że oswajanie dzieci z reprezentacjami przedmiotów przeznaczonych do niszczenia i zabijania osłabia albo nawet podważa tabu odbierania życia. Jeśli zabawa w zabijanie jest taka fajna, emocjonująca i tak cudowanie wolna od jakichkolwiek konsekwencji to może czynienie tego naprawdę dostarczy jeszcze lepszych odczuć i pozbawione będzie wszelkich przykrych skutków?
Dziwnie robi mi się gdy patrzę na dzieciaki biegające z plastikowymi pistoletami, mierzące do siebie naciskające gumowe spusty. Równie dziwnie jest mi jednak gdy widzę dziewczynki bawiące się lalkami typu Barbie. Bo Barbie dziecku także bym nie kupiła.
Miło jest myśleć, że to jacy jesteśmy kształtuje nasze decyzje konsumenckie, że mamy pełną i świadomą kontrolę nad przedmiotami, które posiadamy, których pragniemy, że "rzecz jest tylko rzeczą", jak pisał Moravia. Przedmioty, które posiadamy jednak kształtują także nas, wpływają na nabywcę modelując, wskazując jaki ma być, do czego dążyć, jak się zachowywać, o czym marzyć. Niezauważalne na ogół oddziaływanie przedmiotów zagospodarowuje nie tylko teraźniejszość ale i przyszłość. Lalki Barbie to jasny kulturowy przekaz dla małych dziewczynek, wzorzec kobiecości stanowiący gotowy niemal plan na dojrzewanie. Jaka jest kobiecość według Mattel? Przede wszystkim ładna. Ładna na sztuczny, plastikowy sposób, ładna urodą wystandaryzowaną, zunifikowaną, nieustannie uśmiechniętą. Uroda jest atrybutem, który się posiada i nabywa, zestawem złożonym z odpowiednich cech fizycznych, symboli statusu i bogactwa i kontekstu kulturowego.
Uroda to podstawowy obowiązek kobiety, nieustannie zajęta własnym ciałem i społeczną recepcją tego ciała nie ma już czasu by zająć się czymś innym. Ma być ładna w sposób na tyle bezpieczny i niecharakterystyczny by mieścić się w estetycznym nurcie pop. Większość ładnych w tym rozumieniu kobiet nie rodzi się taka lecz taka się, w wyniku długiej i żmudnej, często bolesnej pracy, staje.
Perfumeryjnym odpowiednikiem wypreparowanej urody Barbie i kobiet, którym obowiązek bycia ładną uczynił krzywdę jest dla mnie klasyczna Lolita Lempicka. Słodka, bardzo słodka ciągliwa estrogenowość kategorii gourmand pełna stygnącego na gęsto waniliowego budyniu z wiśniowym sokiem, syropowej lukrecji i anyżu, który w utaplany w tej słodkiej pulpie traci pazur i zatrąca wonią ... czarnych worków na śmieci. Otwarcie ozdobione jest piękną zielonością, kruchymi liśćmi fiołka i ciemnozielonymi gałązkami bluszczu, świeżo przełamanymi, pełnymi gorzkiego soku. W dusznej, gęstej słodkiej zupie zieloność więdnie ustępując pola aromatowi czekoladowych pralin z tłustym, migdałowym nadzieniem obtoczonych w kwiatowym pudrze. Od serca Lolity Lempickiej dostać można albo bólu głowy albo ślinotoku, dla wielbicieli ekstremalnie słodkiego smaku i zapachu perfumy te mogą być jak objawienie.
Mnie jednak od nadmiaru słodyczy zwykle bolą zęby. Scukrzona, jadalna wanilia z kwiatową pudrowością kojarzy mi się z wizją kobiecości promowaną przez programy w stylu Różowej Landrynki będące, w moim rozumieniu, naturalnym kulturowym przedłużeniem kultu Barbie, który zgeneralizował się na obie płcie.
Przełamana ciemnym, suchym tytoniem baza pachnidła dopiero po wielu godzinach traci budyniową spoistość i rozsmuża się po skórze miękką benzoinową żywicą. Lukrecja przyznaje się do wypartego wcześniej gorzkiego spektrum swego wonnego widma ale wanilia nie odpuszcza dosładzając wciąż zapach choć z czasem robi sie coraz to bardziej syntetyczna.
Myślę że Lolita Lempicka to zapach ładny podług ogólnie przyjętej (przez aklamację) estetyki. Dla mnie jednak to uroda zbyt ciężka, zbyt opresyjna bym umiała się nią cieszyć albo choć do niej aspirować. Za mało w niej człowieczeństwa a za dużo silikonu.
Ilustracja pierwsza pochodzi z http://www.fanpop.com
Dwa kolejne zdjęcia przedstawiają, wbrew pozorom żywą kobietę (z tym że na pierwszym ta żywa jest na drugim planie, dodam dla pewności).
Oba przedstawiają Valerię Lukanovą, Ukrainkę, która upodobniła się do Barbie dzięki operacjom plastycznym i porażającej samodyscyplinie. Wiem, że to pewne ekstremum ale gdy oglądam zdjęcia przechodzi mnie dreszcz. Bynajmniej nie zachwytu.
Zdjęcie pierwsze pochodzi z http://www.examiner.com/article/real-life-barbie-valeria-lukyanova-reacts-to-bad-press-see-video
kolejne zaś pożyczyłam od http://www.documentingreality.com/forum/f171/valeria-lukyanova-real-life-barbie-doll-116273/
Dziwnie robi mi się gdy patrzę na dzieciaki biegające z plastikowymi pistoletami, mierzące do siebie naciskające gumowe spusty. Równie dziwnie jest mi jednak gdy widzę dziewczynki bawiące się lalkami typu Barbie. Bo Barbie dziecku także bym nie kupiła.
Kobiecość doskonała
Miło jest myśleć, że to jacy jesteśmy kształtuje nasze decyzje konsumenckie, że mamy pełną i świadomą kontrolę nad przedmiotami, które posiadamy, których pragniemy, że "rzecz jest tylko rzeczą", jak pisał Moravia. Przedmioty, które posiadamy jednak kształtują także nas, wpływają na nabywcę modelując, wskazując jaki ma być, do czego dążyć, jak się zachowywać, o czym marzyć. Niezauważalne na ogół oddziaływanie przedmiotów zagospodarowuje nie tylko teraźniejszość ale i przyszłość. Lalki Barbie to jasny kulturowy przekaz dla małych dziewczynek, wzorzec kobiecości stanowiący gotowy niemal plan na dojrzewanie. Jaka jest kobiecość według Mattel? Przede wszystkim ładna. Ładna na sztuczny, plastikowy sposób, ładna urodą wystandaryzowaną, zunifikowaną, nieustannie uśmiechniętą. Uroda jest atrybutem, który się posiada i nabywa, zestawem złożonym z odpowiednich cech fizycznych, symboli statusu i bogactwa i kontekstu kulturowego.
Uroda to podstawowy obowiązek kobiety, nieustannie zajęta własnym ciałem i społeczną recepcją tego ciała nie ma już czasu by zająć się czymś innym. Ma być ładna w sposób na tyle bezpieczny i niecharakterystyczny by mieścić się w estetycznym nurcie pop. Większość ładnych w tym rozumieniu kobiet nie rodzi się taka lecz taka się, w wyniku długiej i żmudnej, często bolesnej pracy, staje.
Perfumeryjnym odpowiednikiem wypreparowanej urody Barbie i kobiet, którym obowiązek bycia ładną uczynił krzywdę jest dla mnie klasyczna Lolita Lempicka. Słodka, bardzo słodka ciągliwa estrogenowość kategorii gourmand pełna stygnącego na gęsto waniliowego budyniu z wiśniowym sokiem, syropowej lukrecji i anyżu, który w utaplany w tej słodkiej pulpie traci pazur i zatrąca wonią ... czarnych worków na śmieci. Otwarcie ozdobione jest piękną zielonością, kruchymi liśćmi fiołka i ciemnozielonymi gałązkami bluszczu, świeżo przełamanymi, pełnymi gorzkiego soku. W dusznej, gęstej słodkiej zupie zieloność więdnie ustępując pola aromatowi czekoladowych pralin z tłustym, migdałowym nadzieniem obtoczonych w kwiatowym pudrze. Od serca Lolity Lempickiej dostać można albo bólu głowy albo ślinotoku, dla wielbicieli ekstremalnie słodkiego smaku i zapachu perfumy te mogą być jak objawienie.
Mnie jednak od nadmiaru słodyczy zwykle bolą zęby. Scukrzona, jadalna wanilia z kwiatową pudrowością kojarzy mi się z wizją kobiecości promowaną przez programy w stylu Różowej Landrynki będące, w moim rozumieniu, naturalnym kulturowym przedłużeniem kultu Barbie, który zgeneralizował się na obie płcie.
Przełamana ciemnym, suchym tytoniem baza pachnidła dopiero po wielu godzinach traci budyniową spoistość i rozsmuża się po skórze miękką benzoinową żywicą. Lukrecja przyznaje się do wypartego wcześniej gorzkiego spektrum swego wonnego widma ale wanilia nie odpuszcza dosładzając wciąż zapach choć z czasem robi sie coraz to bardziej syntetyczna.
Ilustracja pierwsza pochodzi z http://www.fanpop.com
Dwa kolejne zdjęcia przedstawiają, wbrew pozorom żywą kobietę (z tym że na pierwszym ta żywa jest na drugim planie, dodam dla pewności).
Oba przedstawiają Valerię Lukanovą, Ukrainkę, która upodobniła się do Barbie dzięki operacjom plastycznym i porażającej samodyscyplinie. Wiem, że to pewne ekstremum ale gdy oglądam zdjęcia przechodzi mnie dreszcz. Bynajmniej nie zachwytu.
Zdjęcie pierwsze pochodzi z http://www.examiner.com/article/real-life-barbie-valeria-lukyanova-reacts-to-bad-press-see-video
kolejne zaś pożyczyłam od http://www.documentingreality.com/forum/f171/valeria-lukyanova-real-life-barbie-doll-116273/
Na mnie wszystkie Lolity oprócz czarnej fatalnie się od razu pudrzą i znikają , więc nie mam problemu ;) czarna też jest zresztą paskudna . Z L/Łempickich uznaję wyłącznie Tamarę :P
OdpowiedzUsuńZ Lempickich Tamara jest zdecydowanie najciekawsza z Lolit zaś lubię najbardziej tą napisaną przez Nabokova.
OdpowiedzUsuńL de Lolita jest jeszcze intrygująca ze względu na ciekawą słoną nutę. Ale słodycz i ciastkowość szybko to zaintrygowanie mordują przez zasłodzenie.
Pięknie napisane - pięknie bo spójnie, z uzasadnieniem, które do mnie przemawia. Jako malarka nie mogę przeboleć jeszcze jednej rzeczy, którą w chamski sposób wciska się dziewczynkom (i matkom też, bo przecież jak się wyłamać i robić dziewczynce krzywdę?). To zjawisko to lansowanie różu, jako mundurowego koloru, ale jakiego różu? Otóż obowiązujący jest tylko jeden odcień - najbardziej prostacki, plastikowy, obrzydliwy. Wystarczy spojrzeć na dział zabawek dla dziewczynek w sklepach typu Smyk - po prostu ohydne różowe plamy ze lśniącymi cekinowo sreberkami. Jakby producent plastiku w tym kolorze i stylistyce zabił wszelką konkurencję i rozpanoszył się, ferując rzygawiczne "piekno". A przecież, jeśli już MUSI być róż, to mógłby być indyjski, przyszarzony, amarantowy, fuksja itd. jestem pewna, że robi to krzywdę, wielką krzywdę chłonnej wyobraźni dziecięcej.
OdpowiedzUsuńCo do Lempickiej (wszystkich jej zapachów)szybko uwodzicielska słodycz przechodzi w karykaturę, przez natrętną nutę wspomnianych przez Ciebie worków na śmiecie, made in China. Dlatego jej zapachy są dla mnie podstępne - przeciętny nos pamięta nachalny początek i nie kontroluje dalszego, brzydkiego rozwoju.
A co do różu to się własnie mylisz - dzieci najbardziej lubią ostre kolory , bo najlepiej stymulują mózg . Pastele sa piękne , ale docenia je się dopiero w wieku dojrzałym , antomiast dzieci uwielbiają ostre , neonowo-zayebiste barwy .Sama pamiętam z dzieciństwa , jak wszystkie dziewczynki łącznie ze mną wzdychały do czegokolwiek różowego - a im ostrzej różowe to było , tym lepiej , a wtedy był to w ogóle kolor wysoce deficytowy . Upodobanie do strasznych kolorów mija z wiekiem , oczywiście pod warunkiem , że dziecko ma dostęp również do innych wzorców estetycznych , bo inaczej to rzeczywiście Krysieńki z cukiereczkami wyrastają ;) . Upodobanie do kiczu to naturalny etap rozwoju i nie trzeba się tym martwić , tylko zapewnić kontakt z alternatywnymi objawami piękna ;)
OdpowiedzUsuńAle nawet wśród neonowych, jaskrawych i mało subtelnych różów są też inne odmiany, niż ta jedyna, przeze mnie wspomniana. Bo ten róż obowiązujący wcale nie jest specjalnie jaskrawy - tylko plastikowy. Przy naprawdę nieznacznym dodaniu odrobiny jaskrawego, jasnego fioletu już byłby dla mnie do przyjęcia.
UsuńJako malarka mam silne wyczulenie na kolor i zapewniam Cię, ze gdyby ktoś mnie dopuścił do zamieszania w światowej kadzi różu, dziewczynki też by za nim szalały. I mógłby nawet być kiczowaty.
A ja mam wrażenie że cała koncepcja kiczu jest, przynajmniej w jakiejś tam mierze, oparta o gusta dziecięce. Dzieci gustują w przeładowaniu, jaskrawościach, neonowościach, cukierkowościach, nadmiarze ozdób, wzorów, kolorów, faktur przy jednoczesnym zamiłowaniu do prostoty kształtu. Człowiek bardziej wyrafinowany odcina się od tego gustując raczej w prostocie i umiarkowaniu, minimalizmie raczej niż barkowym przepychu.
UsuńJa kicz lubię. Czasami.
I bardzo starannie odróżniam pojęcie kiczu od tandety.
Ale różowy, jaskrawy kolor faktycznie monopolizujący artykuły dla dziewczynek i mnie doprowadza do mdłości. Choć wiem że dzieci go lubią, jak pisze Parabelka. I ja lubiłam. I teraz się wstydzę.
A po co i czego - tego , że przeszłaś naturalny etap rozwoju ? A jaki zarąbisty był różowy obowiązujący w latach 80 - połączenie czarnego i różowego , szczyt mody , dziś każdego estetę by zęby rozbolały , a wtedy wszyscy szaleli z zachwytu :)))
UsuńJeździsz czasem komunikacją miejską? W moim mieście połączenie różu i czerni wciąż jest na topie, panie, które czasami mam okazję obserwować wracając z pracy nadawałaby by się jak nic dla Justyny i Jej cyklu rysunków o ofiarach mody.
UsuńI upodobań dużej części z nich nie dan się wyjaśnić zafiksowaniem na latach 80tych, niektórych wtedy jeszcze nawet w planach nie było.
No cały czas dziwi mnie to twierdzenie wszystkich o słodkości tej Lolity????? Na mnie jest cierpko, dymnie wiśniowa, a znamy się bo używa jej dziewczyna mojego syna i też nie czuję na niej specjalnego przesłodyczenia choć to na pewno inny zapach niż na mnie.
OdpowiedzUsuńTaka Lolita może by mi się nawet podobała, zwłaszcza ta cierpkość jest kusząca. Na mojej skórze i dla mojego nosa to jednak upiorna, glutowana słodycz podbita jakąś syntetycznością, foliowo- gumową i irytującą.
UsuńLolite mam jako odpowiednik z zapachowiec.pl i wzbudza zachwyt u mężczyzn :) W dodatkowo, żeby się ulotnił i znikł to nie wiem co by się musiało stać bo nawet jak przemokłam dalej się trzymał.
OdpowiedzUsuń