niedziela, 9 grudnia 2012

Eau d'Italie: Sienne l'Hiver

Znam zapachy tak sugestywne, wpasowane w naturalny cykl przemian przyrody, śmierci i odnowy, że nosić je potrafię tylko i jedynie określoną porą roku. Do perfum takich należy właśnie Sienne l'Hiver, sieneńska zima dla mnie będąca olfaktoryczna ilustracja naszej rodzimej późnej jesieni, czasu wydłużającej się nocy i porannych przymrozków, ściętych mrozem opadłych liści, grabiejących z chłodu dłoni, drżących ptaków przysiadających na nagich gałęziach drzew; czasu natury, która kamienieje obracając się w grudę zmarzniętej ziemi w oczekiwaniu na wiosenne zmartwychwstanie.
W tym roku przegapiłam kończący się wraz z nadejściem pierwszych śniegów sezon na Sienne l'Hiver, miło mi jednak będzie wrócić do niego choćby słowami.




Smutek kamiennego anioła.


Otwarcie Sienne l'Hiver to zimny, ubrudzony tłustą ziemią, wilgotny kamień i przemarznięte  metalicznie brzmiące liście fiołka. To zapach zadumany smutkiem kamiennego anioła, który stoi samotnie w opuszczonym, jesiennym ogrodzie. Zjadany przez deszcze, kąsany przez chłody opuszcza ciężko głowę, zwiesza skrzydła. Anielska melancholia spływa kroplami wilgoci po kamiennej twarzy, skapuje z kunsztownie rzeźbionych skrzydeł zostawiając po sobie szorstką woń liści geranium.
Opadłe liście u stóp posągu utraciły bajeczne barwy wczesnej jesieni, wybrązowniały jednolicie, nasiąkły wilgocią zbiły się w gruby kobierzec pachnąc butwiejącą kumarnyną, zmarźniętą ziemią, rozkładającą się roślinną tkanką.



Otwarcie Sienne l'Hiver jest dziwaczne i zaskakujące, zupełnie nieperfumeryjne, ziemiste, szorstkie i chłodne. Jest zapachem zimowego snu, znieruchomienia, hibernacji, skamienienia, smutku szlachetnego i pięknego, wolnego od rozpaczy. Tak mogłyby pachnieć pierwsze takty adagio sostenuto Beethovena, zaduma spleciona z majestatem.
Zapach rozwija się dość liniowo ukazując coraz to nowe oblicza chłodu. W drżących nieznacznie dłoniach anioł chowa zawilgotniałe grudki niepalonego olibanum, ściska je niczym okruchy utraconego raju i obietnice powtórnego wniebowstąpienia. Spomiędzy kamiennych palców przesącza się kwaśny aromat, zbyt nikły jednak by unieść anioła wysoko nad zasnutą przymrozkiem ziemię, by wlać siłę w smętnie opuszczone, rzeźbione skrzydła z piórami nastroszonymi niczym u zmokłego ptaka. Niebiańska a zrośnięta z ziemią istota otula się więc tylko szczelniej obrosłą mchem i porostami kamienną szatą i opuszcza powieki o pokrytych szronem rzęstach.



Odrobina irysowego masła wygładza fakturę zapachu kojąc chropowatość kamienia, wnikając w rysy i spękania. Błogosławiona odrobina ciepła  łagodzi smutek bezdomnego anioła, który, wydarty z bryły kamienia by upamiętnić kogoś kto żył a potem odszedł, bezprawnie zabrany do cudzego ogrodu ze starego cmentarza zapomniał już, kogo miał opłakiwać. I teraz sam nad sobą płacze i na nad nagimi drzewami i nad nadchodzącą zimą.
Aż biały puch opadnie mu na ramiona i wszelką melancholię w śnieg zamieni.


Ilustrację pierwszą i drugą pożyczyłam z http://flickrhivemind.net/Tags/stone,stoneangel/Interesting
trzecią zaś z bloga: http://gentlepurespace.com

3 komentarze:

  1. Pięknie napisane !

    OdpowiedzUsuń
  2. Och, jak ja chciałam, żeby to był zapach, który bedę chciała/musiała mieć! niestety, na mojej skórze przeobraża się niesamowicie - wyłażą jakieś landrynkowe nuty ni z gruch, ni z pietruchy

    OdpowiedzUsuń
  3. Justyno, mnie aż trudno sobie to wyobrazić- jak z tej surowej kamiennej bryły, chropowatej i wilgotnej, wyleźć mogą jakieś landryny!?
    Ale wiem, zapachy bywają podstępne, nawet złośliwe.
    Parabelko, dziękuję za dobre słowo.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...