poniedziałek, 25 lutego 2013

Kilian: tryptyk In the Garden of Good and Evil


Oto Ogród Rozkoszy Ziemskich Hieronima Boscha. Tak nic nie zobaczysz, musisz powiększyć obraz. Choć specjalnie zamieściłam największy dostępny w sieci rozmiar, nawet powiększywszy go maksymalnie nie zapoznasz się z tryptykiem. Możliwie dużą reprodukcję Ogrodu Rozkoszy Ziemskich trzeba mieć przed sobą, konieczna jest też lupa i dużo, dużo czasu. Na tym niepozornym zgoła obrazie, który w muzeum Prado, ginąc pomiędzy innymi arcydziełami wydaje się śmiesznie, mały Mistrz Bosch wymalował cały wszechświat. Trzy części tryptyku symbolizujące niebo, ziemię i ziemski raj wypełnione są przez fantastyczne, baśniowe stwory oraz ludzkie postacie zajęte dziwnymi, niepokojącymi lub zgoła absurdalnymi czynnościami. Centralna część tryptyku, od której imię swe zapożyczyło całe dzieło, to opowieść o zmysłowych przyjemnościach. Ludzie jedzą, flirtują, romansują, bawią się na dziwaczne, często trudne do zrozumienia sposoby, dosiadają baśniowych bestii zupełnie nieświadomi tego, co wyobrażone jest na prawym skrzydle tryptyku, Piekle. Wszyscy ci beztroscy, radośni ludzie z ogrodu ziemskich rozkoszy są w szponach grzechu, który prowadzi do najwymyślniejszych, przerażających mąk powołanych do istnienia mocą wyobraźni Mistrza Boscha.

Gdybym miała wybrać jeden jedyny obraz, ten najważniejszy, najulubieńszy, taki, który rozkręcił mi fantazję najowocniej to byłby to właśnie Ogród Rozkoszy Ziemskich. Nie dziwię się więc sama sobie, że dowiedziawszy się o nowym tryptyku Kiliana In the Garden of Good and Evil natychmiast skojarzyłam sobie go z arcydziełem Boscha i zapałałam żądzą testów, złapawszy się, jak ryba, na haczyk z własnych oczekiwań.
I rozczarowałem się całkowicie.




Forbidden Games




Forbidden Games to woń jabłka, którym wąż skusił pramatkę Ewę. Jestem pewna, że musiało pachnieć i wyglądać zachęcająco skoro pierwsza kobieta posłuchała podszeptów Złego i złamała Boski zakaz. Ewa pragnęła posiąść piękno, wchłonąć je w siebie, pożądanie piękna i ciekawość to siły zdolne skruszyć wszelkie hamulce z rozsądkiem i lękiem włącznie. Jeden kęs słodko pachnącego jabłka sprowadził na Ewę i całą ludzkość  karę bezlitosną, mściwą i okrutną- Kilian nie o boskiej zemście jednak opowiada a samej pokusie; o dłoni już wyciągniętej ku gałęzi, o palcach już oplatających owoc, o tych ostatnich chwilach raju.
Jabłko więc jest krągłe, jego woskowa skórka lśni w niebiańskim słońcu. Przez woń dojrzałej czerwieni i gorącej żółci przebija niepokojący ciemny fiolet bardzo dojrzałej, rozpękłej od miodowego soku śliwki o bursztynowym miąższu oraz aksamitny meszek sytej, bogatej brzoskwini. Owoc z Drzewa Wiadomości Dobrego i Złego wszak to jabłko tylko na mocy tradycji, Kilian uczynił otwarcie Forbidden Games syntezą wszelkiej owocowości i zaostrzył szczyptą spożywczego cynamonu. Gdy smakowicie jadalne otwarcie cichnie łagodnie przemieniając się w kwiatowe, jasne serce z jabłka, jak robak, wyłazi jakiś oflaktoryczny fałsz. Zielenieje i poczyna brzmieć sztucznie, chemicznie, jak w Be Delicious. Wydaje się że to atrapa,wonny podstęp mający na celu zwieść nasze zmysły, aromat syntetyczny identyczny z naturalnym.
Płynny, złocisty lipowy miód utarty na gładką masę ze słodkim, balsamicznym opoponaksem i ciemną spożywczą wanilią jest miękkim tłem dla imperatywnej, bułgarskiej róży. Królowa, tłusta, piżmowa, rozkoszna i urocza urodą nieco banalną oprawiona w skromniejsze kwiaty z czasem schnie i zmienia się w kwiatowy puder wsiąkający w lepką miodowo-żywiczną bazę.


In the City od Sin



Mój zdecydowany faworyt w trylogii Kiliana, In the City of Sin, dzięki słodko spoconemu kuminowi jest pachnidłem tak cielesnym jak sam grzech. Jasność i lekkość całej kompozycji sprawiają jednak, że jest to grzech popełniany jakby mimowolnie, czysty, antynomicznie bezgrzeszny i niewinny, rozpuszczający się na języku słodko i leniwie, niczym beza.
Miasto grzechu wita nas chmurką pozbawionego ostrości różowego, niemal różanego pieprzu oraz ziarnistym, zielonym kardamonem, półwytrawnym i szorstkim. W drugiej olfaktorycznej warstwie króluje, zapowiedziana przez skórzastą, paradną niczym herold bergamotkę, róża. Pozbawiona ostrości i oleistości swej bułgarskiej siostry turecka róża z In the City of Sin jest elegancka, niemal zamszowa. Niczym bardzo droga kurtyzana nosi się skromnie, nie epatuje sex appealem, nie oblizuje kusząco warg. Tym, co przyciąga do niej spojrzenia, czasem pełne potępienia, czasem zazdrości a czasem pożądania, jest ledwo uchwytna aura zepsucia, nieopisywalna, ukryta zmysłowość cielesnego, fizjologicznego kuminu doprawionego obietnicą rozkoszy i potu.
Ale to zaledwie niewypowiedziana zapowiedź, gra wyobraźni i pragnienia, tylko fama poematu O Róży pozwala rozpoznać w tym kwiecie rozpustnicę. 
Dojrzałe, miodowe śliwki z wydartymi pestkami zmiażdżone w dłoniach do gęstej pulpy oprawiają różę miękką słodyczą muśniętą smugą jasnego, słodkiego, przyjaznego kadzidła. Mam wrażenie, że gdzieś pomiędzy luźno, przestrzennie splecionymi akordami ukryta została kropla cade lub nieliczne jałowcowe jagody. Pikantna, orzeźwiająca, bogata nuta błąka się, trudna do uchwycenia i nazwania tuż na samej granicy wrażliwości mojego nosa zapowiadając nadejście klasycznej, jasnej drzewnej bazy.
Miasto Grzechu według Kiliana to miejsce, w którym grzeszy się raczej myślą niż ciałem, bardziej wyobraźnią niż czynem. A każda wina zostaje odpuszczona z wyrozumiałością bo przecież to właśnie nasze słabości czynią z nas ludzi.


Good Girl Gone Bad


Imię sugeruje, że Good Girl Gone Bad olfaktoryczną opowieścią o upadku, utracie niewinności, zboczeniu z jasnej ścieżki prosto w objęcia ciemności i grzechu. Nie dziwi zatem subtelne, białe i czyste otwarcie tych perfum. Dziwi, i nieco rozczarowuje natomiast, że tak samo łagodne, jasne i bezgrzeszne pozostają one do końca.
Tytułowa Dziewczyna, młodziutka, naiwna pełna jest wdzięku lecz coś w jej urodzie nie pozwala nazwać jej ładną. Może ma zbyt duży nos a może za blisko osadzone oczy, to szczegół i w sumie- miast szpecić-mógłby dodawać wyrazistości i charakteru innemu obliczu. Jedni potrafią zmieniać niedoskonałości w atuty, inni nie. Ona tego nie potrafi.
Chowa więc twarz w wielki, upojnie pachnący bukiet jasnego indolowego niemal jaśminu, morelowego, słodkiego osmantusa i zabłąkaną gałązką obsypaną pudrowym kwieciem pomarańczy. 
Nieśmiało moszcząca się skórze tuberoza przez kilka dłuższych chwil zachowuje się jak dziecko, zastanawiające się kim chce być gdy dorośnie. Wyraźnie kaprysi raz pachnąć jak kwiatowa femme fatale w powłóczystej, białej sukni, upojnie i narkotycznie po chwili zaś zmienia zdanie ukazując interesujący, animalny, niemal cywetowy aspekt swego wonnego widma. To jednak jej nie zadowala wybiera więc najgorszą z możliwych alternatyw: zmydla się do woni detergentu. I dopiero w tej klinicznie czystej i rażącej w oczy szpitalną bielą postaci nabiera mocy spychając ciepłą, krągłą różę, słodkiego narcyza i owocowego, miękkiego osmantusa do roli oflaktorycznego tła. I tak kwiatowo, mydlanie, jasno, grzecznie i nudno jest przez długie godziny, w końcu kontury kwiecia miękną i rozpływają się w odrobinie gęstej, bursztynowej ambry.


Ilustrację stanowi oczywiście Ogród Rozkoszy Ziemskich- powiększyłam te jego fragmenty, które wydawały mi się szczególnie pasować do imion poszczególnych perfum nie zaś do tego jak faktycznie je odebrałam.

8 komentarzy:

  1. Już pisałam u Nishy, że nowe kiliany jakieś takie bez wyrazu na mnie. No kurcze, aż się testować porządnie nie chce, bo nic nie iskrzy, nić nie intryguje nosa, a na dodatek zdycha na skórze po wyjątkowo krótkim czasie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm, na mnie generalnie wszystkie Kiliany, które znam są bez wyrazu. Nie tylko te nowe.
      Nie to, żebym ich znała imponująco dużo ale za każą nową próbką ciekawość tej marki nieznacznie spada.

      Usuń
  2. No więc właśnie. Mam zastrzeżenia co do mocy paru testowanych Kilianów. Lubię opowieści subtelne, ale jeśli pointa i zakończenie, ba, nawet rozwinięcie się rozmywa, to już nie jest pole zostawione wyobraźni, lecz niedociągnięcie. Jak w tym powiedzonku "dowcip tak cienki, że aż się rwie". Jednak do Sina mnie zachęciłaś i przy okazji chętnie powącham.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od ilustracji nie sposób oderwać oczu. I pomyśleć, że podejrzewa się, że ta chora wyobraźnia była wynikiem zatrucia sporyszem!

      Usuń
    2. Zawsze się zastanawiałam , co Bosch miał w głowie , bo nie mógł to być zwykły mózg . W sporysz nie wierzę , bo za bardzo wpisuje się w jakże popularny nurt kwestionowania talentów - "on tego sam nie napisał , ona tego nie namalowała , on tego sam nie skomponował bo to za genialne , ktos na pewno musiał to zrobić za niego , był na haju , był chory , był zatruty" itp . Poza tym cała jego twórczość - znaczy Boscha nie sporyszu - jest zbyt spójna , żeby mogła być wynikiem incydentu chemicznego . Skoro Leonardo potrafił wymyślić helikopter i łódź podwodna , dlaczego Bosch nie mógł wymyślić swoich stworów ?
      Być może miał jakieś zaburzenia psychiczne , kto wie , albo po prostu miał absolutnie nieograniczoną wyobraźnię . Czytałam kiedyś , że w Tryptyku można się doszukać śladów bycia molestowanym seksualnie w dzieciństwie , czego dowodem ma byc para w rybim (chyba) pęcherzu na ostatniej fotografii . Zresztą czort wie , czy to rybi pęcherz czy co innego i na jakiej podstawie zobaczono tam molestowanie . Za to siedzący poniżej facet , uwięziony w skrzyżowaniu melona z kwiatkiem , kojarzy mi się nieodparcie ze sceną z "1984" , kiedy bohaterowi w ramach tortur przystawiają do twarzy klatkę ze szczurami .
      Nad Boschem można siedzieć cały dzień , wstać nadal nic z niego nie rozumiejąc za to z szumem nierzeczywistości w głowie , po czym następnego dnia znowu nad nim usiąść .
      Kilianów nie znam , ale skojarzenie nazwy z ilustracją doskonałe - jak zwykle zresztą :) .Szkoda tylko , że same zapachy nie powalają tak jak Tryptyk.

      Usuń
  3. Justyno, chętnie dołożę próbkę do paczki, którą dla Ciebie szykuję, Jeszcze potrwa chwilę nim będzie gotowa ale Kiliana w niej znajdziesz.
    In the city of sin z pewnością jest najlepszą częścią trylogii, to nie zapach odkrywczy i wyrywający z butów ale naprawdę niezły. Choć jego cena to przesada.

    Parabelko,
    ja się zastanawiam co się mistrzowi Hieronimowi śniło. Chciałabym poznać kilka jego snów, wyśnić je, dowiedzieć się czy to ze snów czerpał swoje nieziemskie wizje, absurdalne, szalone, dziwaczne. Ja też nie wierzę w sporyszową hipotezę tak samo jak nie wierzę że miał jakąś halucynozę organiczną (gdzieś to czytałam).
    Czytałam też o próbach interpretacji jego dzieł technikami projekcyjnymi- ale dzieł artystycznych nie interpretuje się w taki sposób bo się można nieźle na tym przejechać. W ogóle na projekcji można się przejechać, Sama byłam świadkiem jak nadgorliwa psycholog chciała wzywać policję bo jej dzieciak narysował dziuplę w pniu na teście drzewa. To także niby wskazuje na molestowanie. Wtedy powzięłam decyzję by możliwie daleko trzymać się od technik projekcyjnych, I od dzieci.
    To tak na marginesie.

    Moją ulubioną postacią z Ogrodu Rozkoszy Ziemskich jest kobieta z kością do gry na głowie, w piekielnej części tryptyku. Ma dziwny wyraz twarzy, pusty i zrozpaczony jednocześnie.
    Prócz klatki i szczurów (moje skojarzenie poszło w tym samym kierunku) wiele jest ciekawych tortur i mąk. Mężczyzna wypróżniający się złotymi monetami, facet rozpięty na strunach harfy. Żabiopodobny stwór z długim językiem. Kobieta z dziurą w piersi obejmowana przez obrzydliwe, czarne łapy.
    A ze zaprezentowanych wyżej zbliżeń lubię faceta z kwiatkami w anusie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Na stereotypowej interpretacji rysunków dziecięcych można się zdrowo przejechać , nie da się ukryć . Chociażby w wypadku , kiedy dziecko ma dostęp do kredek w niepełnej gamie kolorystycznej , na przykład tylko czarnej i czerwonej :P Tak samo każde dziecko o bujniejszej od przeciętnej wyobraźni czy uzdolnione artystycznie może być podejrzane , paranoja .
    Bosch pozostaje poza wszelką klasyfikacją moim zdaniem , jest zjawiskiem tak wybitnym i tak indywidualnym , że przykładanie do niego jakichkolwiek "narzędzi mierniczo-interpretacyjnych" jest stratą czasu .

    OdpowiedzUsuń
  5. Z Boschem jest tak jak z każdym innym geniuszem. Można albo przyjąć jego dzieło albo je odrzucić ale próby interpretacji zwykle skazane są na banał i nijak nie opowiadają o niezwykłości dzieła. Arcydzielność wymagały arcydzielnego komentarza, geniusze tymczasem raczej niechętnie zajmują się interpretowaniem innych, nie wiedzieć czemu preferują tworzenie.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...