środa, 31 lipca 2013

Chanel:Les Exclusifs de Chanel, No 18 i 1932

Gdyby ktoś chciał z wiedzy o zapachach stworzyć naukę jestem pewna, że nie byłaby to nauka ścisła.
Pisałam już chyba nie raz, że nie przepadam za irysem. Ale nawet nie o to chodzi, że nie przepadam, to raczej irys nie przepada za mną i za moją skórą. Większość irysowych pachnideł układa się na mnie charakterystyczną wonią mokrej szmaty, brudną, upojnie zatęchłą aż do drażniących rejestrów pleśni. Dzięki Marzenie i dwóm próbkom zapachów Chanel z linii butikowej przekonałam się, że i od tej reguły zdarzają się wyjątki.
A czasami się nie zdarzają.




Opowieść o irysie
(w dwóch częściach)



No 18

Zanim zrobiłam użytek z ofiarowanej mi przez Marzenę próbki No 18 naczytałam się, że jest to zapach osnuty na motywie nasion ambrette, czyli po swojsku mówiąc na roślinnym piżmie. Wspaniale. Prysnęłam na nadgarstek i zamarłam.
Otwarcie jest hmm, ziemiste. Mówiąc mniej oględnie miałam wrażenie, że oto całą dłoń aż po przegub wsadziłam w pryzmę rozkładających się roślinnych szczątków z dużą komponentą gnijącej marchewki. Nieszczęsny irys ułożył się na mojej skórze w najpaskudniejszy z możliwych sposobów a delikatne, słodkie owoce, dołożone pewnie dla dekoracji wcale nie poprawiały wrażenia. 


Tak mógłby pachnąć wydzierany z żyznej gleby korzeń mandragory. Jego zbieranie było, według legendy, bardzo niebezpieczne bowiem wyrywany z ziemi w agonii wrzeszczał tak przeraźliwie, że dźwięk ten rozsadzał głowę próbującego go zdobyć śmiałka. Równie dobrze mógłby jednak zabijać zapachem.
Z trudem powstrzymałam chęć zmycia perfum, przez kilka godzin starałam się unikać ludzi, zaszyłam się w kącie i udawałam sama przed sobą, że to nie ode mnie dolatuje zapach nieświeżych warzywnych szczątków. No i moja cierpliwość została nagrodzona.



Zapach zmienia się dyskretnie, niemal niepostrzeżenie. Koszmarne, sękate i ziemiste irysowe kłącze z wolna wzbogaca się o jasną, świetlistą woń kwiatu. Chłodną i gładką, na wpół transparentną, jakby zatrzymaną wpół kroku, tuż przed metaliczną ostrością. Jest także róża, przez chwilę wyraźna szybko rozsypuje się w bladoróżowy, wonny ślad. W końcu dołącza też roślinne, czyste piżmo. Na tle gasnących kompostowych woni jego zapach układa się w miękki, powabny sposób czarując świeżym, niemal kwiatowo-owocowym wycinkiem swego zapachowego widma. Lekkim, przestrzelonym powietrzem.
I przez chwilę jest naprawdę ładnie.  
Niestety, tylko przez chwilę. Orzeźwiające, transparentne spektrum woni ambrette ustępuje znacznie mniej dla mnie atrakcyjnym aspektom pudrowym. Ażurowy, złożony z delikatnych, wypolerowanych drewienek szkielet podstawy zapachu nie jest w stanie utrzymać mydlano -pudrowej fali i No 18 finiszuje zapachem, który z powodzeniem pasowałby do luksusowego potpourri. Ale nie do mnie.

Marzeno, przykro mi. Nie polubiłam No 18. Chyba z wzajemnością.


1932 


Co tu tak pusto?

Taka była moja pierwsza myśl po zaaplikowaniu 1932 na skórę.
Cokolwiek absurdalne wrażenie pustki i sterylnego chłodu to figiel, który spłatały moim zmysłom aldehydy otwarcia, ostre jak napięte struny.



Po nich wspina się ku światłu akord kwiatowy, subtelny i śliczny. Kremowy, słodki jaśmin w towarzystwie delikatnie pudrowego bzu, sennego ylang ylang i róży, jak rzadko dyskretnej i dobrze ułożonej, nie próbującej podporządkować sobie kompozycji. Wciąż obecne aldehydy dają wrażenie kruchej lekkości, nowoczesnej, eleganckiej i prawdziwie urodziwej.
Później jest jeszcze lepiej. Ku memu zaskoczeniu dzięki irysowi.
Pudrowe, wolne od kłopotliwej marchewkowej składowej irysowe kłącze równoważy narastającą słodycz akordu kwiatowego. Jasne piżmo tonie w powodzi nut kwiatowych pozostawiając po sobie jedwabisty ślad. Pikantny, niemal pieprzowy kwiat goździka dołącza do niego wyraźnie spóźniony zaostrzając kompozycję w sposób na tyle interesujący by skłonić mnie do rozważań jak też 1932 układałoby się na mężczyźnie.
Baza zapachu kładzie jednak kres tym rozmyślaniom, jest stereotypowo kobieca, miękka i jasna. W jakiś sposób przypomina mi No 18 jest jednak bogatsza, kunsztowniej złożona i o wiele, wiele ładniejsza.


Komfortowa, jasna i ciepła podstawa 1932 kusi do lenistwa niby zapraszająca kanapa. Napisałabym, że niczym świeżo ułożony, wonny stóg siana bowiem w bazie kryje się całkiem spora doza upojnej kumaryny ale zapach Jacquesa Polge'a jest stanowczo nazbyt wyrafinowany i luksusowy by przywoływać doń tak przaśne skojarzenie.
Poprzestańmy więc na kanapie obitej aksamitnym w dotyku pluszem. Światło jest gęste i leniwe, w powietrzu unosi się senny aromat późnego lata, przez otwarte okno wpływa woń koszonej łąki, rozgrzanej ziemi i późnych kwiatów.
Rozkoszne, prawda?

Zapach zaskakuje bo zamiast gasnąć powoli przechodzi kolejną metamorfozę. Wytraca z wolna słodycz a z kwietnej powodzi na powrót wynurza się metaliczne piżmo, sadowi się wygodnie na skórze i trwa nawet wtedy gdy rozwiewają się inne nuty. A znikają z różną prędkością, najpierw ze sceny schodzi akord kwiatowy, później znika miękka, żywiczna kumaryna, ociąga się pudrowy, miękki korzeń irysa ale w końcu i on cichnie. Zapach redukuje się aż w końcu pozostaje po nim tylko jasna, piżmowo- drzewna poświata.

Marzeno, dziękuję.


Zdjęcie pierwsze pożyczyłam z angielskiej wikipedii
Ilustracja druga pochodzi ze średniowiecznego podręcznika medycyny Tacuinum Sanitatis i przedstawia zalecany sposób zbierania mandragory. Wykorzystywano do niego psa uważając, że lepiej gdy krzyk korzenia zabije zwierzę niż człowieka.
Ilustrację trzecią można znaleźć na http://www.paranormalium.pl
Ilustracja czwarta pochodzi z serwisu  http://tapety.joe.pl
Piąta zaś jest autorstwa urszulaa, więcej zdjęć można znaleźć na http://urszulaa.flog.pl/

6 komentarzy:

  1. Zastanawiałam się co mnie tak drażni w początkowej fazie 18 i już wiem! Po raz pierwszy właśnie tu, irys (który dotąd w innych kompozycjach fajnie się na mnie układał) objawia się tą zgniłą marchewką:)Dobrze, że szybko mija!
    O 1932 jeszcze nie mam zdania, poza początkiem, który nie wiedzieć czemu, przypomina mi klimatem Mitsouko.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie 1932 z lekka przynudza (choć klasycznej, konwencjonalnej urody odmówić mu nie sposób), za to No. 18, choć kompletnie nie w moim guście, "coś" w sobie kryje. Niech no tylko obczaję, co... :)
    Czy w zasadzie na odwrót wobec Twoich wrażeń.

    OdpowiedzUsuń
  3. Marzeno, ja podobieństwa do Mitsouko nie zarejestrowałam,przynajmniej nie świadomie. Ale 1932 podoba mi się i naprawdę dobrze się czułam nosząc ten zapach może więc pokrewieństwo między tymi pachnidłami istnieje tyle że mój nos nazbyt jest toporny by je wychwycić i nazwać.

    Wiedźmo a pewnie że kryje.
    Zgniliznę i kupę zepsutych warzyw na przykład :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgnilizna i/lub zepsute warzywa to są w Bois d'Ombrie albo Holygrace od CdG, albo Warm Carrot (z tych, które Ci kiedyś posłałam), albo w Infusion d'Iris Prady czy gdzie tam jeszcze. ;P Tutaj przyuważyłam dosyć dziwnego, kredowego iryska. I to jego będę śledzić. :D

      Usuń
  4. Wiedźmo w Infusion d'Iris jej nie ma, ani odrobiny, a w 18 jest:) Dobrze, że tylko przez chwilę w początkowej fazie zapachu ale jednak jest, taka lekko metaliczna zgnilizna.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...