wtorek, 4 marca 2014

Esteban: Bois Plume

"Stalówka w moim piórze drapie i nie mogę nią pisać listów miłosnych. Nie umiałabym też zapewne zdobyć się na taki list gdyby stalówka była zbyt ostra lub zbyt tępa. A więc będziesz otrzymywał ten rodzaj litów tylko wtedy gdy znajdę idealnie dobrą stalówkę."*




Na ostrzu pióra




Epistolografia Ani Shirley adresowana do jej ukochanego Gilberta dobrze odzwierciedlała naturę autorki, dziewczęcej, nieco sentymentalnej i uroczo naiwnej poszukiwaczki romantycznych uniesień. Pastelowa wizja miłości według Ani wolna była od wszelkiej gwałtowności, brutalności, prozy życia. Kazić jej nie mogły ani ostre słowa ani nawet ostra stalówka do słów zapisu.
A gdyby tak napisać list miłosny stalówką stępioną, że słowa rozpływałby się miękko na czerpanym papierze? Każde "o" jest idealnie okrągłe, litery mają starannie domknięte brzuszki, akapity wydają się wymierzone od linijki. Autorowi, nic prócz ukrytego dla nas podpisu nie wskazuje na jego płeć, obce są wszelakie porywy uczuć i potężne namiętności. Miłość jest tu delikatna jak kruchy bibelot, jak cenne cacko któremu trzeba zapewnić najbardziej zbytkowną i luksusową oprawę by wydobyć z niego cały czar.


Przyznam bez wstępów: dałam się nabrać. Plume z imienia perfum, o których dziś mowa skojarzyło mi się ze śliwką i to tak silnie, że wyczułam tą owocowa nutę w otwarciu. Co więcej, wciąż ją czuję mimo iż przewertowawszy oficjalny spis nut śliwki w Bois Plume w nim nie znalazłam. Możliwe, że nie została uwzględniona z powodu złośliwej przewrotności tego, kto ów spis tworzył może zaś za tą słodkawo- suchą owocowość odpowiedzialne jest nietypowe złożenie innych wonnych składników.

Przez pierwszych kilka chwil trwania na skórze śliwce w Bois Plume towarzyszy intrygujący chemiczny akord, jednocześnie ostry, tłustawy i pikantny, coś jak plastik, zleżałe foliowe torebki, sugestia woni jakiegoś rozpuszczalnika a wszystko to posypane odrobiną pieprzu. Ów przedziwny akord na tle statycznej owocowości zmienia się szybko i dynamicznie pod wpływem chłodnej, przestrzennej lawendy i oto za chwilę zamiast niepokojącej chemiczności mamy czyste, pudrowe mydełko.



Na tym kończą się wszelakie spektakularne zwroty akcji i dynamiczne przemiany w Bois Plume. Dalsza ewolucja zapachu jest opieszała niczym cofający się lodowiec, dostojna i dystyngowana. Irysowy, jasny puder przesypuje się nieśpiesznie niczym barchany ujawniając kruche płatki róży, tak delikatne jak ich woń, pastelowa i miękka, ulotna niczym westchnienie. 

Baza zapachu to raczej wydłużenie serca a nie osobne wonne piętro. Elegancka, kwiatowa mydlaność przesuwa się odrobinę w kierunku jasnego, syntetycznego piżma i kojarzyć się poczyna bardziej ze świeżo umytą pachnącym mydłem skórą niż samą pianą. Jasne i miękkie nutki drzewne dyskretnie przewijają się przez pudrową kwiatowość i gasną po kilku godzinach w aromacie starej papeterii.


*cytat pochodzi z Ani z Szumiących Topoli Lucy Maud Montgomery w przekładzie Aleksandry Kowalak
Zdjęcie pierwsze pochodzi z http://heartanddesire.typepad.com
drugie znalazłam na blogu http://thesebeautifulpens.blogspot.com
trzecie zaś http://controcomunebuonsenso.blogspot.com



2 komentarze:

  1. Przy zdaniu że pachnie nieco chemicznie jak rozpuszczalnik poczułam lekkie podniecenie, bo lubię takie "aromata".
    Ale to mydło mnie przeraża i chyba nie mam ochoty poznać bliżej tej śliweczki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stalóweczki, nie śliweczki :)
      To dobrze złożony zapach, bardzo elegancki- i zupełnie nie mój.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...