niedziela, 6 kwietnia 2014

Profumum Roma: Volo Az 686; Comme des Garcons: A New Perfum; Histoires de Parfums: Petroleum

Dziś będę wąchała klej. I nie tylko klej.
Będzie zupełnie nieperfumeryjnie.
Co nie znaczy, że nie będzie o perfumach.
Wiele lat temu moi Rodzice z przerażeniem obserwowali mnie jak zachłannie zaciągam się zapachem butaprenu. Uwierzyłam na słowo, że inhalowanie podobnymi substancjami jest raczej szkodliwe dla zdrowia do dziś jednak zdarza mi się z lubością wciągać do nosa przesycone oparami powietrze na przy dystrybutorze na stacji benzynowej albo w warsztacie szewca.
Co oczywiście nie jest niczym niezwykłym. Wielu ludzi znajduje upodobanie w tych oraz podobnych woniach. Ciekawe jak wielu z nich doceniłoby zapachy, o których chcę dziś opowiedzieć.



Wpis poniekąd techniczny

Volo Az686

Do Volo Az 686 podeszłam ze słuszną rezerwą. Z powodu kokosa. Woń kokosa w perfumach zwykle wywołuje u mnie mdłości.
Volo Az 686 mdłości nie wywołał. Zafundował mi za to szereg innych, bardzo urozmaiconych doznań.
Zapach ten imię swe wziął od połączenia Alitalii między Rzymem a Caracas. Gryząca, ostra woń lotniczego paliwa rozpłynąć ma się do zapachowej wizji tropikalnego raju, do kwitnących palm i malibu. Tak przynajmniej kusi kreator. 
Jak dla mnie jednak to samolot rozbił się przed startem.



Otwarcie jest nieładne. Takim rodzajem brzydoty, który trudno polubić.
Aldehydy, ostre jak żyletki, gryząca woń naftaliny, mineralny,organiczny zapach paliwa.
I coś jeszcze....
Coś, co początkowo trudno uchwycić i zidentyfikować, ślad zapachu, który włącza w mózgu czerwoną lampkę niepokoju. Zaciska nozdrza, drażni gardło, każe nadnerczom wyrzucać do krwi więcej adrenaliny. 
Plastik. Nadtopiony, pokryty bąblami, smolisty, zwęglony a w końcu płonący. Woń spalenizny intensywnieje, rozszerza się, dławi dymiącą, słodkawą podrasowaną chemicznie wanilią. 
Jest jeszcze coś. Chłodna, niemal zimna nuta, metaliczna, mentolowa ostra jak wata szklana i najwyraźniej niepalna bo przecież to niemożliwe by coś co mogło wykarmić płomienie zostało obojętne wobec takiego piekła. 

Sporo mnie kosztowało by nie zmyć Volo Az 868 z nadgarstka w kilka minut po aplikacji. Powstrzymała mnie nie tyle recenzencka rzetelność co ciekawość. Bo przecież coś musi być dalej, nikt, na boginię, nie chciałby przecież pachnieć w ten sposób!
Dociekliwość moja została sowicie wynagrodzona. Zapach przemienia się. Nie, żeby ładniał, raczej staje się brzydki na inny sposób a metamorfoza, choć dyskretna, imponuje.



Powoli, bardzo powoli zapach traci spoistość. Rozwarstwia się. Dymna tłustość z wolna przykleja się do skóry i gdy już przestaje pluć drażniącym dymem odnaleźć w niej można oleistą gardenię, cień śliskiej, gładkiej świeżej kokosowej kopry, matowe wspomnienie woni wyprawionej skóry. Zapach sztucznie tuningowanej wanilii nieśpiesznie ciąży ku naturalności pozbywając się z rozmysłem najbardziej drażniących aspektów. W tle zaś przewija się zupełnie w tym zestawieniu zaskakujący, jasny mydlany cień syntetycznego, białego piżma i głowę daję, że jest tak też kropla ambroksanu. 
Ewolucja zapachu jest tak powolna, że aż trudna do wychwycenia jednak po kilku godzinach trudno uwierzyć, że na nadgarstku jest wciąż Volo Az 686, że to ten sam zapach. Choć gdy zbliżymy nos do skóry z bogatej, kwiatowej  woni gardenii wychodzą dziwne, gumowe echa, wanilia zaś tuż przy ciele zachowała żywe wspomnienie swego wcześniejszego wcielenia, wanilinowego monstrum. 
Zmierzch Volo Az 686 nie przywodzi mi na myśl wakacji w Caracas. To raczej doskonała makieta, imitacja skonstruowana misternie z gumy i plastiku, zalana elektrycznym światłem.

Profumum Roma stworzyło zapach ze wszech miar niezwykły. Nie wyobrażam sobie by nosić go nosić ale śledzenie dziwacznych ścieżek tego pachnidła było przygodą fascynującą i niepowtarzalną. Możliwe że nawet ciekawszą niż lot do Caracas.


A New Parfume

W telegraficznym skrócie: Klej naprawdę pachnie klejem.


Jednak zamiast gryząco- żrących skojarzeń butaprenowych czy cjanopanowych serwuje nam łagodną, białą tłustość woni roślinnego kleju biurowego wspartą na metalicznych, ostrych i zimnych aldehydach.
Wszystko jest tu chłodne, jasne i syntetyczne: pół transparentne, sterylne piżmo, terpentynowa kalafonia a nawet akord kwiatowy nie próbujący nawet udawać powinowactwa z żywymi roślinami. Kwiatowe kielichy zdają się być złożone z grubego papieru jak origami, ich przenikliwy, chemiczny zapach podbity jest czymś matowym i miękkim, bo ja wiem, zamszem??? 


Noszone globalnie A New Perfume zmienia fakturę powietrza, znaczy ją niewidzialną siatką pęknięć, kantów i załamań. Rysy układają się promieniście, ścielą się ostrymi, spiczastymi aldehydami na środek ciężkości zapachu natomiast składają się fragmenty powycinane z zapachowych widm żywic, wszystko to co regularne, przestrzenne, czyste, zimne, gładkie, aseptyczne.

Nie jest mi wygodnie w A New Perfum, zapach w przedziwny sposób uwiera mnie, przeszkadza niczym olfaktoryczny odpowiednik kamyka w bucie nie mogę jednak odmówić mu urody. Ekscentrycznej i trudnej a przez to prawdziwie interesującej. Niestety, nie da się tego powiedzieć o...



Petroleum

Muszę przyznać, Petroleum zaparło mi dech w piersiach.
Bynajmniej nie z zachwytu.
Wybaczcie dosadność. Petrolatum po prostu cuchnie. Mimo usilnych starań nie znajduję bardziej oględnego słowa, które dobrze uchwyciłoby istotę rzeczy.
Wpadł Wam kiedyś w nozdrza zapach gnijącego na słońcu mięsa?
Jeśli nie możecie się uważać za szczęściarzy. Ja na fetor ten napotykam się czasami w lesie, podczas moich samotnych letnich eskapad. Zapach nieżywego, rozkładającego się w upale zwierzęcia, słodkawy, mdlący, wywołujący bezwarunkowy odruch wstrętu mający uchronić naszych przodków od spożywania nieświeżego pokarmu.
Takie jest właśnie otwarcie Petrolatum.


Rozumiem chyba ideę tego zapachu. Wszak ropa naftowa to szczątki roślin i zwierząt, organiczny materiał, który czas, ciśnienie i gnicie zmieniło w ciekłą kopalinę. Wyobrażam sobie, że nie był to proces bezwonny a to, co w przyszłości ropą stać się miało podczas licznych chemicznych przeobrażeń cuchnęło... jak Petroleum. Brudny, gęsty oud w najbrzydszym ze swych wcieleń, drażniący cywet, fizjologiczne piżmo oraz tłuste, mdlące aldehydy,o, tego jest za dużo jak na mnie!
Z masochistycznym uporem kontynuowałam jednak testy, upewniwszy się wprzódy ze do wieczora nie będę musiała opuszczać domu i że nikt nie planuje mnie odwiedzić. W razie niezapowiedzianej wizyty, zdecydowałam, nie otworzę będę udawała, że mnie nie ma.
Uznałam, że lepiej narobić sobie zaległości towarzyskich niż przyjąć znajomych w oparach padliny.



Najgorsze jednak było już za mną.
Z czasem Petroleum choć nie zyskuje na urodzie to traci na sile wzbudzania wstrętu i po godzinie jest po prostu dziwaczny, na raczej nieprzyjemny sposób. Przywodzi na myśl chłodną, gładką przestrzeń, surową i pustą, która o tyle kojarzyć się może z technologią czy mechaniką, że nie sposób powiązać jej z czymś naturalnym, żywym. Nawet róża w tych perfumach wydaje się być czymś, co zostało wyprodukowane, pachnie tak jakby nigdy nie oglądała słońca jakby jej płatki macerowane w słodkiej i gęstej ambrze rozpuściły się w końcu do dusznej zawiesiny. 
Po trzech godzinach na ciele zostaje zaś tylko skórzasto- piżmowy, kwaskowy powidok. 

Petroleum niewątpliwie dostarczyło mi wrażeń. Może nie do końca takich, jakich bym sobie życzyła ale niezaprzeczalnie intensywnych i zapadających w pamięć.
Więcej spotkań z tym pachnidłem nie przewiduję.


Pierwsza ilustracja pochodzi z bloga http://freeyourmind.salon24.pl
Drugą ilustrację można znaleźć w galeriach http://photoresourcehawaii.photoshelter.com
Trzecią można znaleźć w Wikisłowniku, pod hasłem klej
Kolejną ilustrację znalazłam na blogu http://www.bylucy.es
Ilustrację piątą znalazłam na http://www.biznes.banzaj.pl
Ostatnią ilustrację można znaleźć na  http://nafta.wnp.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...