piątek, 20 stycznia 2012

Chapeau Bleu Marina Picasso

Marina Picasso jest kobietą wielu talentów. To artystka , pisarka, jest głęboko zaangażowana w działalność charytatywną społecznicą, jest też kreatorką perfum. Słynny dziadek, Pablo po swej śmierci w 1973 roku pozostawił jej nie tylko kolekcję swych prac: obrazów, rysunków, grafik, ale także sięgającą jej wczesnego dzieciństwa traumę obcowania ze sobą, geniuszem- potworem. Trauma ta nie ominęła nikogo z jej rodziny, Picasso doprowadzał kobiety do szaleństwa lub samobójstwa, życie próbował sobie odebrać także jego wnuk. Picasso, narcystyczny do granic obłędu egocentryk gdy kochał- dręczył, truł, wypełniał swoim rozdętym ego cała przestrzeń tak, że brakowało już miejsca dla kogokolwiek, czegokolwiek innego. 




Jak przyznaje sama Marina wiele lat i wielu terapii potrzebowała by zacząć myśleć o sobie  "Marina Picasso" a nie "wnuczka Pabla Picassa". 
Większość życia egzorcyzmowała ducha dziadka, próbowała rugować go ze swojego życia i wydostać się z jego wiecznego cienia pisząc o nim, tkając arrasy reprodukujące jego najsłynniejsze obrazy, zarządzając jego spuścizną, tworząc perfumy, którym nadała imię korespondujące z najsłynniejszym bodaj tematem Pabla Picassa i zamykając je we flakonie i opakowaniu ściśle nawiązującym do jednego z jego arcydzieł. Pablo Picasso, zdaje się, zaszczepił w Marinie podobną do własnej, obsesyjną potrzebę tworzenia. Nie wiem tylko, czy dla wnuczki malarza jest to wyzwolenie czy niezadzierzgnięcie węzła wiecznych powrotów do jednego motywu, jednego tematu, jednej osoby, której niszczycielski geniusz działa jeszcze zza grobu angażując całą uwagę, zasoby twórcze, pochłaniając całe życia.



Perfumy szalonej kapeluszniczki.


Na Chapeau Bleau trafiłam przypadkiem. Szukałam, i nadal szukam, pachnidła ciężkiego od wody, kłębistego jak burzowe chmury, wilgotnego jak powietrze przed ulewą. Jedna z Wizażanek poleciła mi przetestować Chapeau Bleu właśnie, więcej nawet, uraczyła odlewką. Burzy, wilgoci ciężaru w pachnidle Mariny Picasso nie znalazłam, przynajmniej nie w takim natężeniu, które by mnie usatysfakcjonowało- to, co w nim wywąchałam jednak jest niemniej ciekawe. 





Chciałoby się napisać, że jest to pachnidło kubistyczne jak Femme au chapeau bleu w większości wersji malowanych po manifeście, nawet byłoby to uzasadnione bo otwarcie zapachu to naprawdę olfaktoryczna awangarda. Jest intensywne, hałaśliwe, wdzierające się w nos i angażujące uwagę i całą powierzchnię wrażliwych na zapach śluzówek, jaskrawe od soczystej skórki bergamoty rozjaśniającej nuty owocowe, tętniące, soczyste, egzotyczne, słodkie, tak na mój nos żywcem wyjęte z otwarcia Royal Muski M. Micallefa. Choć nie ma w tym zapachu nic z kubistycznej geometrii, rozpadających się form, ostrości kątów bo perfumy układają się miękko, zdają się być okrągłe wręcz toczą się na skórze jak dobrze nasycona słońcem pomarańcza to barwność i jaskrawość otwarcia zaspokoiłaby gusta malarza o najbardziej bogatej palecie i umiłowaniu do pstrokacizny. Owocowa słodkość na mojej skórze trwa uparcie długie godziny ale dość szybko nabiera nieco bliższego mi charakteru wytraca bowiem część swojej słodyczy na rzecz pikantnego, pieprzowego, chropowatego wykończenia. 
A u podstawy zapachu zaczynają nieśmiało przebijać przysypane kosmetycznym pudrem nuty kwiatowe. Aż w końcu, po kilku godzinach, gdy owocowość cichnie wreszcie i na skórze pozostaje jedynie jej słodkawy powidok, spod warstwy pudru zaczynają przecierać się deszczowe chmury. Ułożony na drzewnej bazie mech dębowy jest nasączony wodą, woda spływa z niego ciężkimi kroplami na kruszące się w palcach grudki balsamu tolu ocieplającego zapach, dodającego mu miękkiego, przyprawowo-waniliowego podbicia. Gdzieś na granicy wrażliwości mojego powonienia czuję jeszcze odrobinę cywetu, kwaskowatego, fizjologicznego, zwierzęcego, nie pozwalającego rozpłynąć się zmierzchowi Chapeau Bleu we mgle. Końcówka tego pachnidła uwodzi mnie z wielką siłą, czasami układa się na mnie jak klasyczny szypr a czasami czuję najintensywniej nuty drzewne doprawione dębowym mchem i utrwalane piżmem. Taki Niebieski Kapelusz niewiele ma wspólnego z kubizmem, kojarzy mi się raczej z rysunkiem Picassa z przełomu lat 1923/24 (czyli dawno po Manifeście), którego realizm, miękkość kreski i melancholia przedstawionej postaci przywodzi na myśl prace z Okresu Błękitnego.
Od kilku miesięcy zastanawiam się więc czy chcę mieć swój własny flakon Chapeau Bleu czy nie. I tak sobie dumam a w otrzymanej odlewce zaczyna powoli widać dno. 
A ja wciąż nie wiem.


Ilustracje to oczywiście kilka wariacji na temat Femme au cheapeu bleu, które wyszły spod ręki Pabla Picassa.
Na ilustracji pierwszej wersja z 1939 roku, wykorzystana jest ona na opakowaniu perfum.
Ilustracja druga- wersja z 1944 roku
Ilustracja trzecia- rysunek z przełomu lat 1923/24

4 komentarze:

  1. Rewelacja! Ostatnio szukałam recenzji tego zapachu, bo buteleczka intrygowała mnie od kiedy ją zobaczyłam. Picasso i jego twórczość były swego czasu moja obsesją, pisałam z tego olimpiady młodą siksą jeszcze będąc. Książkę Francoise Gillot przeczytałam jednym tchem. Obraz mistrza był w nim tyleż ponury co fascynujący. Z tego co mnie pamięć nie myli to ten styl "klasyczny" towarzyszył Oldze- pierwszej formalnej żonie, była tancerką baletu Diagilewa do którego Picasso projektował scenografię. Ona rosyjska arystokratka kobieta z krwi i kości na tyle go zauroczyła, że wziął ślub i kupił posiadłość. Dobra tutaj kończę swe wywody ponieważ mogłabym tak długo..:P W każdym razie po twojej recenzji odczuwam dotkliwą potrzebę poznania zapachu mimo iż dalej nijak nie umiem go sobie wyobrazić.

    OdpowiedzUsuń
  2. Obawiam się Polu, że Twoja wiedza o Pablo Picasso i jego życiorysie znacznie przekracza moją i nie byłabym dla Ciebie interesującą partnerką do rozmowy, przynajmniej w tym zakresie tematycznym.
    Twórczość Picassa i mnie jest bliska, z naciskiem na prace z okresu różowego i niebieskiego. Nie mogę się też przestać zastanawiać kim byłby Picasso bez kobiet, które mógłby niszczyć, kochać, doprowadzać do obłędu.
    Czy nadal geniuszem?
    Nie wiem.

    A Chapeau Bleu do testów polecam gorąco, to niezwykły zapach. Próbką poratować nie mogę wychlapałam bowiem całą posiadaną odlewkę-- i wciąż nie wiem czy chcę flakon.
    Jeśli zdecyduję się go zakupić mililitry do testów masz jak w banku.

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetnie go opisałaś. :) Chociaż na mnie mech dębowy wychodzi dosyć szybko i na szczęście, dla mnie, nie wyczuwam żadnego podobieństwa z Royal Muska.
    Zapach niestety również przeszed reformulację ze względu, między innymi, na cywet. Oryginał pachniał zdecydowanie intensywniej, był cięższy, bardziej gęsty i mokry. Jedyny plus - nową wersję łatwiej się nosi. :)

    Btw, Chapeau Bleu jest starszy o 3 lata niż sama firma M.Micallef ;)

    Pozdrawiam,
    Karkki

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję ślicznie za dobre słowo. I za Chapeau Bleu oczywiście, złamałam się i kupiłam flakon.
    Żałuję jednak, że nie poznałam wersji sprzed reformulacji, cywet mi niestraszny, gdyby ten zapach był jeszcze bardziej mszysty i mokry zakochałabym się w nim bez pamięci.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...