poniedziałek, 20 lutego 2012

Passage d'Enfer L'Artisan Parfumeur

Powonienie jest najbardziej niedookreślonym i subiektywnym z naszych zmysłów. Postrzegana przez nas zapachowa rzeczywistość oddziałuje wymykając się kontroli świadomości, biologia wyznaczyła powonieniu ścieżki pierwotne, zapomniane i pomijane w ewolucyjnym pędzie naszego gatunku, może właśnie dlatego odbiór bodźców węchowym pozbawiony jest większości subtelnych zabezpieczeń, bramek informacyjnych, filtrów wiedzy i zdrowego rozsądku. Spychane przez ewolucję do czyśćca świata zmysłów powonienie, jak sądzę, jest przynajmniej tak samo wrośnięte w nieświadomość co w świadomość.
 Może stąd cudowna łatwość z jaką zapachy kojarzyć się potrafią z fragmentami wspomnień i opowieści, strzępami wyobrażeń, z muzyką, z poezją, niejasnymi stanami i doznaniami. Ale ponieważ człowiek jest zwierzęciem bardzo racjonalnym znacznie chętniej sięgamy do zasobów naszej świadomości niż nieświadomości kluczem do zapachu więc często bywa jego nazwa, opis lub, dla bardziej wyrafinowanych, spis nut. Słowa więżą nasze wyobrażenia, kotwiczą nas w obiektywnej rzeczywistości i potrafią narzucać kształt wrażeniem mniej dookreślonym, stać się samospełniającymi się przepowiedniami, budzić pragnienia, pożądanie, pozwalają czuć dotyk, smak, czuć zapachy składające się tak, by uczynić zadość słowom. Dlatego, według mnie, kluczem do sukcesu perfum jest dobra, rozkręcająca wyobraźnię nazwa. W wypadku wąchaczy tak mało wprawnych jak ja, obdarzonych nosem tak mało wrażliwym nosem jak mój, wąchaczy, których powonienie podporządkowane jest fantazji a myślenie słowom dobra, oddziałująca na fantazję nazwa wykorzystuje prymat myślenia nad czuciem, to, że wyobrażenia z płaszczyzny słów łatwo rzutują na doznania zmysłowe- i trudno je ze sfery zmysłów wyrugować.


Kiedy piekło zamarźnie.



Passage d'Enfer. Przeprawa przez Piekło. Ta nazwa wryła mi się w umysł i na długo odebrała spokój. Nie znałam jeszcze tych perfum a już wiedziałam, że są piękne i moje. Nie jestem miłośniczką mroku (ani mhhrroku), zainteresowanie satanizmem, krótkotrwałe i umiarkowanie silne, dawno mam już za sobą, nie słucham muzyki kojarzonej z ciemnością, czarami, demonami, zło to dla mnie konstrukt czysto intelektualny ale cała moja racjonalność nie uchroniła mnie przed głęboką, odczuwalną fizycznie, dreszczami u podstawy kręgosłupa fascynacją tym zapachem. Było to na początku mojej przygody z zapachami, kadzideł nie znałam wtedy prawie wcale a zapachy L'Artisan były w Polsce niemal zupełnie niedostępne. W końcu, po rozlicznych zabiegach udało mi się, z niemałym trudem zdobyłam flakon, powąchałam...i przepadłam na amen.




Wbrew nazwie, która sugeruje gorące siarkowe wyziewy, płomienie, smołę, buchające, kłębiste, brudne kadzidło Passage d'Enfer jest zapachem wystudzonym, transparentnym, przestrzennym i czystym. To Piekło ludów północy, piekło przenikliwego, wiecznego chłodu i śnieżnej ciszy, pustki, piekło mrozu przenikającego do kości, niezmierzonych połaci niekończącej się, bijącej w oczy bieli. Nie ma w nim dymu ani płomieni, Piekielne Wrota skuwa lód spod którego przeciera się zapach zmarzniętych, cmentarnych lilii, chłodnej trawy cytrynowej i suchego, czarnego pieprzu. Piekielne odrzwia zdają się być wykonane z kamienia i drewna, drewna żywego, pod warstwą szronu pulsującego sokiem i żywicą. Przy samej skórze czuję sandałową kremowość, dalej drzewna nuta nabiera ostrości, kanciastości, suchości mieniąc się wspomnieniem cedru i mahoniu. 




Po jakimś czasie, gdy odważymy się wejść dalej w lodowe czeluście w zamarznięte powietrze wzbija się smuga kadzidła. Ktoś rzucił płonące grudki olibanum prosto w śnieg, palą się niechętnie sycząc, dymią wilgocią. Stopiwszy śnieg docierają do skutej zmarzliną ziemi, smużący się przy skórze dym jest brudny i popielisty ale lżejsza frakcja kadzidlanej smugi, transparentna, chłodna, czysta, umyka przyciąganiu i ulatuje prosto w górę, w rozgwieżdżone, dalekie niebo nie dając ciepła, nie rozjaśniając zapachu, nie zakłócając rażącej oczy bieli. 
U zmierzchu zapachu pojawia się piżmowa, wyostrzona ale nie ogrzana odrobiną imbiru baza. Piżmo jest trochę mydliste, białe, puchowe, nakrywa inne nuty jak śnieżna czapa i trwa tak aż zapach całkiem się rozpowietrzy i zniknie.




Na początku mojej przygody z kadzidłami i piekielnymi mocami w perfumach byłam przekonana, że Passage d'Enfer to pachnidło genialne. Sugestywne, plastyczne, w pełni dające zadość magicznej nazwie. Z czasem mydlące się piżmo poczęło mnie męczyć a poznawszy inne dymy i żywice doszłam do wniosku, że owszem, zapach L'Artisan niewątpliwie wart jest poznania ale imię nadane zostało mu na wyrost. Pewnie gdyby brzmiało inaczej mój ognisty romans z tą lodowatą wizją nie osiągnąłby nigdy tej temperatury a moje pożądanie byłoby raczej samą ciekawością bez gorączkowości zdolnej stopić nawet lodowe Passage d'Enfer.


Wykorzystane ryciny to ilustracje Williama Blake'a do Boskiej Komedii Dantego.
Ilustracja pierwsza- Piekło, pieśń I
Ilustracja druga- Piekło, pieśń III
Ilustracja trzecia- Piekło, pieśń II
Ilustracja czwarta- Piekło, pieśń V

8 komentarzy:

  1. O. A dla mnie to były zwykłe Wrota Piekieł. Ale rzeczywiście, gdyby trzymać się Twojego przekładu nazwy, mogłabym dziś inaczej odbierać Passage. Ponieważ zrobiło mi krzywdę w nos (może nie tak dotkliwą, jak Dzing!, ale wystarczająco silną bym pojęła aluzję ;> ).
    Twój opis za to, jak zwykle zresztą, robi duże wrażenie. Czyta się przesmacznie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O. A mnie jakoś Dzing! do Ciebie pasował, obstawiałabym, że lubisz ten zapach. Choć pisałaś gdzieś na blogu, że nie po drodze Ci z większością dzieł Giacobetti, może ja powinnam była pojąć tą jasną przecież aluzję.
      A za miłe słowa dziękuję pięknie.

      Usuń
    2. Cóż powiedzieć? Okazało się, że lekkie kwiatki w połączeniu z nutami odzwierzęcymi oraz przyprawami to zdecydowanie za dużo jak dla mnie. Po prostu; "mocne" z "lekkim" nie zagrało tak, jak trzeba i efekt okazał się bolesny. ;)
      Czy miłe? Grunt, że prawdziwe. :) I nie ma za co.

      Usuń
  2. Podobna historia romansu z zapachem, podobne wrażenia i nawet ta sama pierwsza ilustracja - obawiam się, ze taka zgodność wrażeń będzie na się często zdarzała. :)
    Passage recenzowałam daaawno temu, jeszcze zanim w ogóle powstał blog. Potem, w 2008, przerzuciłam reckę na łamy SoS. Ale nie to jest wazne, tylko to, że podążając podobnymi drogami, co Ty, doszłam do wniosku, że dla każdego inne piekło. Może dla kogoś piekielne będą ogniste wyziewy, popioły i smoły. Ale dla kogoś, kto takich własnie atrakcji oczekuje, piekło będzie zimne. W moim przypadku mydlane. Bo popiół lubię. Mydło niekoniecznie. :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po wielokroć już sobie obiecywałam, że przed napisaniem włąsnej recenzji mam przeczytać odnośną Twoją a potem głęboko zastanowić się czy mam coś do dodania. Muszę w końcu zacząć wywiązywać się z tej obietnicy bo między kongenialnością a plagiatem, nawet nieświadomym, granica jest cienka.

      Pewnie właśnie tak jest, każdy ma takie piekło jakie sobie wymyślił. Tyczy to z resztą nie tylko eschatologii, doczesności jak najbardziej również.
      Pamiętam fragmrent z Mistrza i Małgorzaty, w którym Woland przemawia do odciętej głowy Berlioza mówiąc, że każdy ma taką wieczność, jaką dla siebie stworzył, zaplanował, wymyślił, przewidział. Michał Aleksandrowicz wymyślił dla siebie nicość i w nicość się obrócił.
      Mnie też nicość odpowiada.

      Usuń
    2. E tam, plagiatem od razu! Ja plagiatu nie widzę. Ten zapach po prostu taki jest. I cieszy mnie to, że ktoś czuje go podobnie.

      A nicość i na mnie czeka. :)

      Usuń
  3. Fajny artykuł ale pobierz sobie program antyplagiatowy ze strony www.antyplagiat.net bo widziałem że ktoś kopiuje twoje teksty

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajny artykuł ale pobierz sobie program antyplagiatowy ze strony www.antyplagiat.net bo widziałem że ktoś kopiuje twoje teksty

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...