niedziela, 25 marca 2012

Gres Cabochard

Są w perfumeryjnym świecie zapachy ładne, zapachy pełne uroku, wdzięku, zapachy, które wprost nie mogą się nie podobać. Są też takie, które aż jeżą włosy na karku, elektryzują, budzą niepokój w dole brzucha; choć wcale ładne nie są zapadają w pamięć (i często- w serce) głębiej niż te urodziwe. A gdyby bohater dzisiejszej zapachowej opowieści był muzyką, głosem brzmiałby właśnie tak:




Chropowaty, zdarty, głęboki, ciemny, gorzki zadziorny, ostry, pewny siebie impertynencki, pełen skóry, tytoniowego dymu emocji i poezji. Uparty.



Fascynujący brzydal.


Gdyby w Sevres znajdował się wzorzec szypru na podobieństwo wzorca kilograma czy metra to pewna jestem, że pachniałby tak, jak Cabochard. Fizjologicznie, gorzko, mocarnie, tak że aż wykręca błonę śluzową nosa na drugą stronę. To połączenie skóry, tytoniu, dębowego mchu i ziół tworzy jeden z najbardziej niepokornych i charakterystycznych zapachów jaki znam.
Cabochard jest brzydki w fascynujący sposób, intensywny, szorstki, epatuje wprost swoim brakiem urody graniczącym niemal z kalectwem, wprawiając w zakłopotanie co bardziej nieśmiałych i skrępowanych, nie czyniąc najmniejszych wysiłków by się podobać czy chocby by brzydotę swą ukryć lub zamaskować. Patrzy prosto w twarz, wyzywająco, bezczelnie, wzrok ma ciężki, przekrwione po pijaństwie ubiegłej nocy oczy. 





Jest dysonansem w świcie zapachowych piękności, zadrą, zgrzytem- bardzo melodyjnym kiedy się głębiej wsłuchać. Ballady Toma Waitsa, oszczędne, proste w warstwie instrumentalnej, jazzujące, wyśpiewywane chropowatym, zdartym aż do bólu, zmęczonym głosem, przeciskające się przez wyschnięte gardło z trudem, ciężko są tak samo cierpkie, gorzkie, tak wypełnione emocjonalną treścią jak Caborchard. I tak samo zmysłowe.
Pachnidło otwiera się goryczą, tytoń początkowo obecny jako lekko tylko podsuszane liście, gryzące aldehydy, gorzka skóra, zielona bylica i asafoetida zwana inaczej, jakże adekwatnie, czarcim łajnem lub smrodzieńcem tworzą zapach chropowaty i tupeciarski. Asafoetida to przyprawa kuchni indyjskiej, ma zapach trochę podobny do cebuli i odrobinę zbliżony do czosnku, Cabochardowi dodaje ostrości i bezkompromisowości. Spod tego nietypowego, nieco nawet słodkiego dzięki mocno zmieszanym kwiatowym nutom doprawionym szczyptą przypraw szybko wygląda klasyczny, bardzo wytrawny szypr. Wilgotny od dębowego mchu, zmysłowy, ciężki, cierpki, fizjologicznie kwaśny od animalistycznych nut.




 Liście tytoniu rozsychają się coraz bardziej, brązowieją, marszczą się i kruszą a w końcu buchają płomieniem wypełniając przestrzeń zapachu siwymi kłębami wonnego dymu. Tytoń sprawia, że pachnidło staje się szorstkie, suche tak jak suche są lepiące się do papierosowego filtra spierzchnięte, spękane do krwi wargi.
Podstawą zapachu jest oczywiście skóra. Gorzka, intensywna, świeżo garbowana złożona z masłem kokosowym i ziemistym, dymnym wetiwerem na sposób podobny do tego, którego użyła Gremaine Cellier tworząc Jolie Madame. Szorstkość i gorycz tego złożenia skontrastowane są kremowym, miękkim drewnem sandałowym oraz odrobiną niemydlanego piżma, nutami będącymi pewnie impresjami z podróży do Indii Madame Gres. Wonną widokówką z tych wojaży miało być właśnie Cabochard.
Mnie zapach ten z orientem czy Indiami nie kojarzy się wcale. Zamykam oczy i przenoszę się do knajpki na południu Stanów Zjednoczonych, w jakimś portowym mieście.
Noc jest już późna, pijani marynarze przysypiają nad niedopitym burbonem, nieliczne wolne królowe nocy tracą już nadzieję, makijaż spływa im z twarzy i widać w słabym świetle, że cery dawno im się zaczęły smucić. Powietrze jest gęste od dymu tytoniowego, aż szczypie w oczy. 



Na podwyższeniu przy przy samotnym pianinie chwiejący się ze zmęczenia muzyk z petem przyczepionym do wargi na wpół śpiewa na wpół opowiada niskim, schrypniętym głosem, dopije tylko tą szklankę whiskey i skończy na dzisiaj, i tak nikt go już nie słucha może więc otworzyć udręczoną duszę, pianinu opowiedzieć o swoim marnym życiu, zawiedzionej miłości, straconych pieniądzach i szansach, o goryczy i samotności przebudzeń na ciężkim kacu w pustym łóżku w lichym pensjonacie.  
Cabochard to zapach gorzki jak bezsenna, samotna noc, chropowaty, zdarty, szorstki, dymny a jednocześnie wilgotny i mszysty. Brzydki- i trudno mi uwierzyć, że swojej epoce był odbierany inaczej- a jednocześnie pełen niezwykłego, elektryzującego wprost erotyzmu.



Na wszystkich zdjęciach jest oczywiście Tom Waits.
Ilustracja pierwsa pochodzi z http://niezalcodzienny.pl/tom-waits-nagrywa-nowy-album/5337/ 
Ilustrację drugą pożyczyłam z http://www.guitarparty.com/artist/tom-waits/ 
Ilustrację trzecią można znaleźć tutaj:http://www.mitraya.com/?p=20878 

18 komentarzy:

  1. W życiu nie pomyślałabym, że można połączyć Waitsa z Cabochard! :) Dla mnie to całkiem inny rodzaj estetyki (przede wszystkim wizualnej ;) ), niemniej czytało się ciekawie. Jak zwykle zresztą.
    A ilustracje piosenki świetne, poprawiły mi humor. :)) Za co dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A z tym innym rodzajem estetyki to jest tak, że Cabochard jest dla Ciebie ładny czy Tom Waits przystojny :)
      Mnie zainspirowała jedna z wizażowych recenzji, która porównywała Cabochard do muzyki Leszka Możdżera - tak wycyzelowany jazz to nie, jak dla mnie, ale jakoś tak rozgościł się Waits i opanował wszystkie skojarzenia.
      Dziękuję za dobre słowa, jak zawsze :)
      Filmik do piosenki nie jest moim dziełem ale cieszę się że dobrze Ci zrobił.

      Usuń
  2. Cabochard jest ładny; to nie oczywiste? ;)
    Nie czytałam innych recenzji, może dlatego Twoje skojarzenie tak mnie zaskoczyło?
    Najważniejsze, że ten filmik wyszperałaś. :) Bez tego przypuszczalnie nigdy nie zwróciłabym nań uwagi. Bo jakąś szczególną fanką Waitsa nie jestem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ładny! O nie, brrr! To najbardziej pociągający brzydal jakiego znam.
      A filmik kapitalny, zgadzam się. Mnie także się podoba- a za Waitsem przepadam.

      Usuń
  3. Dla mojego nosa, Cabochard nie jest ładny! Jest...ekspansywny jak zapach zmywacza do paznokci. Teoretycznie nie powinien się podobać ale jest mimo to...mój mąż śmie twierdzić, że tak pachnie frankfurtowska czerwona ulica i nie lubi mnie w tym zapachy(podkreślam nie lubi MNIE, a nie ZAPACHU!)Ja w nim czuję się taka....wyuzdana?.....czyli coś jest na rzeczy:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Teraz ja się cieszę, że nie jestem odosobniona w moim rozumieniu szyprów jako zapachów erotycznych, wręcz nieprzyzwoitych, niemal wyuzdanych właśnie. Ekspansywny, tak, bezczelny, impertynencki, tak, właśnie, chyba podobnie podobnie czujemy Cabochard. A mój Mężczyzna pewnie zgodziłby się z Twoim Mężem tyle że w pewnych określonych sytuacjach nawet lubi perfumy zatrącające dzielnicą czerwonych latarni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No popatrz , jak świat się zmienia , kiedyś porządna kobieta pachniała przede wszystkim szyprem , dla prowadzących się "porządnie inaczej" ;) zarezerwowane były raczej walące w łeb ulepno-duszące kwiatowce . Dla mnie szypr to synonim klasy i elegancji , jaki by nie był ; zresztą nie ma złych szyprów , może być tylko niewłaściwa dla szypru kobieta ;P

      Usuń
    2. Zgadzam się, nie ma złych szyprów. Ale ja mam do tej rodziny zapachowej nieco perwersyjne podejście- dla mnie szypry są nie tylko eleganckie ale i jednocześnie nieprzyzwoite. I za tą dwoistość je uwielbiam.

      Usuń
    3. Hm , może i coś w tym jest ;)

      Usuń
  5. No i tak bywa w życiu, że zbyt pewnych siebie kopie w trzy litery!!! Mój ukochany, paskudny Cabochard ni z tego ni z owego się na mnie "zcytrynił"!!!RATUNKU!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O rety! Nie przyszło mi do głowy, że Cabochard może spaskudzić się na taki właśnie sposób.
      Może to jakiś jego jednodniowy wyskok, kaprys, złośliwość? Może chwilowa niedyspozycja Twojej skóry?
      Mam nadzieję, cytryna przepadnie i zniknie.

      A tak na marginesie- w co trzyliterowego życie kobie zbyt pewnych siebie? Kombinuję nad tym już od wczoraj, gdyby chodziło o cztery litery sprawa byłaby prosta a tak nie wiem i nie wiem... :)

      Usuń
    2. TYŁ:))...bo miało być grzecznie;P

      Usuń
    3. Ach, błyskotliwości, czemu mam cię tak mało...?
      Gdybym miała cię tyle co Marzena kultury nie musiałabym zadawać głupich pytań bo wszystko byłoby jasne...

      Usuń
  6. Odkrywam ten zapach po raz pierwszy. Jest niesamowity, niekonwencjonalny i tak inny niż inne. Każdy go odczuwa inaczej. Po prostu ja i mój Cabochard;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ma jeszcze jedną zaletę- jest mało popularny. Choć czasami wywołuje kontrowersje nie może zostać niezauważony.

      Usuń
  7. Którą wersję recenzujesz? EDT czy EDP?

    OdpowiedzUsuń
  8. Uprzejmie upraszam o nienoszenie Cabocharda, bo ten zapach jest MÓJ! Najpiękniejszy, najdoskonalszy, ideał w płynie. Używam od kilku (5-6?) lat, a obecnie jestem ryczącą trzydziestką i wiem, że będę już go nosić do końca życia. Dziwię się określaniu Cabocharda jako fizjologicznego/erotycznego/zwierzęcego. Dla mnie to zimna, wyrachowana, zdystansowana i do bólu pewna siebie bizneswoman. Już nie szukam idealnych perfum.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...