piątek, 20 kwietnia 2012

Kyoto Series 3: Incens Comme des Garcons


Pustka. To pierwsze słowo, które przychodzi mi go głowy gdy myślę o tym zapachu. Bezmierna, nieograniczona, doskonale pusta przestrzeń, rozciągła i gładka, chłodna, niezmącona jak powierzchnia świeżo spadłego śniegu. Jest zarazem obietnicą ulgi, niebiańskiego spokoju i czymś niepokojąco obcym, podobna spokojność bowiem wymyka się ludzkiemu doświadczeniu i poznaniu. Koi umysł, który, bezradny, może tylko otworzyć się i chłonąć, stopić się, przyjąć w siebie tą doskonała pustkę, stać się umysłem nie-wiem, który rezygnując z analizy, syntezy, przytrzymywania jakiejkolwiek myśli po prostu istnieje i obserwuje sam siebie.





Przestrzenność.



To właściwie nie są perfumy. Ta zachwycająca nieograniczonością pusta przestrzeń Kyoto, doskonale czysta, bezkresna, zatopiona w sobie jest rodzajem duchowej podróży nie z miejsca do miejsca ale w głąb, po wstędze Mobiusa aż do niemożliwości wyginającej umysł w leżącą ósemkę znaku nieskończoności. Kyoto to sam kontur, bez kształtu, forma niewypełniona treścią, zarys, linia; ciało spokojnie wciągające powietrze, rytmicznie poszerzające się o Pustkę a później powoli wypuszczające niezmienioną przez pamięć o człowieku Pustkę z siebie, skoncentrowane w sobie i na sobie i poza siebie wykraczające. Wyobrażam sobie, że oddychanie Kyoto dyscyplinuje umysł na podobny sposób co kreślenie japońskiej kaligrafii. Znaki należy stawiać w medytacyjnym skupieniu, dłoń trzymająca pędzelek musi być usztywniona w nadgarstku ale palce winny być rozluźnione, włosie ma ledwo muskać papier, sunąć przezeń gładko, z suchym szelestem znacząc czarny ślad, ruchy mają być miękkie, odzwierciedlać spokój i harmonię wewnętrzną kreślącego. Chwila nieuwagi, moment dekoncentracji zepsuje doskonałą równowagę znaku, zniszczy jego piękno, prostotę, minimalizm, uwięzi go w czasie, utopi  w emocjach, efemeryczności lub drżeniu. 




Kyoto zachwyca mnie wyciszeniem, czystością, głębią i przestrzenią. Szorstkie, suche kadzidło nie dymi ani bucha płomieniem, raczej tli się, bez ognia, na zimno. Smużka wystudzonego dymu, miękki, biały popiół luźno splatają się z żywicznym, tłustawym olejkiem cyprysu tworząc zapach porządku innego niż ludzki, zapach niezmącony człowieczym oddechem, nieskalany ludzkim śladem, zapach niebiańskiego wprost spokoju, woń Pustki, stanu umysłu- nie wiem, którzy próbują osiągnąć buddyści Zen. Chciałabym napisać, że Kyoto to zapach mistyczny ale dla mnie, europejki, mistycyzm łączy się z uniesieniami, ekstazą, nietrwałym poczuciem więzi z absolutem, piękno tego pachnidła kryje się natomiast w chłodnym dystansie i bezczasowości, nic co jest kategorią czasu nie jest istotą piękna Kyoto, którego nie mąci żadna gwałtowność, żadna pasja, żadne ludzkie pragnienie, żadne wynikające z pragnienia cierpienie. Piękno Kyoto jest ascetycznie czyste, jest pierwotną harmonią, symetrią, z jaką krystalizują się płatki śniegu, elegancją, z jaką zwija się muszla ślimaka, abstrakcją rozpraszających się w wodzie kropli tuszu.



Osławiony inkaust sączy się do zapachu kropla po kropli, rozpływa się zimno i nieco metalicznie, miesza się z dyskretnymi nutami drewna, suchymi, chropowatymi, natartymi i czasem i wiecznością i z gorzką, ciepłą wonią kawowych ziaren, gdzieś na samej granicy wrażliwości mojego węchu. Po jakimś czasie, jak myśl z pustki podczas medytacji, wyłania się paczula, cucha, ciemna, głęboka, bez śladu słodyczy, zapach od niej staje się miększy, łagodniejszy, mniej powietrzny a bardziej cielisty nie tracąc jednak niczego ze swej szlachetnej prostoty. 


Avignon jest, tak na mój nos, najbardziej monumentalnym, strzelistym z kadzidlanych pięcioraczków Comme des Garcons, onieśmiela, budzi podziw, respekt i zachwyt. Przestrzenne Kyoto według mnie z serii najpiękniejsze natomiast,wycisza, uspokaja, skłania umysł do dyscypliny, uporządkowania, odrzucenia zbędnych i niepotrzebnych myśli i emocji, do koncentracji. 




Ilustracja pierwsza pochodzi z http://www.mentavitalis.nl/
Ilustrację drugą pożyczyłam z http://www.soto.waw.pl/kulturalne/kaligrafia
a trzecią z http://pl.123rf.com/photo_3102552_tusz-w-wodzie.html

5 komentarzy:

  1. Po Twoim opisie nabrałam na Kyoto jeszcze większej ochoty :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kyoto i Avignon to zdecydowanie moi ulubieńcy spośród kadzidlanych pięcioraczków Comme des Garcons ;)
    Co ciekawe, kiedy jeszcze czytałam opisy wszystkich pięciu zapachów, właśnie te dwa uznałam za hipotetycznych faworytów - Avignon za "pewniaka", a Kyoto za ewentualny "drugi zachwyt". I kiedy doszło do testów, Avignon okazał się dokładnie taki, jaki miał być - zachwycający. Zaskoczenie przyszło przy Kioto... bo on okazał się doskonalszy!
    Zaiste, perfekcja. Mój ulubiony kadzidlany brat ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Parabelko tym bardziej cieszę się, że niedługo będziesz miała okazję by z Kyoto znajomość zawrzeć :)

    Akiyo- to mamy dokładnie tak samo, jak też najbardziej lubię tych dwóch braci. O ile jednak Avignon, tak jak Ty, zafascynował mnie zanim go jeszcze powąchałam i już nie znając zapachu wiedziałam, że to będzie "TO" to Kyoto był dla mnie całkowitym zaskoczeniem, nie sądziłam, że tak mnie zafascynuje. Jako swój drugi zachwyt obstawiałam Zagorsk- który okazał się być dla mnie całkowitym rozczarowaniem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawa jestem jak "wysłowisz" Ouarzazate, bo mnie strasznie nęci, a jeszcze nie miałam okazji poznać. Avignon na mnie coś z tej "stęchłej szmaty", o której pisze Elve, ma, ale jeszcze mało się znamy (tylko niewielka próbeczka!)może kiedyś użyte globalnie zabrzmi inaczej. A Kyoto jest piękne, proste i takie.......ponadprzestrzenne:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dla Ouarzazate nie znalazłam jeszcze opowieści- bardzo kapryśnie się na mnie układa, raz pięknie, egzotycznie a innym razem jakoś tak ołowianie, ciężko, zimno na nieprzyjemny, zostawiający gęsią skórkę sposób.
    Avignon na mojej skórze zachowuje się bardzo przyzwoicie- czyli żadnych mokrych szmat- ale Kyoto nosi mi łatwiej. Nie angażuje tak głęboko uwagi, nie przygniata- a zachwyca.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...