poniedziałek, 7 maja 2012

Black Cashmere Donna Karan

Zdarzyło się Wam kiedyś kąpać ciepłą, bezksiężycową nocą w jeziorze gdzieś z dala od ludzi i świateł? Czerń roztarta między powiekami, spajająca wodę i niebo w milczącą, wszechogarniającą obecność; cisza dopełniona pluskiem wody, podmuchem wiatru w gałęziach drzew, piosenką świerszcza bądź głosem nocnego ptaka; odczucie dziwnej, osobnej samotności nawet jeśli obok jest ktoś bliski.




Od tej tej ciemności i tej ciszy cierpną zmysły tak, jak cierpnie skóra w kontakcie z chłodną wodą. Dreszcz od stóp i łydek wędruje w górę znacząc swoją trasę śladem gęsiej skórki, po udach, pośladkach, plecach, wzdłuż kręgosłupa, aż zamiera na karku, u nasady włosów  gdy zanurzymy się w tą absolutną czerń, gdy pozwolimy jej nas wchłonąć.
Tak właśnie czułam się gdy po raz pierwszy powąchałam Czarny Kaszmir.


Czerń absolutna.


Black Cashmere to zapach niepokojący, ogłuszający swą dziwnością, ciężką gładkością wszystkie zmysły. Przez pierwsze chwile po aplikacji tego pachnidła jestem ślepa, głucha i niema, całe moje postrzeganie wypełnione jest doskonałą czernią, gładką i aksamitną jednocześnie, znajomą jak ciemność po wewnętrznej stronie powiek a zarazem obcą, tajemniczą, zaciskającą niepokojem dół brzucha. Ciemna, lśniąca, wędzona w kadzidlanym dymie śliwka bez cienia słodyczy, dym z palonego drewna i garść gorzkich, pylistych przypraw swą intensywnością, wytrawną suchością odbierają niemal oddech, zmuszają do zamknięcia oczu. Wszechogarniająca czerń zamyka się nad moją głową niczym tafla jeziora nocą a ja poczynam odróżniać odcienie ciemności, nasycenia, faktury i kształty. 

Porowate i twarde, niczym grudki zastygłej wulkanicznej lawy są ziarna muszkatołowca, szafran jest pylisty, miękki, brudzi dłonie jak tłusty popiół i rysuje na skórze magiczne runy gdzieś w tle migoczą pikantne goździki, gorzkawy kardamon i szczypta drobno zmielonego, wytrawnego cynamonu, szorstkiego i chropowatego, skropionego paroma kroplami zacnej, starej whisky, o politurowym nieco aromacie podobnym do Jacka Danielsa. Alkohol parując chłodzi skórę, zostawia po sobie gorzkawy, żywiczny powidok, który wraz z suchym dymem olibanum owija się wokół ciała i zmysłów, oplata kończyny, przewija się między palcami dłoni, wypełnia usta, nozdrza i umysł.



Pikantny pieprz, ziarnisty i suchy oraz skórzaste, nieco zwierzęce labdanum kontrastujące subtelną nutę pudrowej, słodkawej róży czynią pachnidło dziwnie cielistym, czułym, ciepłym jak znaleziona w mroku i na oślep dłoń ukochanej osoby. Suche, kruszące się przy lada dotknięciu liście paczuli zapowiadają jedwabiste i gęste nuty drzewne. Bo oto w kadzidlanym obłoku błyszczeć poczyna światełko, z początku nikłe, jak odbita w tafli jeziora gwiazda, ulotne i fantasmagoryczne później nabiera nieco mocy, nie tyle by rozproszyć ciemność a tyle by ją uzupełnić, podkreślić, ogrzać. Ciepła, półpłynna ambra z podstawy zapachu i tlące się bez płomienia szlachetne drewna: kremowe drzewo sandałowe, cedr, gwaiak oraz odrobina ciemnej wanilii stanowią kunsztowne, ażurowe rusztowanie dla słodkawego, czarnego drewna wenge.




Jego jedwabisty, miękki zapach w połączeniu z suchym, szorstkim kadzidłem składa się na zmysłowy zmierzch Black Cashmere. Teraz mogę już oddychać, widzieć, słyszeć, czuć; mogę upajać się tym niepokojem, erotycznym dreszczem, chropowato- śliską fakturą zapachu, jego ciepłem które kumuluje się u podstawy kręgosłupa samym pożądaniem, pragnieniem dotknięcia, posiadania i bycia posiadanym.
Pachnidło zamiera na skórze po wielu, wielu godzinach w nikłym i słodkim zapachu kadzidlanego miodu a mnie wciąż przykro jest, że zostało wycofane, przeniesione, że tak trudno dostać te cudy, magię i dziwny, czerń absolutną i wspomnienie bezsennych nocy.






Zdjęcie pierwsze i drugie pochodzą z: http://www.gothicwallpapers.net/Wallpapers-Gothic/The%20Lake%20at%20night.jpg.html
Zdjęcie trzecie, Ciemność pozwala uciec Moniki Kott i wiele innych pięknych aktów można znaleźć tutaj: http://www.iso400.pl/categories.php?cat_id=2
Zdjęcie czwarte pożyczyłam z:http://www.silverblade.net/content/?p=17 

6 komentarzy:

  1. Cieszę sie, że trafiłam na blog. Prawdziwy rarytas. BC - moje ulubione, ale nie codzienne. Byłabym ogromnie wdzięczna za poświęcenie paru linijek Ambre Fetiche - przymierzam się do zakupu, raz mnie pociaga, raz odrzuca, nie pozwala zapomniec...

    OdpowiedzUsuń
  2. Złe we mnie szepce kupuj, kupuj... I nie tylko dlatego że dybie na Twój portfel ale przede wszystkim z powodu tego, że Ambre Fetiche to naprawdę wspaniały zapach, jedna z moich ulubionych ambr, którą na pewno niebawem opiszę bo piękna jest i, zgadzam się, niezapomniana.
    Ja także bardzo się cieszę, że trafiłaś na blog.

    OdpowiedzUsuń
  3. ooo black cashmere koscielne kadzidlo i sliwka! Zmyslowy zapach po prostu nieprzyzwoicie hi hi. szkoda ze juz nie mozna kupic.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawe, ja kościelności w Czarnym Kaszmirze nie czuję wcale. Ale czuję zmysłowość, nieprzyzwoitość o której piszesz, całe spektrum cielesnych odczuć i wrażeń.
      I też żałuję, że czasy gdy Black Cashmere dostępny był na perfumeryjnych półkach się skończyły.

      Usuń
  4. Niestety, dla mnie BC to było rozczarowanie. Zapach wyjątkowy rzeczywiście w mainstreamie, ale tak ogólnie...kolejna odmiana szafki z przyprawami. Kadzidła nie czuję, ew coś szczątkowego. Magii też w nim tyle, co trucizny w zapałce- ale może wypaczyło/rozzuchwaliło mnie upodobanie do zapachów typu L'Heure Bleue i Aromatics Elixir?

    OdpowiedzUsuń
  5. Faktycznie, po Aromatics Elixir mało co może zrobić wrażenie:). Ja poznałam Czarny Kaszmir przed AE i było to dla mnie wielkie olfaktoryczne odkrycie.
    Fenomenu L'Heure Bleue natomiast nie rozumiem. Dla mnie to po prostu dużo pudru. Cóż, widać nie dla mnie to pachnidło.
    Justyno a znasz Parfum de Peau? To taki Aromatics Elixir tylko...bardziej.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...