czwartek, 2 sierpnia 2012

Diptyque Tam Dao




Po trosze miłosna pieśń a po trosze kołysanka. Ta piosenka silnie na mnie oddziałuje choć nie rozumiem ani słowa. Melodyjność, prostota, miękki głos Indiry Varmy wprowadzają mnie w odprężenie, ciało nagle odczuwa swój ciężar, mięśnie niemal same się rozluźniają, powieki robią się jakby cięższe. To znużenie i zmęczenie podobne do tego, które odczuwa się po fizycznej miłości, błogie, senne, szczęśliwe, gdy głos, przyciszony nagle i zmiękczony aż do szeptu sam się szepcze, a czasem śpiewa cichutko, kołysanki i miłosne wyznania.



Ósma część Kamasutry


Tam Dao to nazwa regionu i parku narodowego w północnym Wietnamie. Na mojej olfaktorycznej mapie jednak perfumy te nie leżą nad Mekongiem a nad Gangesem, Indusem i Brahmaputrą, w krainie tajemniczo uśmiechniętych, wielorękich bóstw, egzotycznych świątyń, w których buszują małpy, alchemii tantrycznej, niedostępnych lasów, niedosiężnych szczytów oraz starożytnych traktatów o herosach i bogach, miłości, wojnie i pojednianiu. Przywożone stamtąd, misternie toczone w sandałowym drewnie szkatułki, figurki słoni, bożka o głowie słonia, Buddy w pozycji kwiatu lotosu, które podziwiałam jako dziecko i brałam je w dłonie z prawdziwym, przepełnionym czcią nabożeństwem po potarciu wydzielały nikły, słodkawo- kremowy aromat. Odnalazłam go właśnie w Tam Dao.




Nie od razu jednak. Otwarcie Tam Dao bowiem uderza w nos ostrym, zielonym, kujących aromatem cyprysowych igiełek złożonych z lepką, mirytową żywicą. Myślę, że ktoś wkroplił ukradkiem do zapachu odrobinę terpentyny, woń otwarcia przywodzi mi na myśl zapach świeżo polakierowanego, egzotycznego drewna. Tłustawa, nieco chemiczna woń politury tłumi naturalny drewniany aromat, przykrywa go twardą powłoką sprawiając, że pozostaje jedynie sugestią, ukrytą obietnicą. Ta faza zapachu Tam Dao odpowiada mi najmniej, na szczęście szybko jednak gaśnie a raczej znika tak, jakby ktoś, cierpliwie, warstwa po warstwie, ostrożnie by nie zranić drewna zdzierał politurę gdy tylko zastygła a później delikatnie polerował aż zostanie nagie drewno, nietknięte lakierem, czyste. Najpierw pojawia się cedr. Suchy ale nie spękany, darty nożem w długie, cienkie, miękkie wióry, szczodrze polany lekkimi molekułami Iso.




Kremowy, ciepły, puchaty, maślany, jasny sandałowiec zjawia się nieco później przypominając mi aromat zapamiętany w dzieciństwie, ogrzane dłońmi posążki z sandałowego drewna tak właśnie pachniały, słodko, egzotycznie, tajemniczo. Nieco geraniolowe drewno różane, korzenno- kwiatowe migoce pod gęstym sandałowcem, poddaje się bez walki, rozpływa się w nim i ginie w kremowej, nieco oleistej nirwanie. Gdzieś na skraju wrażliwości mojego powonienia, u zmierzchu zapachu i tuż przy skórze pojawia się nikła nuta pudrowego piżma oraz cynamonu z hmm, mentolem? Czyżby?
Tam Dao to zapach prosty i pełen spokoju. Rozwija się ale stroni od wszelkich olfaktorycznych rewolucji, jest tajemniczy jak kontemplujący nieskończoność Budda a jednocześnie stanowi uosobienie zwykłych przyjemności, najprostszych radości, najoczywistszego szczęścia. 




Tytuł piosenki, którą przytoczyłam na początku w tłumaczeniu na angielski brzmi: Come paint my breast with sandalwood. Pochodzi ona ze ścieżki dźwiękowej do filmu Kamasutra Miry Nair. Film ten niewiele ma wspólnego z traktatem Watsjajany, który jest zarówno dziełem historycznym, rozprawą filozoficzną i instruktażem dla poszukujących rozkoszy. Oryginalna Kamasutra składa się z siedmiu części, w których opisany jest prawie każdy aspekt ówczesnej seksualności: od kontekstu kulturowego, obyczajowego, poprzez zagadnienia czysto anatomiczne i morfologiczne aż do szczegółowych technik ars amandi. Myślę, że Tam Dao mogłoby do dzieła Watsjajany dopisać jeszcze jeden, ósmy rozdział. Traktowałby o przyjemnościach zmysłowego nasycenia, sennego spokoju, błogiego znużenia, bliskości, intymności, czułości.




Ilustrację pierwszą pożyczyłam z http://konkanikesari.com/2007/09/03/celebrating-gokulashtami/
drugą zaś z http://www.tsiorba.com/flamenco-guitar-port-orford-cedar-spruce/
trzecia to kadr z filmu Kamasutra The Tale of Love Miry Nair z 1996 roku.
Film zmajstrowałam sama z utworu z soundtracku rzeczonego filmu autorstwa Michaela Danna oraz zdjęcia z http://bloggers.com/post/kamasutra-mehandi-tatoo-2097551 (przypatrzcie się dokładnie wzorom na dłoniach!)

9 komentarzy:

  1. Coś mi się wydaje, że miałam sampla tego zapachu. Ale nie zrobił na mnie dużego wrażenia.
    Nawet nie pamiętam dlaczego :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo jestem ciekawa tego zapachu :)
    Niezwykle sugestywny opis, dziękuję,
    tri

    OdpowiedzUsuń
  3. To mehendi czy ściąga? ;)
    Świetna wizja [swojego wyobrażenia Tam Dao nadal szukam; z czym są kłopoty, odkąd jakieś półtora roku temu stłukłam własną flaszkę ;) ]. Zapach naprawdę pasuje do filmu Nair, nieco kiczowatego ale klimatycznego. Ale ja kicz lubię. :D
    W każdym razie przeczytałam jednym tchem :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Tovo, może to właśnie otwarcie Cię zniechęciło? Ten lakier (a czasami pasta do butów) i dla mnie jest trudny.

    Tri, mam nadzieję że przesyłka dziś dojdzie i nie zawiedzie Twoich oczekiwań.

    Wiedźmo, stłukłaś?! Auć! Składam spóźnione lecz szczere kondolencje.
    Film Nair pamiętam słabo- dobrze za to ścieżkę dźwiękową, która, skomponowana przez Kanadyjczyka a stylizowana na muzykę hinduską jest dla mojego europejskiego ucha łatwiejsza i przystępniejsza niż oryginalne brzmienia subkontynentu indyjskiego.
    Mehendi zaś może być ściągą, czyż nie? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, chlip chlip. ;)
      Film jest dosyć plaski, za to jak napisałam klimatyczny; jakby oglądało się wprawione w ruch miniatury indyjskie z czasów dynastii Mogołów. I muzyka rzeczywiście była świetna.
      Mehendi jako ściąga? Szczególnie, jeśli postało z okazji ślubu; na noc poślubną będzie w sam raz. :)

      Usuń
    2. Chyba więc powinnam sobie Kamasutrę przypomnieć. Dobrze mi zrobi popatrzenie sobie na coś po prostu ładnego, estetycznego i egzotycznego przy tym.
      Mehendi jest zaś chyba właśnie ślubną ozdobą. My, w naszej kulturze i czasach nie potrzebujemy tak kunsztownych ściąg.
      Mamy internet :)

      Usuń
  5. Na mojej skórze nie ma tego ostrego otwarcia. Słowo daję!
    Potem jest tak, jak opisujesz: leniwie. Choć u mnie bez zmysłowości. Zmysłowym sandałowcem, równie statycznym, ale innym jest na mnie Santalum Profumum Roma. Tam Dao to taka panda. Urocza, puchata i mało ruchliwa. Bardzo fajna panda. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo mi się podoba: od ostrego (u mnie jednak tak) otwarcia, aż po ostatnie ledwo wyczuwalne nuty, leniwe wyciszenie.
    Udanego weekendu i dziękuję, nie sądziłam, że aż tak bardzo przypadnie mi do gustu,
    tri

    OdpowiedzUsuń
  7. Sabbath Santalum od Profumum Roma nie znam, postaram się zawrzeć z nim znajomość. Skojarzenie Tam Dao z pandą jest zaś przednie, aż Ci go zazdroszczę :)

    Tri, czuję się dziwnie pokrzepiona, że nie tylko na mnie wychodzi ostrość otwarcia Tam Dao.
    Cieszę się że i Ciebie urzekł ten zapach. Miłego leniuchowania w obłoku Tam Dao.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...