poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Wakacyjna włóczęga: Istambuł, część trzecia

Turcja kojarzyć mi się będzie z jajkami na twardo. Od pięciu dni z uporem godnym lepszej sprawy serwuje się nam jajka na śniadanie, w ramach stołu szweckiego.  A menu jest tak bogate, że wybór sprowadza się właściwie do tego: wziąć jajka czy ich nie wziąć.



W hotelu nikt nie mówi po angielsku. Ani po francusku ani po niemiecku ani po czesku rosyjsku. Do wyboru jest tylko język turecki albo komunikacja ikonograficzna albo migowa. Narzeka się na Polaków, że nie znają języków obcych, to wierutna bzdura. W porównaniu z Rumunami, Węgrami, Bułgarami, Grekami, Turkami znamy wyśmienicie języki obce, mało który człowiek zapytany na ulicy o drogę w kilku językach rozłoży ręce bezradny bo nie zrozumie pytania. Tu zdarza się to nieustannie. Powinnam była zaopatrzyć się w bardziej szczegółową mapę.





Zerwałam z drzewa figowego kilka liści i włożyłam je między karty przewodnika. Jeszcze świeże wydzielały bardzo nikły zapach, teraz, już prawie suche, sprawiają, że książka pachnie tak, jakbym spryskała karty Philosykosem.



W całym mieście rozsiane są sklepy, w których nabyć można "markowe perfumy w rozsądnych cenach" czyli po naszemu- podróby. Niektóre oferują całe flakony, w innych nabyć można zapach na mililitry, w atomizerach do złudzenia przypominających te z wizażowych zakupów. Do wyboru są największe perfumeryjne hity- dałam się skusić na przetestowanie odpowiednika Gucci pour Homme. Spryskany płynem nadgarstek cuchnął czymś przeokropnym co ani z dymem ani z popiołem ani ze stygnącym żarem oryginału nie  miało nic wspólnego.




Ten, kto szuka uspokojenia i wyciszenia raczej nie odnajdzie go w Istambule. To hałaśliwe, ludne miasto nie zasypia nigdy i nigdy nie cichnie. Życie zdaje się tu toczyć głównie na ulicach. Sklepiki czynne są tu do pierewszej, drugiej w nocy, o tej porze można też zjeść kolację albo zrobić zakupy u obwoźnego sprzedawcy owoców.



Istambuł nie kontempluje swojej historii, przyszłość styka się w nim z przyszłością tworząc teraźniejszość, mozaikową, bogatą i pyszną niczym zdobienia kościoła Zbawiciela na Chorze,ulotną i pełną kontrastów. Czas i przestrzeń pętlą się i przenikają sprawiając że mijając jedno skrzyżowanie skoczyć można w czasie o pięćset albo i tysiąc lat. Nieprawdopodobne bogactwo sułtańskich pałacy sąsiaduje tu z ubóstwem  i zaniedbaniem. Obok Kościoła z XI wieku, pełnego nieprawdopodobnie pięknych, bizantyjskich fresków ciągnie się deptak, ultranowoczesny, lśniący od wystawowych okien najmodniejszych sklepów, pełen kawiarni i pubów; drapacze chmur wyglądają zza secesyjnych kamieniczek, tradycyjne, ogromne arabskie bazary pokojowo dzielą rynek z hipermarketami.



Dziś, gdy wróciliśmy zadowoleni jak nie wiem co z resju na Wyspy Książęce w w holu hotelu zaczepił nas recepcjonista z kartką z rozpisanymi dniami naszego pobytu. Wynikało z niej niezawodnie, że powinniśmy byli wyjechć dziś rano, że zagubiliśmy w Bizancjum czas bo i czas w tym miejscu okazuje się być mozaiką. Daliśmy się ponieść opowieści tego miasta dopisując sobie jeszcze chwilę, jeszcze dzień, jeszcze wieczór.
Jeszcze nigdy nie pakowałam się tak szybko jak dziś! Słowa te piszę w samochodzie pędzacym w kierunku bułgarskiej granicy, pełna żalu, że nie zobaczę raz jeszcze cudnie podświetlonej Hagia Sophia nocą, że nie stanę raz jeszcze na Hipodromie. Obawiam się też, że do Sofii dojedzonemu nocą ominą mnie zatem wspaniałe panoramy Rodopów.
Ale nic to. Najważniejsze że udało mi się to:



Ta wapienno -ceglana ściana to mury Teodozjusza wzniesione w V wieku. Przez ponad tysiąc lat broniły Konstantynopola, były świadkami jego świetności i upadku.
Dotknęłam ich. Dotknęłam Bizancjum!


8 komentarzy:

  1. Szkoda tylko , że oprócz murów Bizancjum nie zachowały się bizantyjskie pachnidła ;) Piękną miałaś wyprawę , zazdraszczam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Też zastanawiam się jak te wonności pachniały. A moja wyprawa trwa jeszcze, droga do domu daleka.

    OdpowiedzUsuń
  3. To gdzie teraz (w chwili, kiedy to przeczytasz ;) ) jesteś, Rybko?
    A te podróby to były w olejku czy na spirytusie? Bo jeśli, co częste "tam" olejkowe, to trudno było spodziewać się "Gucciego" w stanie przynajmniej znośnym.
    Heh, do dziś mam zachomikowany taki właśnie odpowiednik pierwszego Be Delicious sprzed kilku lat (oraz pasji perfumowej; kupiony na półciemno). Trzymam z sentymentu.

    A Stambułu vel Konstantynopola vel Bizancjum Ci gratuluję! Jak tam audiencja u bazyleusa? ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. W chwili gdy Cię czytam Wiedźmo jestem w Serbii.


    Podróby były na spirytusie, o tyle były uczciwe że opakowania a nawet nazwy nie sugerowały żadnego związku z oryginałem, sprzedający miał taką rozpiskę z której wyczytywał który zapach jest "odpowiednikiem" markowego.
    Nie bez kozery o tej uczciwości (choć w cudzysłowie) piszę- z Turcji pochodzi gro podróbek bezczelnie oryginał udających, tych samych których za wszelką cenę staramy się unikać czasami weryfikując aukcje w odpowiednim wątku na wizażu.
    Te różne Jadory i Euforie można kupić niemal na każdym rogu, tanio i z solennymi zapewnieniami sprzedawcy, który na życie swojej matki w trzech językach przysięga że to oryginały.

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja zupełnie nie na temat się tu wcisnę, choć obrazy z podróży zasługują na zachwyt... inna rzecz zwróciła moją uwagę ;P
    Ależ Ty masz piękne, smukłe i długie palce!
    Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli wśród tego wszystkiego zwróciłaś uwagę właśnie na moje palce to jest to dla mnie przeogromny komplement, dziękuję Ci gorąco.

      Usuń
    2. Aż musiałam sobie powiększyć zdjęcie :)
      Dłonie pianistki.

      Usuń
    3. Dziękuję! Wychodzi na to, że dłonie mi się marnują bo cóż z tego że palce zdatne do gry skoro słoń na ucho nadepnął.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...