niedziela, 5 sierpnia 2012

Annick Goutal: Myrrhe Ardente i Encens Flamboyant

Natura zapachów Annick Goutal Myrrhe Ardente i Encens Flamboyant z serii Les Orientalistes jest zupełnie niezgodna z ich imionami. To znaczy: wyczuwam oczywiście tytułowe składniki, niezaprzeczalnie to one kształtują zapach i nadają mu strukturę. Oba imiona jednak sugerują ognisty, płomienny, gorący charakter perfum. Ja zaś mam wrażenie że tak Płonąca Mirra jak Płomienne Kadzidło nie zostały nawet liźnięte ogniem. Suche, wytrawne, balsamiczne nie są spokrewnione z płomieniem ani spowinowacone z żarem, nie budzą skojarzeń z liturgicznymi obrzędami, kadzielnicami, dymem i oczyszczeniem, seraficznymi chorałami. Za to orientalne są z całą pewnością.



Sucha Mirra



Otwarcie Myrrhe Ardente to jedwabiste, suche i kruche żywiczne grudki wystawione na bezlitosne, palące słońce na desce nieoheblowanego, ciemnego, aromatycznego drewna. Słodkawa, nieco waniliowa benzoina, pomarszczone fasolki tonka, odrobina nieoczyszczonego, pełnego płynnego miodu pszczelego wosku odsłaniają wytrawną, suchą, nietkniętą płomieniem mirrę, ciemną żywicę, która świetnie pamięta czasy gdy tętniła pod korą żywego drzewa. W zestawieniu z miodową słodyczą mirra początkowo wydaje się gorzkawa, gdzieś głęboko ukrywa subtelny akcent śliwki suszonej zbyt długo, twardej, kruchej i skórzastej, z której wyschła wszelka słodycz. W słonecznym skwarze żywice miękną i topią się powoli spływając po drewnie nim ciężkimi, gęstymi kroplami. Nadtapiając się tworzą gładką, lśniącą powierzchnię, która kontrastuje z szorstką, twardą, chropowatą drzewnością tła. Zapach zdaje się być wręcz nasiąknięty słoneczną jasnością, miękkie żywice w swej gęstości potrafią gromadzić światło tak jak gąbka gromadzi wodę.  


Gdzieś w samej podstawie zapachu ukryta jest delikatna, zioło- lekarstwiana nuta, łaskocząca w głębi gardła, drażniąca śluzówkę suchą goryczą aptecznej tynktury, zdaje się jednak że zbyt oszczędnie dodano jej do kompozycji. U samego zmierzchu zapachu bowiem wypełza na gładką żywicę lekki aromat grzybowej pleśni, jakby delikatne strzępki plechy objęły zapach w swoje koronkowe władanie, jakby oplotły go niepostrzeżenie wysysając zeń świetliste ciepło i zastępując je wilgotnością, grzybowym, nieco zatęchłym chłodem. Jakby ślepe, zwodniczo kruche nitki grzybni spenetrowały kompozycję, przeniknęły do jej sedna.

Mineralne kadzidło


Flamboyant tłumaczyć można jako płomienistość albo jako krzykliwość, kwiecistość, zależy jaki język uznamy za wyjściowy. Camille Goutal wraz z Isabel Doyen jako Francuzki  z pewnością miały na myśli pierwsze przytoczone znaczenie, mnie jednak zdaje się, że drugie, dokonane z angielskiego tłumaczenie lepiej oddaje istotę zapachu. Bo choć kadzidło frankońskie w Encens Flamboyant jest osią zapachu to nie płonie ono ogniem ani nie jarzy się świetliście. Może tylko tli się ukrytą głęboko cząstką żaru, ogień pełga w nim niewidoczny, niedający ciepła a tylko smużkę gryzącego, ciemnego dymu. Jest szorstkie, ciemne, porowate, całkowicie pozbawione kwaśnej komponenty, ziemiste i mineralne, siarkowe jak zapałczane łebki. Akord przyprawowy, z początku ledwo zaznaczony, wręcz rachityczny z wolna ogrzewa przestrzeń zapachu, odrobinę, tak jak mógłby ją rozgrzać rytmiczny, ciężki oddech zmęczonego człowieka.


Chłodne, cierpkie owoce czerwonej porzeczki dodają zapachowi przenikliwości, wyostrzają go tak, że poczyna przypominać klingę miecza lizaną zimnym księżycowym światłem, lśniącą i twardą. Pikantny, ziarnisty, czarny pieprz przełamują równowagę ciepło- zimno jednoznacznie na korzyść chłodu i mam wrażenie, że temperatura czyni Encens Flamboyant zapachem nieco podobnym do Kyoto. Podobnym nie w sensie bliźniactwa nut, czy sposobu w jaki pachnidło mości się na skórze, łączy je raczej atmosfera, jaką tworzą, emocje, które wywołują. Wycofanie, dystans, refleksyjność, przestrzeń, koncentracja.


11 komentarzy:

  1. Wywąchałaś w Encens Flamboyant czerwoną porzeczkę?!
    Zazdroszczę. Na mnie pachnie spaloną taśmą izolacyjną i psią sierścią:(
    Pani Stettke

    OdpowiedzUsuń
  2. Flamboyant bardzo lubię, na mnie niestety zapach nie jest trwały :(
    Zostałaś otagowana :)
    http://blogmoniszona.blogspot.com/2012/08/zalege-tagi.html

    OdpowiedzUsuń
  3. Pani Stettke aż tak źle? Przyznam, że dla mnie to dość zaskakujące, psa w Encens Flamboyant nie stwierdziłam, spalenizny też nie, wyłącznie chłodne, spokojne, nieco ziemiste kadzidło.

    Tovo, Twoje słowa to dla mnie też zaskoczenie, Encens może nie jest jakoś niesamowicie trwałe ale na mnie wytrzymuje spokojnie osiem godzin.
    Dziękuję za TAG'a już zabieram się do układania odpowiedzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tyle mi nawet przy skórze nie wytrzymuje :(
      Zapach znika całkowicie po 5-6 godzinach.
      Ale to dla mnie nic nowego, na mojej skórze mało który zapach jest trwały.
      Co do punktu ósmego będę łaskawa :P
      Mogą być 3 ulubione zapachy :)

      Usuń
    2. To ja mam chyba szczęście, na mnie większość zapachów trwa dzielnie po 8 godzin, czasem więcej.
      Z podaniem trzech ulubionych zapachów byłby natomiast większy problem niż z wybraniem jednego.

      Usuń
  4. Aż tak źle. Nawet zapachu mego własnego czworonoga po spacerze w deszczu nie dzierżę, a tu jest jeszcze gorzej- spalony pies laboratoryjny:) Różne kosmiczne oudy, z Montalakami włącznie, moja skóra świetnie przetwarza, a poległa na takim nieskomplikowanym kadzidle.
    A Myrrhe Ardente przeładny za to- nie mam nic do dodania. Aczkolwiek moim zdecydowanym faworytem-orientalistą jest Ambre Fetiche.
    Ukłony
    Pani Stettke

    OdpowiedzUsuń
  5. Rety, chciałabym powąchać Encens Flamboyant Twoim nosem. Ale tylko raz.
    I możliwe że nigdy więcej.
    Myrrhe Ardente jest naprawdę ładna. I niewiele więcej, także dla mnie. I lubię ją przez to najmniej spośród czwórcy orientalnej Goutal.
    Faworytką zdecydowaną jest zaś, tak jak i u Ciebie, Ambre Fetiche.

    OdpowiedzUsuń
  6. Oj,nie chciałabyś. Zresztą wolałabym swojego nosa użyczyć do wąchnięcia czegoś, co mnie zachwyca, a Ciebie nie, jakiegoś Dark Aouda, albo Zagorska. To byłby szczytny cel,nie to co wąchanie jakiegoś tam przypalonego sierściucha.
    Ja z kolei pożyczyłabym na chwilę Twój organ węchu do powtórnego nawiązania znajomości z Mitsouko.I Cedre Lutensa, które mnie zupełnie nie biorą; poza tymi wyjątkami mam z Tobą spory zbiór wspólnych upodobań.
    Pani Stettke

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiedziałabym że choć zbiory naszych perfumeryjnych upodobań nie są jednakie to gdy chwalisz jakiś nieznany zapach to ja automatycznie umieszczam go w rubryce "do przetestowania". I to moje szczęście bo przecież nie sposób samotnie przewąchać WSZYSTKO.
      Nosa do wąchania Mitsouko i Cedre natomiast z radością użyczę- to zapachy kapryśne, w sumie nieładne. Ale tym swoim braku klasycznej urodziwości potrafią zaczarować, wejść pod skórę i śnić się nocami jak inkuby.

      Usuń
  7. Bardzo mi jest miło; ale to (umieszczanie w rubryce "do przetestowania")skutecznie działa w obie strony:)
    Jeśli będziesz miała okazję, przetestuj Oud Royal Armaniego,wyczytałam tu, albo gdzie indziej, że go jeszcze nie znasz, a jestem więcej niż ciekawa Twojego odbioru.
    Pani Stettke

    OdpowiedzUsuń
  8. Przetestuję, dziękuję za polecenie.
    I niezwłocznie opiszę.
    Pachnącego weekendu.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...